Ciepłe barwy, przyjemny widoczek i dość banalny tytuł - okładka pastelowo sentymentalna.
Tak, przyznaję, oceniam książki po okładkach… i powiało mi bardziej nudą niż obietnicą.
Spodziewałam się małomiasteczkowej bujdy o wszystkim i o niczym. A tu niespodzianka.
Nie będę się rozpisywać nad fabułą książki, zainteresowanych bezczelnie odeślę do opisu z okładki. Bardziej bym chciała, podzielić się moimi wrażeniami, abyście jej fabułe poznali u samego źródła, czytając urzekającą historię pani Magdaleny Kordel.
Główną bohaterką jest Róża, uciekająca od problemów codziennych do Malowniczej – do babci, do kapliczki z czasów dzieciństwa, spokoju i stabilności. Dla mnie jednak, postacią pierwszoplanową jest owa babcia. Bądź babka, jak kto woli. Dokładnie taka, jak babcie być powinny, emanujaca życiową mądrością, nie tracąca jednak młodzieńczej butności i dziewczęcej przekory. Paktuje z diabłem, ale i z panem Bogiem regularne kontakty pielęgnuje. Mikstury ziołowe ku zdrowotności waży, bo lekarzom nie ufa i już. Babcia ze specjalnością do tajemnic.
Autorka raczy nas przeplatanką teraźniejszości ze wspomnieniami z dzieciństwa, prześlizgując się w czasie w naturalny, płynny sposób. Wspomnienia nie zieją patosem czy tkliwością. Ich uroczy sentymentalizm w połączeniu z charyzmą babci, tworzą śwetną mieszankę, wywołując niejednokrotnie nawrót wspomnień własnych. Nie jestem fanką zacięcia sentymentalnego, a jednak takie wspominki w papciach, to czysta przyjemność.
Nie są to jednak babcine pamiętniki o wnuczce, kotach i sąsiadce. W historii nie brakuje konkretu i fabuły. Jest i proboszcz i miejscowa czarownica-zielarka, a na rozstajach przy kapliczce, znajdziemy siły mniej lub bardziej nieczyste. I w ten folklor pakuje się nagle nowoczesność w postaci inwestora z planem wyburzenia wspomnień, a konkretnie - owej kapliczki.
Małomiasteczkowe tradycje w walce z miejskim panem - walki na widły nie będzie, ale akcja owszem, i to taka z dobrze stopniowanym napięciem, potęgująca ciekawość i mnożąca niespodzianki kartka po kartce.
Może nie jest to książka wymagająca, ale kto powiedział, że musi? Nic jej to nie ujmuje, wręcz przeciwnie. Pisana ot po prostu, w rzadko spotykany, niewymuszony sposób. Bez dyrdymałów i nadbudowy formy nad treścią - za to ze zdrową dawką dobrego humoru, wyrazistych postaci i ciętych dialogów. Styl pisania pani Magdy jest równie urzekajacy, jak historie które snuje.
I coż. Mój wstępny sąd okładkowy, bardzo się z prawdą nie rozmija, bo i jest małomiasteczkowy klimat, jego leniwy rytm, ploty urastające do skandalicznych sensacji a nawet św. Antoni i diabeł, żywcem wyjęty z bajań ludowych. Tylko nudy brak.
Magiczna, polecam wnukom, babciom, a nawet facetom;-)