"Nianiek, czyli facet do dziecka"

Nianiek fot. Świat Książki
Bardzo zabawna i pełna celnych obserwacji z życia najbogatszych rodzin Nowego Jorku
/ 09.06.2008 15:07
Nianiek fot. Świat Książki
Kapitalna satyra na pogoń za luksusem i snobizmem żon prawników czy finansistów, otoczonych rojem służących i pomocy do dzieci i do psów.
Jamie, prezenterka telewizyjna, weszła do tego świata „z zewnątrz” i widzi całą jego śmieszność. Ale i ona ulega modzie, angażując „niańka” do swego dziewięcioletniego syna. Przystojny i niekonwencjonalny Peter ma chłopcu zastąpić zapracowanego ojca, ale coraz częściej zastępuje Jamie oddalającego się męża…


Fragment książki
Kiedy usłyszałam szczęk przekręcanego w zamku klucza, poczułam gęsią skórkę, a moje ciało napięło się jak u zwierzęcia w stanie zagrożenia. Trzasnęły ciężkie drzwi frontowe. Phillip rzucił płaszcz na aksamitną kanapę we wzór pantery w holu i pchnął po podłodze teczkę w stronę naszego pokoju. Zauważył, że siedząc na kanapie w jego gabinecie, oglądam mój ulubiony program, i wetknął głowę do środka.
- Witaj, moja droga. - Przysiadł na brzegu kanapy i cmoknął mnie w czoło. - Nigdy nie zrozumiem, dlaczego wciąż rzucasz wszystko, żeby obejrzeć Taniec z gwiazdami. - Pachniał samolotem, którym właśnie wrócił z Cincinnati: mieszanką stęchłego winylu, potu i jedzenia z plastiku.
- To absolutnie najlepszy program telewizyjny, który bije wszystkie inne na głowę.
- O czym ty mówisz?
- Zmusza znane osoby do wyjścia poza strefę, w której czują się bezpiecznie, i to na żywo, na oczach dwudziestu siedmiu milionów widzów. Jego uczestnicy uczą się czegoś, czego nigdy wcześniej nie robili, a to naprawdę trudne. Muzyka jest świetna i nie można oderwać wzroku od figur tanecznych. Czysta perfekcja.
- Skoro tak twierdzisz. - Wstał.
Gdy wyszedł z pokoju, poczułam, że się odprężam. Wiedziałam, że teraz Phillip sprawdzi pocztę, ułożoną starannie w srebrnym stojaku na tosty, który znajdował się w holu na stoliku.
- Ten cholerny warsztat samochodowy! - mruknął. - Jak trzeba, to ich nie ma, a ściągają z człowieka fortunę.
Następnym przystankiem była kuchnia. Z otwartej lodówki padła smuga fluorescencyjnego światła, gdy Phillip zastanawiał się, na co ma ochotę, i w końcu wyjął witamin water w czerwonej butelce. Duszkiem wypił połowę. Obserwowałam to wszystko z kanapy, wbrew nadziei, licząc na to, że niebawem pójdzie do łóżka. Dałabym wszystko, żeby zostawił mnie samą. Chciałam zastanowić się nad politycznymi skutkami sprawy Theresy Boudreaux, rozeznać się w swoich uczuciach do męża. Wyobrazić sobie, a może tylko pomarzyć o tym, jakie byłyby w dotyku silne plecy Petera.
Zdejmując krawat, Phillip podszedł do tablicy korkowej i zerknął na kalendarz z planem zajęć całej rodziny. Odtworzyłam je w wyobraźni: Dylan - Poszukiwacze Przygód, Gracie - balet, Michael - gimnastyka... Wszystkie wypisane innym kolorem na ścieralnym kalendarzu ściennym. Potem przejrzał wiadomości telefoniczne, zapisane na różowych karteczkach leżących w specjalnym pudełku, i zmarszczył czoło. Sprawiał wrażenie, jakby czytał jedną wiadomość w kółko. Widziałam, że porusza ustami, w końcu odczytując ją głośno, jakby to miało mu pomóc zrozumieć jej sens.
- Jamieeeee! - zawołał.
- Tak, Phillipie? - na wpół szepnęłam, na wpół odkrzyknęłam z kanapy w gabinecie. - Dzieci śpią. Zapomniałeś, że mamy trójkę dzieci poniżej dziesięciu lat, które zazwyczaj śpią o dziesiątej wieczorem w dzień powszedni?
On jednak nadal wołał mnie z kuchni; najwyraźniej nie chciało mu się przejść paru kroków korytarzem i zajrzeć do sąsiedniego pokoju. Wymawiał poszczególne sylaby, cedząc wyrazy z charakterystycznym akcentem Locust Halley
- Co ma znaczyć ta kartka?
- Jaka kartka, Phillipie?
- Ta, Jamie.
- Która?
- Ta, którą mam w ręku.
- Nie mogę stąd przeczytać! Co tam jest napisane?
- „Pani W., dzwoniła Christina Patten, która prosiła o przekazanie, że jutro podrzuci katalog wystawy jajek. Jest zachwycona, że dałaś się zaprosić do ich stolika”. Nawias. „Tym razem nie puszczę ci tego płazem”. Koniec nawiasu. „Peter”.
Cholera. Miałam zwolnić Petera całe tygodnie temu. Wstałam i wyszłam wolnym krokiem do holu, starając się sprawiać wrażenie osoby znużonej.

