O książce:
John Egan odznacza się niezwykłym talentem: wie, kiedy ludzie kłamią. Ma nadzieję, że pewnego dnia zdobędzie dzięki temu sławę i trafi do Księgi rekordów Guinessa. Chwilowo jednak musi poradzić sobie z niewidocznymi i destrukcyjnymi siłami, jakie rządzą jego kochającą się, ale kruchą rodziną.
Kiedy Eganowie są zmuszeni przeprowadzić się z wiejskiego domku do mieszkania komunalnego w Dublinie, John trafia do wrogiego świata, gdzie nic nie jest pewne. Nawet jego związek z matką – niezwykle silny – zaczyna się kruszyć. W tej trudnej sytuacji John może polegać tylko na jednym: na swojej zdolności wykrywania kłamstw. Jednak jego pragnienie odkrycia prawdy staje się niebawem brutalną i groźną obsesją.
Recenzje
"Odzyskany" to książka bezkompromisowa, wciągająca i napisana z mistrzowską lekkością. To dzieło dyskretnej błyskotliwości. M.J. Hyland jest naprawdę utalentowaną pisarką”. (Ali Smith)
„To pisarstwo najwyższej próby... John Egan to odważny, pomysłowy chłopiec, inteligentny i samokrytyczny, a mimo to stąpający po cienkiej linii między normalnością a szaleństwem. Opowieść o dwunastym roku jego życia jest zarówno pełna współczucia jak i niepokoju. Jest także bogata w dyskretny i subtelny humor”. (J.M. Coetzee)
Fragment książki
Jest styczeń, posępna zimowa niedziela, siedzę z matką i ojcem przy kuchennym stole. Ojciec jest obrócony do nas plecami, stopy opiera o ścianę, książkę trzyma na kolanach. Matka siedzi po mojej prawej stronie, książkę położyła przed sobą na blacie. Siedzę blisko niej, a moje krzesło, stojące naprzeciwko okna, znajduje się tuż obok pieca.
Na środku stołu postawiono dzbanek z herbatą, każde z nas ma też swój talerz i kubek. Na talerzach leżą kanapki z indykiem i szynką, a jeśli będziemy mieli ochotę na coś więcej, to jedzenia nie zabraknie. Spiżarnia jest pełna.
Od czasu do czasu przerywamy lekturę, żeby porozmawiać. Panuje przyjemny nastrój, jakbyśmy stanowili jedną osobę czytającą jedną książkę – nie zaś troje różnych i samotnych ludzi.
Dni takie jak ten są doskonałe.
Przez niewielkie kwadratowe okno widzę wąską wiejską drogę, która prowadzi do miasta Gorey, a za drogą rozciąga się pole śniegu. Za tym polem, choć w tej chwili tego nie widzę, rośnie drzewo, które mijam każdego ranka, a dwie mile za drzewem stoi moja szkoła, Gorey National School, do której wrócę po feriach świątecznych.
Przy skręcie drogi, na lewo od furtki, znajduje się drogowskaz na Dublin i mniejszy, który informuje o cmentarzu. Będziemy razem jeszcze przez dwa dni, we troje, i tego właśnie pragnę. Nie chcę niczego innego.
Kiedy widzę, że matka zbliża się do ostatniej strony w swojej książce, biorę talię kart i podsuwam jej pod łokieć. Za chwilę odłoży lekturę i zaproponuje mi partyjkę. Patrzę na jej twarz i czekam.
Nagle zamyka książkę i wstaje.
- John, chodź ze mną – mówi, a ja wiem, że wyprowadzi mnie na korytarz, z dala od ojca, sprzed jego oczu, jakbym był śmieciem. Dodaje: - Chodź i zostaw swoją książkę.
Stajemy u podnóża stromych i wąskich schodów, które prowadzą do sypialni-poddasza moich rodziców – jedynego pokoju na górze – a matka opiera się o poręcz, krzyżując ramiona na piersi. Skóra na jej dłoniach jest zimna i biała jak kreda.
- Wyglądam dziś inaczej niż zwykle? – pyta.
- Nie. A o co chodzi?
- Znów się gapiłeś. Na mnie.
- Patrzyłem tylko – zapewniam.
Matka odsuwa się od poręczy i kładzie mi dłonie na ramionach. Ma pięć stóp i dziesięć cali wzrostu, i choć jestem od niej niższy tylko o półtora cala, napiera na mnie z góry, dopóki nie zniżę się odrobinę. Jej ciało nachyla się, pośladki wypinają do tyłu.
- Gapiłeś się na mnie, John. Nie powinieneś się tak gapić.
- Dlaczego nie mogę na ciebie patrzeć?
- Bo masz jedenaście lat. Nie jesteś już dzieckiem.
