"Obywatelka"

Obywatelka fot. Świat Książki
Pełen przenikliwych obserwacji, ciepły i zarazem ironiczny dziennik, obejmujący kilkanaście miesięcy życia w Polsce do ostatnich wyborów.
/ 09.05.2008 15:20
Obywatelka fot. Świat Książki
O książce:
„Podobno politycy są głupi. Nie dziwię się. Kiedy mają czas pomyśleć albo przeczytać książkę?” – zastanawia się w swoim dzienniku autorka, która przez ponad rok żyła życiem działaczki na rzecz kobiet.
Gdy w 2006 roku autorka postanowiła założyć Partię Kobiet, inicjatywa spotkała się z szerokim oddźwiękiem, a nie kończący się wir wydarzeń pozbawił ją czasu dla rodziny i siebie samej. Gretkowska opowiada jak nasza polityka wygląda od "kuchni", jakie jest w niej miejsce kobiet i dlaczego tak trudno w Polsce zrobić wspólnie coś sensownego. Dokończenie trylogii, na którą składają się jeszcze "Polka" i "Europejka".


Fragment książki

21 XII

Podobno politycy są głupi. Nie dziwię się: kiedy mają czas pomyśleć albo przeczytać książkę? Knucie intryg jest zaledwie przebiegłością, nie inteligencją.

Całkowity upadek, wigilię zamawiam w knajpie. I mogę się poszczycić, że chociaż z tym zdążyłam. W Karczmie pod Konstancinem, gdzie najbliżej, wyśmiali mnie:
- 3 dni przed świętami? Może na przyszły rok się pani zapisze...

U Profesora siedzimy za długim stołem z Justyną, Lidką, Iwoną i jej znajomym prawnikiem. Piszemy statut partii - rozkład jazdy, bez którego sąd nas nie zarejestruje. Przycupnęłam skromnie z boku, a tytani prawa przerzucają się argumentami. Jestem znowu na seminarium filozoficznym, ale tutaj spory kończą się pełnym kurtuazji stwierdzeniem: „Przekonał mnie pan...”. Filozoficzne dysputy pozostają z reguły nierozstrzygnięte, odwołują się do rzeczy ostatecznych i nieskończoności.
Składamy sobie życzenia. Profesor życzy, żebyśmy nie miały przez niego obciachu. Był alkoholikiem i chodziła za nim bezpieka, nie wie, co ma w aktach.
- Starając się o azyl polityczny w 1988, rozmawiałam z francuską bezpieką - mówię - więc równie dobrze mogę być agentem wywiadu albo dziwką, bo piszę o seksie.
Czy ma w ogóle znaczenie, jakimi wyrzutkami jesteśmy - prostytutka, alkoholik, agent - skoro reprezentujemy społeczny margines - kobiety? Profesor spowiada się przed nami, a Miller, Oleksy, Kwaśniewski nie mają z czego. Lustracja bez dekomunizacji jest jak uśmiech kota bez kota. Sam uśmiech, cierpiący u dentysty.
Wyleczony alkoholik żyje na krawędzi. U Profesora dosłownie - jedna ze ścian pokoju, gdzie pracujemy, urywa się, otwiera przepaść salonu poziom niżej. Wystarczy wychylić się z krzesłem do tyłu i spaść na podstawę czaszki.
Pisząc statut, jednocześnie dyktuję gazecie życzenia dla księdza Zalewskiego. Nie mogę się odwrócić do nieistniejącej ściany, kucam więc pod stołem, żeby nie przeszkadzać. Redakcja podsuwa mi temat: ksiądz wygrał z hierarchią i wydaje książkę o agentach w Kościele. Dyktuję szeptem:
- Bóg jest tym, co najważniejsze: Miłością i Prawdą. Odwaga bierze się z miłości do prawdy - jej życzyć księdzu nie muszę. Życzę za to spokoju ducha, sukcesów wydawniczych i nadziei, że Kościół polski nadąży nie tylko za swymi sługami, ale i za Chrystusem.

