Biorąc do ręki powieść „Niebo nad Maralal” czytelnik nie może się spodziewać, że w ręku trzyma jeden z bardziej wartościowych tekstów współczesnych czasów. To książka, która świetnie się wpisuje w dyskurs wokół problemów krajów trzeciego świata, walczy o równość pomiędzy rasami i ukazuje Europejczykom prawdziwy obraz Afryki, zupełnie odmienny od tego pokazywanego w telewizji. Dzisiaj, kiedy świat z dnia na dzień staje się globalną wioską, jest jak najbardziej aktualna. Zbliża obie półkule i niepowtarzalny sposób buduje most nad Morzem Śródziemnym.
Czytając pierwsze rozdziały można mieć wrażenie, że książka będzie nudna i naszpikowana poetyckimi opisami przyrody, zaczyna się bowiem od swego rodzaju inwokacji – ciepłych słów autorki sławiącej „czarny ląd”. Nic bardziej mylnego. Opowieść o życiu Christiny w plemieniu Samburu pochłania pełnię uwagi czytelnika. Jest niczym znakomity reportaż, który wymaga wcielenia się w rolę jednego z opisywanych, by nie powstała kolejna tendencyjna historia, ale całościowy obraz relacji w grupie. Przy tym, autorka przejmuje zachowania, kulturę, tradycje, sposób życia wspólnoty . Realizując jej misję, w którymś momencie staje się „jedną z nich”. Kobieta może wpływać na decyzje, radzić i usprawniać codzienność członków plemienia korzystając z rozwiązań europejskich. Z drugiej strony uczy się nowej mentalności i dotychczas nieznanych wartości. Być może cywilizacja Europy stoi na znacznie wyższym poziomie rozwoju, jednak od prostego ludu także można wiele się dowiedzieć. W pogoni za pieniądzem zapomnieliśmy o wielu rzeczach, o których przypomina „Niebo nad Maralal”.
Ciemnoskórzy wyjeżdżają na północ przeważnie w celu kształcenia się, znalezienia pracy, poprawienia warunków życia. Nierzadko poznają tutaj swoją miłość i osiedlają się na stałe. Niewielu z nas wie jednak o odwrotnej tendencji. Europejki wabione do Afryki ofertami biur podróży poznają tam młodych wojowników, zakochują się i odtąd swoje życie dzielą pomiędzy dwoma kontynentami. Często są nimi samotne, stabilne finansowo wdowy, dla których związek z młodym wojownikiem to jedyna szansa na realizację fantazyjnych zachcianek erotycznych. W zamian za współżycie mężczyzna i jego uboga rodzina otrzymują gratyfikacje: żywność, ubiór, zegarki, miski, buty. Ich kontakty bardzo często mają wymiar ekonomiczny. Bieda i niedobór podstawowych produktów pomagają białej kobiecie stać się jednym z członków rodziny. Czasami utrzymuje ona kilkanaście osób by wkupić się w łaski starszyzny. Dla Afrykańczyków jest to niesamowicie wygodne. Mogą nie pracować, muszą tylko: leżeć, pachnieć i zaspokoić seksualnie białą partnerkę. Przykre jest jedynie to, że gdy kończą się fundusze, miłość słabnie.
Pochodząca z Hanoweru Niemka podczas jednej z podróży turystycznych zakochuje się w Kenii i mieszkającym w jednej z wiosek wojowniku z plemienia Samburu. Na szczęście jej miłość zostaje odwzajemniona. Postanawia więc spędzić tam swoje życie. Nie należy jednak do grupy próżnych kobiet, liczących tylko na seks. Urzeka ją: nieokiełznana przyroda, prostota, powolne tempo codzienności a miłość, którą darzy Lpetati jest szczera i bezinteresowna. Jej altruistyczny charakter przejawia się w tym, że wspiera finansowo nie tylko rodzinę męża ale również jego przyjaciół. Ma serce dla zupełnie obcych ludzi, którym pomaga we wszelkich problemach: począwszy od leczenia chorób, skończywszy na adopcji dzieci, które nie miałyby bez niej przyszłości. Oprócz tego ma dwóch synów w rodzimym kraju.
W wiosce gdzie mieszka wprowadza wiele zmian. Czuje się osobą poważaną i potrzebną. Sadzi drzewa owocowe, szczepi zwierzęta, kształci dzieci, występuje przeciwko obrzezaniu młodych kobiet, jednoczy ludność organizując spotkania. Przebudowuje własny dom, stawia zbiornik na wodę, której niedobór jest przyczyną zachorowań i śmiertelności. Wszystko to osiąga mozolną pracą i niesamowitą wytrwałością, której nie ma żaden z członków plemienia.
W kręgu cywilizacji afrykańskiej panują bowiem zupełnie inne zasady. Nie liczy się czasu. Rytm dnia jest leniwy i zmienny. Zły stan gospodarki, bieda i marazm społeczeństwa to efekt ukształtowanego tam stylu życia. Czarnoskórzy nie dążą do żadnych celów. Zupełnie nie liczy się dla nich stan techniczny ich domostw, wygoda życia, zarabianie pieniędzy. Skupiają się tylko na tym co „tu i teraz”. Trwonią czas, całymi dniami wypasają zwierzęta, odurzają się żując specyficzne rośliny. Kochają swoich najbliższych i są bardzo towarzyscy. W sytuacji, gdy coś zagraża ich rodzinie nie potrafią zmobilizować się i podjąć rozsądnych działań. Liczą na przychylność losu. Wierzą w nadprzyrodzoną siłę, pewien „boski plan”. Ufają, że stanie się to, co jest im przeznaczone a jako ludzie nie powinni w nic ingerować. Dowiadując się tego dochodzimy do wniosku, że społeczne akcje organizowane w celu pomocy Afryce zupełnie nie będą miały sensu, jeśli nie zwiększymy świadomości tamtejszego społeczeństwa. W momencie, kiedy w wiosce pojawia się jakiś misjonarz, jego praca przypomina walkę z wiatrakami. Samodzielnie nie można zmienić świata. Aby pomóc, nie wystarczy dać rybę. Należałoby ofiarować wędkę.
Opowieść o losach Christiny może być też wspaniałym przewodnikiem po Kenii. Żaden program przyrodniczy nie ukaże tak, jak ona specyfiki „dzikiej natury” i „dzikich miast”. Książka serwuje czytelnikowi niemalże bezpośredni kontakt z fauną; historie podszyte lękiem o życie w kontakcie np. z mambą, waranami, gepardami. Aby przetrwać w Afryce potrzebna jest odwaga i siła. Czasami większym zagrożeniem niż dzikie zwierzę może okazać się drugi człowiek. Bieda, głód, choroby i ograniczony dostęp do wielu artykułów powoduje, że ludzie stają się oprawcami dla siebie nawzajem. Prawo silniejszego jest warte więcej niż prawo państwowe. Jeżeli władza nie jest w stanie zabezpieczyć podstawowych potrzeb swoich obywateli, chociażby dostępu do wody, żywności i opieki medycznej, reguły przestają obowiązywać. Aby budować społeczny ład potrzebne są fundamenty. Dopiero kiedy człowiek jest najedzony zaczyna myśleć o tym, by być miłym. Zupełnie tak, jak zwierzę.
„Niebo nad Maralal” to niesamowita książka, która z pewnością skłoni czytelników do refleksji i na zawsze pozostawi w ich świadomości ślad. Jako mieszkańcy Europy jesteśmy przyzwyczajeni do bycia „panami”. Chętnie okazujemy łaskę organizując różnego rodzaju pomoc charytatywną dla krajów „trzeciego świata”. Dobrze się z tym czujemy. Przyjmujemy imigrantów i pokazujemy im jak należy żyć, uważając sposób w jaki to robimy za najlepszy. Biały człowiek lubi „mieć niewolnika”, utwierdzać swoją pozycję za pomocą władzy lub „gestu”. Pomoc Afryce, to tak naprawdę pomoc sobie w budowaniu ego i dobrego samopoczucia: ” Popatrz, jaki jestem wspaniały, przeznaczyłem 1% podatku na głodujące dzieci”. Kiedy w naszym kraju pojawiają się ludzie o innym kolorze skóry, bardzo często spotykają się z aktami przemocy, rasizmu. Traktuje się ich jak gorszych, innych, nie w pełni normalnych. Afryka nie jest rozwinięta, dlatego może zaoferować Europie jedynie potencjał turystyczny. Wątpię, że kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, w której to „czarny ląd” będzie łożył na Europę.
Dziennik Christiny Hachfeld-Tapukai ukazuje nam sytuację zupełnie odwrotną. Niemka, której nigdy w życiu niczego nie brakowało decyduje się na życie wśród „czarnej większości”. Przyzwyczajona do bycia poważaną i traktowaną na równi z innymi musi odnaleźć w sobie pokłady cierpliwości, zrozumienia i wytrwałości, aby dostosować się do reguł życia w kulturze, gdzie rację zawsze ma rada starszych, mężczyźni górują nad kobietami a wypowiedzenie własnej opinii może skończyć się wykluczeniem.
Zobacz w jaki sposób musiała rozmawiać biała kobieta, by przeforsować wprowadzenie pomysłów, które miały służyć miejscowej ludności. Sprawdź ile trudu włożyła w próbę zmienienia oblicza plemienia i nauczenia jego członków odpowiedzialności oraz myślenia w kategoriach przyszłości. W końcu sprawdź dlaczego, pomimo wielkiego altruizmu i bezgranicznego poświęcenia, musiała opuścić ukochaną ziemię, o której mówiła, że jest jej drugą ojczyzną...