Moją uwagę rozpraszają krzyki naszej kotki, Crito, która jest zamknięta ze swymi kociętami w szafce pod schodami. Chcę do niej iść. Ale matka zaciska dłonie na moich ramionach coraz mocniej.
- Tylko patrzyłem – tłumaczę.
Chcę powiedzieć, że to nic dziecinnego patrzeć na różne rzeczy, ale moje ciało drży pod ciężarem jej dotyku, poza tym trzęsę się za bardzo, by mówić.
- Dlaczego? – pyta. – Dlaczego musisz się tak na mnie gapić?
Sprawia mi ból w ramionach, a jej ciężar jest zadziwiający. Wygląda na lżejszą, mniejszą i piękniejsza, kiedy siedzi przy stole albo w nogach mojego łóżka, rozmawiając ze mną i rozśmieszając mnie. Jestem teraz zły na nią, że jest taka wysoka, taka duża, taka ciężka i że to przez nią sam staję się taki duży, o wiele za duży na swój wiek.
- Nie wiem dlaczego. Po prostu lubię – odpowiadam.
- Może powinieneś porzucić ten zwyczaj.
- Dlaczego?
- Bo to denerwujące. Nikt nie potrafi siedzieć spokojnie, kiedy ktoś tak na niego patrzy.
Matka prostuje się i uwalnia mnie. Nachylam się i całuję ją w kącik ust.
- Już w porządku – mówi.
Całuję jej usta po raz drugi, ale gdy obejmuje za szyję, chcąc przyciągnąć do siebie, odsuwa się.
- Nie teraz – prosi. – Zimno tu.
Odwraca się i idzie do kuchni, a ja ruszam za nią.
Ciemne, kręcone włosy ojca są w nieładzie, grzywka opada mu na oczy.
- Zamknij drzwi – mówi, nie podnosząc oczu znad książki.
- Są zamknięte.
- To dobrze – on na to. – I niech tak zostanie.
Uśmiecha się do swojej książki. „Frenologia i kryminologia czaszki”.
Ojciec nie pracuje od trzech lat, od kiedy tu mieszkamy, w wiejskim domku jego matki. Zanim przeprowadziliśmy się do babci, pracował jako elektryk w Wexford, ale nie znosił tej roboty i powtarzał to każdego wieczoru, po powrocie do domu. Teraz, zamiast chodzić do pracy, czyta. Twierdzi, że przygotowuje się do egzaminów wstępnych w Trinity College i że nie powinien mieć żadnych problemów ze zdaniem, bo zeszłego roku zaliczył śpiewająco opracowany przez Mensę test na inteligencję.
- Spójrz przez okno – mówię do matki. – Śnieg pada bokiem.
- Rzeczywiście – przyznaje. – Czy nie wygląda jak mąka przelatująca przez sito?
- Mąka nie przelatuje przez sito bokiem – oponuję.
Wysuwa język, by polizać kącik ust, i nie chowa go przez chwilę. Nachylam się nad stołem, żeby go dotknąć.
- Masz zimny język – mówię.
Ojciec patrzy na nas, a matka zamyka mocno usta.
- Jestem jak jaszczurka – mówi.
Uśmiecha się do mnie, a ja uśmiecham się do niej.
- Dziwna z was para – komentuje ojciec.
Crito siedzi teraz cicho. Jest pewnie zadowolona, bo słyszy, jak rozmawiamy, i wie, że jesteśmy w pobliżu.
Wracam do lektury Księgi rekordów Guinessa, swojej ulubionej książki. Mam wszystkie wydania z wyjątkiem 1959; to jeden z moich corocznych prezentów gwiazdkowych.
Zostało mi tylko kilka stron z nowego wydania z 1972 i prawie skończyłem czytać po raz czwarty dział „Świat człowieka”. Księga rekordów Guinessa jest pełna cudów, piszą tam na przykład o chińskim kapłanie, który pobił rekord świata w długości paznokci. Wyhodowanie paznokci o długości dwudziestu dwóch cali zabrało mu dwadzieścia siedem lat. Na zdjęciu są one czarne i skręcone, jak rogi barana.
Najlepsi są specjaliści od ucieczek i ludzie tacy jak niejaki Blondyn, który przeszedł nad wodospadem Niagara na wysoko zawieszonym drucie, i Johann Hurlinger, który chodził na rękach ponad pięćdziesiąt dni. Przebył w ten sposób 871 mil.
Pewnego dnia znajdę się w Księdze rekordów Guinessa razem z tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie chcą być zapomniani albo lekceważeni. Pobiję jakiś ważny rekord albo dokonam czegoś nadzwyczajnego. Według mnie życie nie ma sensu, jeśli nie potrafię zrobić czegoś lepiej niż ktoś inny albo czegoś, czego nikt inny nie potrafi zrobić.
"Odzyskany", M.J. Hyland, Tłumaczenie: Jan Kabat, Wydawnictwo Nowa Proza