Wzięłam wcześniej kąpiel z pianą przy jaśminowej świecy i włożyłam świeżą miękką piżamę flanelową. Na nogach miałam wielkie kożuszkowe kapcie. Podczas gdy ja byłam czyściutka, mój mąż nie pachniał najładniej.
- Spójrz na mnie, Jamie. - Traktował mnie jak dziecko, kiedy się zezłościł.
- O co chodzi? - zapytałam, jakbym nie wiedziała, dlaczego się wkurzył, a jednocześnie ostrzegałam go, że nie zamierzam poddać się bez walki. Gdyby ta scena rozegrała się na początku naszego małżeństwa, każde z nas już wyciągałoby rękę na zgodę. Wtedy Phillip uwielbiał moją prowincjonalną zadziorność i ikrę. „Dzięki Bogu, że cię znalazłem” - mawiał w okresie zalotów, odgarniając mi włosy z oczu i całując mnie w czoło. Wiedziałam, że dziękuje Bogu za to, iż znalazł kogoś o świeżym spojrzeniu, kto potrafi mu się odgryźć, kogoś, kto nie zna każdego country clubu ani restauracji, w których bywał. Jednak po dziesięciu latach małżeństwa mój bezpretensjonalny styl bycia rodem ze środkowego zachodu stracił swój czar. Co bardziej prawdopodobne, Phillip już nie chciał, żeby ktoś mu się odgryzał. Życie było dla niego znacznie łatwiejsze, gdy ludzie się z nim zgadzali.
- Nie próbuj ze mną tych swoich sztuczek - odparł, przybierając znowu ton urażonej panienki. — Zwolniłaś tego faceta od nart czy nie?
- Kto zajmuje się prowadzeniem domu w tej rodzinie? - odpowiedziałam pytaniem.
- I co to za sprawa z Christiną Patten? Dlaczego on miesza się do twojego życia prywatnego? Dlaczego pisze, że nie puści ci czegoś płazem, skoro to twój podwładny? Co tu jest grane, na miłość boską?! - Oparł ręce na biodrach i pokręcił głową. Potem zaczął podwijać rękawy, jakby przygotowywał się do walki na pięści. - Nie rozumiem tej całej sytuacji. Rozmawiasz z tym chłopakiem jak z przyjaciółką? On jest tu do pomocy. Do pomocy. Jasne? Oni wszyscy dla ciebie pracują. Służą ci. Ciągle to samo. Chodzi o granice, Jamie. Granice. Granice! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie bratała się z podwładnymi? Nie staraj się z nimi zaprzyjaźnić. To tylko wszystko komplikuje. Oni tu pracują, rozumiesz? My im płacimy, a oni pracują. I kropka. Chociaż ten chłopak akurat nie powinien już tu pracować.
- Phillipie, on jest z Kolorado. Nie zna zwyczajów panujących przy Park Avenue, nie rozumie, dlaczego zamierzam przyjąć zaproszenie do stolika od osoby, za którą nie przepadam. Po prostu któregoś dnia pod szkołą wspomniałam, że Christina jest głupia. To nie znaczy, że bratam się z podwładnymi. Ale to tak na marginesie. Zasadniczo chodzi o to, że to ja prowadzę dom i wolałabym, żebyś się do tego nie wtrącał.
- Kto opłaca pensję tego chłopaka, Jamie?
- Gdyby dziennikarze zarabiali tyle, ile prawnicy, z chęcią opłacałabym pensję Petera. Ale ty zarabiasz piętnaście razy więcej niż ja. Co nie znaczy, że możesz pomniejszać mój wkład w dochody rodziny. Nie zapominaj, że zarabiam sześciocyfrową sumę, a to po odliczeniu podatków pokrywa liczne koszty.
