Obce, choć znajome, twarze...

Wsiadając jakiś czas temu do autobusu, dojrzałam młodego mężczyznę. Uśmiechał się do mnie tak, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Chwileczkę… ale kto to jest? – przemknęło mi przez głowę. Dwie minuty, jakie potrzebowałam na zakup biletu wystarczyły, bym nabrała pewności, że już gdzieś widziałam tego człowieka. Pytanie tylko: przy jakiej okazji?
/ 11.06.2009 09:50
Wsiadając jakiś czas temu do autobusu, dojrzałam młodego mężczyznę. Uśmiechał się do mnie tak, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Chwileczkę… ale kto to jest? – przemknęło mi przez głowę. Dwie minuty, jakie potrzebowałam na zakup biletu wystarczyły, bym nabrała pewności, że już gdzieś widziałam tego człowieka. Pytanie tylko: przy jakiej okazji?

Rozglądając się za wolnym miejscem, niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku znajomego (nieznajomego?), a słysząc: „Tak późno z pracy?”, odetchnęłam z ulgą. Neutralne pytania mają to do siebie, że można przez chwilę porozmawiać o wszystkim i o niczym, bez zagłębiania się w szczegóły i unikając niepotrzebnego zakłopotania. Zresztą, ledwo zamieniliśmy kilka słów, już mój towarzysz wysiadał, więc z uśmiechem (i ulgą!) go pożegnałam. Jakiś czas później, wchodząc na zajęcia, dostrzegłam mężczyznę z autobusu - nie mogłam jednak zrozumieć, jakim cudem go kilka dni wcześniej nie poznałam. Tutaj, w sali wykładowej, nie wyglądał inaczej niż wtedy - tylko że od razu wiedziałam, kim jest i jak się nazywa. Dziwne…

Obce, choć znajome, twarze...

Cóż, przyznaję się do tego już od dawien dawna – często nie poznaję ludzi na ulicy. Ot tak, po prostu, widząc gdzieś jakąś twarz, bez związanego z nią, znajomego mi kontekstu, nagle mam pustkę w głowie. Nauczyłam się już udawać, że dobrze wiem, z kim rozmawiam. Kiwam głową, przytakuję, zadaję neutralne pytania, jednak często głowię się potem przez godzinę czy dwie, z kim to przed momentem tak zawzięcie dyskutowałam. Czasem po jakimś czasie nagle doznaję olśnienia, niekiedy jednak macham ręką, bo dobrze wiem, że już raczej nie rozwikłam zbyt skomplikowanej, jak dla mnie, zagadki. Choć bywa i tak, iż z miejsca przyznaję się, że nie mam pojęcia, z kim właśnie rozmawiam, a oburzona osoba nie potrafi zrozumieć, iż mogę jej nie poznawać. Przecież ona taka charakterystyczna! Może, ale nie dla mnie. Jeśli to ktoś, kogo spotkałam raz czy dwa razy w życiu, tłumaczę się krótkowzrocznością i zmęczeniem – gorzej, jak nagle staje przede mną osobnik, którego, na wszelką logikę, powinnam doskonale kojarzyć. A jednak, pamięć mam zawodną. I pogodziłam się z tym, że co dla wielu osób jest oczywiste, mi sprawia niekiedy nietypowe trudności.

Bywa tak, że z powodu mylenia twarzy i niedopasowania ich do właściwych nazwisk, dochodzi do zabawnych sytuacji. Ot, choćby wybierając się na film produkcji koreańskiej zdarza mi się w połowie seansu odkryć nagle, że… bohaterów jest dwóch, nie jeden! Kto to wymyślił, by ubrać, prawie że identycznych facetów, w ciemne garnitury? Kiedy stoją obok siebie, dostrzegam, że coś ich różni. Ale już po chwili trącam w ciemności mojego mężczyznę, i szeptem dopytuję: teraz to ten dobry, czy ten zły? Bo ja… nie wiem! A kina zarabiają podwójnie, wszak po takim seansie szybko szukam okazji, by jeszcze raz film obejrzeć – tym razem, bardziej skoncentrowana, od początku podążam za fabułą. Co ciekawe, u nas to chyba rodzinne, bo mój brat też czasem ma problemy, by wyłapać, czy bohaterek jest dwie, czy też jedna… zmieniła jedynie sukienkę!

Długo jednak żyłam w przeświadczeniu, że tylko mi zdarza się nie pamiętać twarzy, a osoby kojarzyć wraz z całą otoczką, nie jako pojedyncze, samoistne jednostki. Nie, nie tylko ja mam problemy z odróżnianiem człowieka od człowieka. Do dziś nie wiem, kim była młoda dziewczyna, która nagle, gdzieś na mieście, bez uprzedzenia rzuciła mi się na szyję, wykrzykując radośnie, jak się cieszy z naszego spotkania. Po czym, praktycznie nie dając mi dojść do słowa, popędziła do autobusu obiecując, że zadzwoni do mnie wkrótce. Więcej jej już nie widziałam, ale też pewna jestem, iż pomyliła mnie sobie z jakąś koleżanką. Jak to możliwe? Dobrze wiem, jak…

Aż do spotkania z „Obywatelką” Manueli Gretkowskiej nie zdawałam sobie jednak sprawy, że takie schorzenie… ma swoją nazwę! Pro-zo-pa-gno-zja. Brzmi ładnie. Na szczęście, mam objawy jedynie sporadycznego nierozpoznawania twarzy, więc poza zakłopotaniem, jakie towarzyszy ciągłemu tłumaczeniu, że bywam roztargniona i roztrzepana, całkiem dobrze funkcjonuję w społeczeństwie. Ot, nieco więcej czasu czasem potrzebuję, by przypomnieć sobie czyjeś imię lub skojarzyć daną osobę. Ale, czym się pocieszam, nie jestem sama. Nawet pani Gretkowska pisze we wspomnianej książce: „Rozpoznaję ludzi przez otoczenie, kontekst? Są składanką miejsc, rodzinnych powiązań i sytuacji? Mylę imiona, przekręcam nazwiska – są nieważne, przypadkowe, pomijane przez mój umysł. Zaczynam też pomijać osoby, rozpadają się na mniejsze cząstki…”.

Choć jeszcze się zastanawiam, jak to możliwe, że pilnie potrzebując „Europejki” pani Gretkowskiej, wróciłam dziś z księgarni… właśnie z „Obywatelką”!

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA