Janion nie pisze bowiem tylko o przeszłości, ale diagnozuje polską współczesność. Szuka przyczyn naszego dzisiejszego stanu świadomości i próbuje prowokować odnawianie znaczeń. To zresztą rola nie do przecenienia – dobrze pomyśleć, że jest ktoś, kto trzyma rękę na pulsie zmian i nieustannie podsuwa nam lustro, w którym jest i przeszłość, i teraźniejszość, po to, byśmy zaczęli myśleć o przyszłości. Co w nim widać tym razem?
Ano widać kraj o mentalności kolonialnej i postkolonialnej, który nie może się wydobyć z kompleksów wobec Zachodu i wyzbyć poczucia wyższości, pogardy dla Wschodu. Kraj, w którym narodowe symbole i kody już się mocno przetarły i zdezaktualizowały, ale w którym ciągle powraca retoryka uciemiężonej ofiary, oblężonej twierdzy i polowania na wrogów. A w dodatku to kraj, w którym coraz słabsze są spoiwa łączące społeczeństwo, co stało się widoczne zwłaszcza po śmierci Jana Pawła II. Książka kończy się w momencie, kiedy nasila się fala emigracji zarobkowej młodych ludzi. I tu właśnie Janion wskazuje na siłę odnowicielską tkwiącą w idei słowiańszczyzny.
Buduje więc opowieść alternatywną i powtarza w pewnym sensie gest romantyków upatrujących w niej mitycznego początku. A jednocześnie próbuje wyrwać słowiańszczyznę z rąk rozmaitej maści nacjonalistów, którzy wykorzystywali ją do tworzenia mitu narodowego, etnonacjonalizmu wykluczającego obcych. Janion przeciwnie – szuka w przeszłości momentów, kiedy Wschód nie był opozycją Zachodu, gdy chrześcijaństwo wschodnie i zachodnie dopełniały się. Nie jest ich wiele, razem z chrztem przyjętym w obrządku łacińskim wkroczyliśmy bowiem nieodwołalnie w krąg kultury Zachodu, jednolitej, łacińskiej i patriarchalnej.
Zazwyczaj pokazuje się moment chrztu Polski jako najjaśniejszy punkt w historii. Tu jest inaczej. A gdybyśmy tak przyjęli chrzest z rąk Cyryla i Metodego? I gdyby udało się im dopuścić język słowiański do obrządku? Janion przytacza rozmaite zalety rozwoju języka narodowego – od powszechnej alfabetyzacji po edukację kobiet. Może też chrystianizacja nie wypierałaby tak drastycznie wcześniejszych wierzeń i mitologii. Stało się inaczej – słowiańszczyzna musiała zostać wyrugowana z pamięci. Wyraźnie odczuwali to romantycy, u których jest ona źródłem grozy: jak choćby legendarna postać Masława, księcia mazowieckiego, broniącego ponoć obrządku słowiańskiego. U Krasińskiego powraca jako krwawy morderca. Słowiańszczyzna stała się niesamowita, a według Freuda niesamowite jest to, co kiedyś było znane, lecz zostało wyparte.
Zapomniana słowiańskość to też obrzęd dziadów, czyli obcowanie ze zmarłymi. Dziady niosą w sobie bowiem bliski Janion projekt kultury, który zakłada łączność żywych ze zmarłymi i projekt wspólnoty ponadnarodowej, ponadetnicznej i ponadreligijnej. I tu ma całkowitą rację – potrzeba nam nowego poczucia tożsamości, zbudowanego nie na przeciwstawieniu Europy i Wschodu, ale na łączeniu, na wielości i płynności. Ta potrzeba jest coraz bardziej paląca. Tylko czy siła odnowicielska tkwi rzeczywiście w idei słowiańszczyzny? Czym właściwie mogłaby być dla nas dzisiaj, kiedy nie mamy do niej żywego dostępu? Nas już w przeciwieństwie do romantyków ona nawet nie prześladuje – w naszej podświadomości inna zagłada, bliższa nam, jest silniejszym punktem odniesienia. Ta koncepcja rodzi więc wątpliwości, ale samo podążanie krok w krok za wykładem Janion jest jak zwykle fascynujące.
Justyna Sobolewska/ Przekrój
Maria Janion „Niesamowita słowiańszczyzna”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006