Odchylił głowę.
- Sześciocyfrową sumę? Zarabiasz dolara więcej niż sumę pięciocyfrową, wielka mi rzecz!.
Wzięłam głęboki oddech i usiłowałam sobie przypomnieć czy w ciągu ostatnich piętnastu lat czułam do tego mężczyzny miłość i wykazywałam zrozumienie wobec niego. W tej chwili trudno mi było nawet uwierzyć, że jest ojcem moich dzieci.
- Ta rozmowa zmierza donikąd, Phillipie.
- Powiedziałem ci, że nie chcę w moim domu „niańka”, jak wy, panie, go nazywacie.
- Podaj mi choćby jeden powód, dla którego nie zgadzasz się na jego obecność.
- Po pierwsze, co ty, do licha, wiesz o jego pochodzeniu? Sprawdziłaś, co porabia, gdy go tu nie ma? Nie wygląda mi na kogoś, kto by uczęszczał na spotkania kółka różańcowego w kościele.
- Ma dziewczynę, która kończy studia pedagogiczne. - Z tym ostatnim trochę przesadziłam. Peter nie wdał się w żaden romans, z tego, co wiedziałam, ale miał w Red Hook kilka platonicznych przyjaciółek.
- Dooobra. - Urwał na dłuższą chwilę, przeżuwając inne aspekty sprawy. - To jednak nie zmienia faktu, że nie podoba mi się ta sprawa. Ani trochę.
- Wciąż czujesz się przez niego zagrożony.
- W związku z tobą czy Dylanem?
Poczułam, że twarz oblewa mi rumieniec, i modliłam się, żeby Phillip tego nie zauważył.
- To ty mi powiedz. - Szybko doszłam do siebie. - Ty masz poczucie zagrożenia.
- „Zagrożenie” to słowo zupełnie nie na miejscu. Nie chcę, żeby jakiś nianiek grywał z Dylanem w piłkę w naszym domu. Dylan powinien wiedzieć, jak ja wykonuję podkręcony rzut, a nie jak robi to jakiś ćpun, którego wynalazłaś w parku. I spokojna głowa, nie boję się, że pójdziesz do łóżka z pomocą domową.
- Phillipie, twoje argumenty miałyby większą wagę, gdybyś co jakiś czas sam pograł w piłkę z Dylanem. Zdołasz jutro wrócić do domu o trzeciej i zabrać go do Central Parku na mały trening?
Zignorował moje pytanie.
- Prawda jest taka, że zarabiasz gówniane pieniądze. To ja opłacam rachunki i ani mi się śni wydawać jeszcze na jakiegoś niańka.
- Nie lekceważ moich zarobków na życie. - Stukając się palcem wskazującym w pierś, zaczęłam krzyczeć: — To ja zajmuję się dziećmi w tym domu! To ja podejmuję w związku z tym decyzje! Żyjemy w epoce nowoczesności, kochanie, ty rozpaskudzony dinozaurze, jurajska skamielino!
Nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam. Co za idiotyczny, niepotrzebny wybuch! Strasznie chciało mi się śmiać i czekałam, żeby i Phillip się roześmiał, modląc się w myśli, aby zrobił to pierwszy.
Ale on stracił poczucie humoru. Jedyne, co był w stanie powiedzieć, to:
- Jesteś niezrównoważona.
I spokojnie wyszedł z pokoju, a ja zamknęłam za nim drzwi.


"Nianiek, czyli facet do dziecka", Holly Petersom, Wydawnictwo Świat Książki


Redakcja poleca

REKLAMA