Skończyliśmy statut, zapakowaliśmy w kopertę. Dołożyliśmy podanie do sądu i zebrane podpisy. Przyszło ich ponad 4 tysiące, wystarczy 1000. Zabieram ze sobą Iwonę. Po drodze muszę zajrzeć do sklepu, wyjmuję z bagażnika mandolinę.
- Będziesz kolędować? - nie dowierza.
- Nie, szukam do niej strun.
Wpakowałam się z tą mandoliną. Ojciec uznał ją za kompletnie rozstrojoną.
- Weź, córeczko, z futerałem do Warszawy. Duże miasto, na pewno znajdziesz kogoś, kto się na tym zna.
Dźwigam mandolinę - stara włoska robota. Tata dostał ją na wojnie po znajomym Francuzie, rozstrzelanym za próbę ucieczki z robót w Niemczech. W sklepie muzycznym założyli mi do niej struny, ale nie nastroili. Zamiast serenad brzdąka hinduskie ragi.


22 XII

Prezent - w „Przekroju” tekst o partii i opinia: „Manifest nawołujący do powstania kobiecej partii był żartem”. Czytam i nie rozumiem. Które zdanie było żartem, to o samobójstwie Ani? Żałosnych zasiłkach dla samotnych matek?
Szefowa działu nie widzi problemu, to zdanie piszącej tekst dziennikarki. Bywam dziennikarką, więc pytam, gdzie jest napisane „Według mnie, sądzę, wydaje mi się”. To nie brzmi jak opinia. To raczej informacja, w dodatku z pierwszej ręki, bo zamieszczona w piśmie, które Manifest wydrukowało.
- Partia żartem? - pyta Profesor. - Tym lepiej. Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Wyślijmy potwierdzenie: „Nie traktujcie nas poważnie, jesteśmy tylko partią polityczną”.

Jadę taksówką do Call Center nagrywać tekst na infolinię. Jeszcze wkurzona, nawet nie zauważam taoistycznego przywracania równowagi, jakby powiedział Piotr. Taksówkarz nie kasuje za kurs z Warszawy do Góry Kalwarii, bierze ode mnie symboliczną zapłatę, właściwie napiwek:
- To mój prezent dla kobiet.

Zgłaszają się prawnicy, ekonomiści, lekarze. Rozmawiamy, umawiamy się i znikają. Pojawiają się nowi zapaleńcy. Trzeba to ogarnąć.

Nie mam kiedy naprawić cholernej mandoliny, a obiecałam. Tata zagra i odzyska młodość, rozmarzy się, zaśpiewamy i będzie jak dawniej, przed zawałami, wylewami, przed naszą śmiercią znowu potańczymy.

Justyna mieszka niedaleko. Poradziła zanieść mandolinę do szkoły, gdzie chodzą jej dzieci. Uczy tam muzyki sympatyczny chłopak, może on coś poradzi. Telepię się po ciemku bocznymi ulicami. Dla nauczyciela muzyki jestem chyba nocną zjawą z jęczącą mandoliną.
Zapracowany, nie śpi od tygodnia, nagrywając świąteczną płytę z dziećmi. Kiepsko wygląda, choć przypomina Johna Lennona skrzyżowanego z Keanu Reevesem. Kaszle krwią, niedługo mu popłynie czerwona strużka z popękanych od niewyspania oczu. Nie chcę go zamęczać, wycofuję się. Zabiera mi futerał i wsłuchuje się w mandolinę. Przebiera po niej długimi palcami, osłuchuje jak lekarz. Najpierw muzyczny chaos, potem pojawiają się hinduskie zawodzenia, arabskie pobrzękiwania, wreszcie jesteśmy w domu - bliskie, znane mi z dzieciństwa akordy. Nauczyciel ostrzega, że zanim dojadę do domu, mandolina rozstroi się od mrozu. Latem instrumenty grają najlepiej.
To by się zgadzało z ewolucją naszego gatunku. Instrumenty, tak jak homo sapiens, pochodzą z Afryki? Wywędrowaliśmy stamtąd razem i razem z nimi musieliśmy dostrajać się do chłodniejszych klimatów.
Nauczyciel postanawia pokazać mi prostotę harmonizowania dźwięków. Sadza mnie przy fortepianie i każe wyszukiwać podobne brzmienie klawiszy i mandoliny. Podkręcam struny na kościanych imadełkach gryfu. Mam 42 lata, wcześniej nie stroiłam niczego, uważałam przywracanie harmonii za magię. Nie zakładałam też nigdy partii.
Wychodzę wdzięczna opatrzności aż po mroźne niebo. Dziękuję wszystkim ludziom, od których się tyle ostatnio nauczyłam. Bezinteresowne anioły, zlatujące się do kobiet, nie żeby je rozdziobać, ale pomóc.


"Obywatelka", Manuela Gretkowska, Wydawnictwo Świat Książki

Redakcja poleca

REKLAMA