Niezwykłe wagary

Wagary wcale nie muszą oznaczać lenistwa. Mogą kształcić i uczyć, a także pomagać w rozwijaniu pasji. Rok szkolny trwa, więc dziś będzie o wagarach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zwykła ucieczka z zajęć lekcyjnych i w sumie, nie ma o czym pisać.
/ 28.09.2007 13:08

Rok szkolny trwa, więc dziś będzie o wagarach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zwykła ucieczka z zajęć lekcyjnych i w sumie, nie ma o czym pisać. Trudno się nie zgodzić, ale ja chciałabym Wam napisać o niezwykłych wagarach, na które osobiście chodziłam. Dlaczego były takie niezwykłe? Dlatego, że wymagały ode mnie większego wysiłku intelektualnego niż lekcje.

W szkole podstawowej miałam najlepsze stopnie w klasie, nigdy nie miałam problemów z nauką, nie paliłam papierosów i nie sięgałam po alkohol. Nie bałam się sprawdzianów, odpytywania i niezapowiedzianych kartkówek, gdyż zawsze byłam przygotowana do lekcji. Teoretycznie nie miałam powodów, żeby uciekać z zajęć, a jednak w którymś momencie podjęłam decyzję o pójściu na pierwsze w życiu wagary. Nawet nie wiecie, jakiego wysiłku wymagało ode mnie zaplanowanie pierwszej w życiu ucieczki ze szkoły!

Zwykle, dzień wcześniej wiedziałam, że następnego dnia nie pójdę do szkoły. Mimo to, zawsze pakowałam do plecaka niezbędne zeszyty i książki, a nawet się uczyłam – na wypadek, gdyby jednak coś mi się odwidziało. Układałam odpowiednią historyjkę, którą później sprzedawałam nauczycielom, a potem udawałam się w miejsce, które wcześniej sobie upatrzyłam.

Miałam przygotowaną również śpiewkę dla rodziców, na wypadek gdyby zapytali co działo się w szkole. W efekcie, przez pół roku oglądaliśmy na lekcji geografii film o Pigmejach, a na polskim omawialiśmy „W pustyni i w puszczy”. Wagarowanie trwało miesiąc, aż zaczęły mi się kończyć pomysły.

Nigdy nie uciekłam ze szkoły bez rozmowy z nauczycielami. Potrafiłam świetnie grać, a Oni się nade mną litowali i zwykle zwalniali mnie z zajęć. Nie robiłam niczego złego. Chodziłam na spacery, albo do babci na pyszne kakao. Przesiadywałam godzinami w bibliotece miejskiej czytając książki, albo szłam do parku i w grubych zeszytach pisałam długie opowiadania. Snułam się brzegiem morza i układałam wiersze, albo karmiłam swoim drugim śniadaniem białe łabędzie. Przyglądałam się ludziom, rozmawiałam z artystami, podziwiałam wystawy. Czasem chodziłam do galerii na wernisaże, na przedstawienia do Domu Kultury… to nie było tak, że się wówczas obijałam.

Wszystko wydało się przy okazji andrzejkowej dyskoteki, na którą mama przyprowadziła moją młodszą koleżankę. Wtedy wychowawczyni zapytała, czy w domu jest naprawdę tak źle, że muszę opuszczać zajęcia szkolne.

Nie muszę chyba mówić, że mama była mocno zdziwiona i cała sprawa rypnęła się, kiedy odpowiedziała, że dobrze by było, gdyby w każdym domu było tak jak u nas.

Czy wy wiecie, jak bujną wyobraźnię może mieć 12 letnie dziecko? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale jak teraz sobie przypomnę to, co opowiadałam nauczycielom, żeby mnie zwolnili z zajęć to robi mi się słabo.

Wyobraźcie sobie, że swoimi opowieściami, rozwiodłam moich rodziców. Potrafiłam zmusić się do płaczu, a potem wmawiać im, że moi rodzice się rozwodzą, a ja muszę jechać z nimi na rozprawę sądową. Zupełnie nie wiem skąd mi się to wzięło, zwłaszcza, że w domu zawsze wszystko układało się wspaniale!

Mama powiedziała wychowawczyni, że ze mną porozmawia, ale godzin opuszczonych mi nie zamierza usprawiedliwiać, gdyż nie będzie mnie kryła – muszę w końcu samodzielnie odpowiadać za własne czyny. Wychowawczyni sama z siebie usprawiedliwiła mi wszystkie nieobecności, a nauczycielki traktowały mnie ulgowo – w przeciwieństwie do innych wagarowiczów, których zawsze głośno potępiały.

Następnego dnia miałam klasówkę z matematyki – mama cały wieczór tłumaczyła mi zagadnienie, które akurat przerabialiśmy. Wyobraźcie sobie, że poszłam na sprawdzian – dostałam piątkę, po czym przez kolejne dwa tygodnie nie pojawiłam się w szkole…

Gdy szłam z mamą przez miasto, a koleżanka z klasy zapytała mnie, dlaczego znowu nie było mnie na lekcjach – wmówiłam mamie, że to Ona nie chodzi do szkoły, a próbuje wrabiać innych. Oczywiście mama nie dała się oszukać i następnego dnia wszystko się wydało. Dostałam porządne lanie, musiałam przepisywać wszystkie lekcje przez cały wieczór i miałam szlaban na wychodzenie na dwór. To były ostatnie wagary w moim życiu.

Niektóre nauczycielki do dziś nie wierzą, że sama to wymyśliłam. Są święcie przekonane, że ktoś mnie do tego namówił, albo miałam problemy, o których bałam się rozmawiać z dorosłymi.

Miał być felieton, miało być wesoło, ale nie wyszło, więc niech będzie felieton - wskazówka dla rodziców wagarujących dzieci – to nie jest tak, że Wasze dziecko ucieka z lekcji i robi coś złego. Nie zawsze chodzi tu o narkotyki, papierosy czy inne kłopoty. Czasem dziecko po prostu nudzi się w szkole i szuka innych sposobów na to, by chłonąć wiedzę. Ja właśnie tak robiłam.

Karolina Małgorzata Górska

Redakcja poleca

REKLAMA