Co by było, gdybym wybrała studia swoich marzeń, a nie wymarzony kierunek mojej mamy? Duże prawdopodobieństwo że dziś, zamiast spędzać godziny na podliczaniu nudnego rzędu cyfr, wędrowałabym górskimi szlakami, pokazując turystom piękno tego świata. Może też powinnam była się w porę wycofać, zanim przed ołtarzem ślubowałam, „że cię nie opuszczę aż do śmierci”? Nie budziłabym się co rano z praktycznie obcym mi mężczyzną u boku, z którym poza rachunkami czy wspólnym kontem bankowym nic mnie nie łączy. A gdybym zostawiła pracę, rodzinę czy nudną codzienność i wyjechała za głosem serca za ocean, dziś nie spędzałabym wieczorów w samotności, topiąc smutek w kieliszku wina. Gdybym zaś nie urodziła dziecka, nie czułabym się więźniem we własnym domu, który marzenia zagrzebał pod stertą pieluszek – znów, nie mając rodziny żałuję, że nie znam radości macierzyństwa i tak sobie jedynie wyobrażam, jak bogatsze byłoby moje życie z malutką, słodką kruszyną u boku. Gdybać można bez końca, wciąż znajdując jakąś niewygodną lukę we własnym życiu, którą można zastąpić marzeniami. Można, więc… gdybiemy!
Każdy z nas nosi z sobą jakiś bagaż niepowodzeń. Niewłaściwe wybory chodzą za nami niczym cień, długo jednak pozostają poza zasięgiem naszego wzroku. Wiemy, że gdzieś tam pod łóżkiem leży „zakurzona walizka”, czyż jednak nie za bardzo kusimy los, budząc uśpione wspomnienia? W życiu każdego zdarzają się momenty, gdy na chwilę tracimy grunt pod nogami – pewne wczoraj zaczyna chować się przed niepewnym jutrem, a my sami nie wiemy, czy wybraliśmy właściwą drogę życiową. Jak interesująca bywa wówczas przeszłość z jej niepewnością! Wszak… co by było, gdyby…? Z pewnością wspaniale i cudownie! W naszych wyobrażeniach (chcąc nie chcąc) zawsze jesteśmy idealnymi matkami, żonami i kochankami z idealnymi partnerami u boku, idealnie grzecznymi dziećmi, idealną pracą, a nawet idealnie ułożonym praniem. Idealnie… nierealne niestety. Może dlatego tak lubimy sobie pogdybać?
Sama też mam upchane „w kartonie” sekretne myśli i fantazje. Wsiadam i wysiadam z autobusu wspomnień, pielęgnując kilka pięknych, ulotnych chwil, które zamknęłam w cennym skarbcu. Zerkam na nie od czasu do czasu, ważę w dłoni, tasuję po swojemu, a z fragmentów przeszłości tworzę raz za razem inną układankę. Gdy znudzi mi się zabawa, chowam z powrotem poszczególne elementy do pudełka i strzepując z dłoni kurz z uśmiechem wracam do życia. A gdybym nie miała do czego wrócić? Dokąd zaprowadziłaby mnie „gdybiąca droga”? Do rozstaju, czy przepaści? Dziś nie wiem, i jakoś wcale nie mam ochoty się o tym przekonać.
Zdaję sobie sprawę, że bez względu na to, czy kochamy i jesteśmy kochane, wciąż „a co jeśli?” wisi nad nami niczym deszczowa chmura, przed którą ochronić nas może jedynie parasol utkany ze szczerości i miłości. Nawet jeśli czasem przecieka, dopóki czujemy go nad naszą głową, jesteśmy bezpieczne. Możemy mieć też pewność, że wkraczając w świat fantazji, zawsze znajdziemy drogę powrotną do naszej rzeczywistości. Są jednak dni, gdy lepiej nie wyruszać na wędrówkę śladami przeszłości – po co w chwilach kryzysu budzić uśpione myśli, które jedynie zburzą nasz spokój? Nie tak łatwo odbudować potem swój domek z kart.
Są bowiem różne bajki. Nie każda pisana jest dla nas. Gdybyśmy jednak skusili się na zmianę scenariusza własnego życia, czy uwierająca nas „walizka”, cięższa o kolejne kilogramy, nie powinna wcześniej zostać opróżniona?
Tylko… jak pozbyć się niewygodnego, a momentami tak potrzebnego, bagażu wspomnień?
Anna Curyło