Nie znoszę marznąć, zwiedzać na mrozie, przewracać się na oblodzonych ulicach. Dlaczego więc, gdy powoli opada bożonarodzeniowa gorączka, ruszam tam, gdzie temperatura najczęściej spada poniżej zera? Tego sama zrozumieć nie potrafię. Teraz też, mamrocząc pod nosem, że „to już po raz ostatni, za rok nie dam się skusić”, przygotowuję się do wyprawy w rejon Alp. Znów przemarznę, wiem. I też dobrze wiem, że wędrując po śniegu zastanawiać się będę, za jakie grzechy mnie tak los pokarał. A jednak coś mnie ciągnie tam, gdzie zimno.
Podróżowanie zimową porą swój urok ma. Warunek jest jeden: musimy być dobrze przygotowani do takiego wypadu. Ciągle mi się wydaje, że z każdej takiej podróży, choć mocno przemarznięta, wracam bogatsza o nowe doświadczenia. Co roku przekonuję się jednak, iż znów czegoś nie udało mi się przewidzieć. Zima, jak to zima, zaskakuje nie tylko drogowców…
Co mnie gubi? Pewność siebie i przeświadczenie, że wszystko ułoży się po mojej myśli. O ile latem podróżuję z reguły bez większych niespodzianek, tak zimą bez przygód obejść się moja bliższa i dalsza wyprawa najwyraźniej nie może. Dlaczego? Zapominam o najważniejszym - co z tego, że zaplanuję trasę i opracuję plan zwiedzania, kiedy pogoda rządzi się własnymi prawami? Mój największy błąd polega na tym, że przed wyjazdem sugeruję się tym, co widzę u siebie za oknem. Jeszcze nie dotarło do mnie, że warunki atmosferyczne się zmieniają. Zimą zaś bardzo, bardzo szybko!
Kilka lat temu postanowiłyśmy z siostrą wyskoczyć zimą na weekend do Zakopanego. Spotkałyśmy się w piątek na dworcu w Krakowie, i… ok. 22.00, bez chwili zastanowienia, wsiadłyśmy w pociąg do Torunia. Co tam! Dotarłyśmy nad ranem na miejsce, jednak po kilku godzinach wędrowania po mieście z ciężkimi plecakami poddałyśmy się i postanowiłyśmy znaleźć ciepły kąt. Taki, w którym wytrwamy do czwartej w nocy, ale właśnie wtedy odjeżdżał pociąg do Gdańska. Niedzielę spędziłyśmy błądząc po okolicznych lasach i szukając morza, a po zrobieniu trzech zdjęć na pokrytej śniegiem plaży (na więcej nie było czasu!), pędziłyśmy już z powrotem na dworzec, by w poniedziałek na siódmą rano zdążyć do pracy w Tarnowie. Wyjazd był nieco pokręcony, jednak autobusy i pociągi spóźniały się po naszej myśli. Było super!
No tak. To wystarczyło, bym utwierdziła się w przekonaniu, że podróżowanie zimą nie jest wcale takie straszne, weekend zaś wystarczy, by gdzieś dalej wyruszyć. Dotarłyśmy nad morze? Lwów od Tarnowa nie tak daleko! Do dziś ciężko mi zrozumieć, jak pewnego dnia namówiłam siostrę i koleżankę do spontanicznego wypadu, tuż po Nowym Roku, na dwa dni na Ukrainę. Nie przewidziałam trzech rzeczy: bardzo niskiej temperatury u naszych sąsiadów, problemów z przejściem na granicy oraz… braku noclegu! Wydawało mi się, że Lwów znam. Byłam przekonana, że zaplanowałam wszystko. Po kilku godzinach udawania, że interesuje nas w strasznym zimnie zwiedzanie, chciałyśmy się tylko ogrzać. Pytanie: gdzie? Miałyśmy szczęście, bo poznałyśmy kogoś, kto zaprowadził nas do ciekawego całonocnego lokalu. Tam zostałyśmy już do rana, ani myśląc na dłużej nos wystawiać na zimno. A jednak o szóstej trzeba było ruszyć przed siebie. Po pół godzinie (!) spacerowania byłyśmy wszystkie przemarznięte. Schowałyśmy się w jakiejś bramie, chcąc już tylko przeczekać do ósmej, gdy otwierają pierwsze lokale. Znów los się do nas uśmiechnął. Ciepłą herbatę i ciepłe wnętrze sklepowe zaoferowała nam pani, co przygotowywała spożywczy z rana do otwarcia. Niemiłą niespodziankę miałyśmy jednak kilka godzin później na granicy – czekała na nas kilkugodzinna kolejka! No tak, my po świętach, dla Ukraińców nastał okres przedświąteczny. Szczęście miałyśmy podczas tamtego weekendu po raz trzeci - celnicy pozwolili nam przejść przez siatkę i dostać się do Polski nieco innym wejściem. Tamtą wyprawę, choć zmarzłam jak nigdy, dziś wspominam bardzo ciepło, jednak więcej aż tak spontanicznie nie wybrałam się zimą za granicę. A jednak bywało bardziej zorganizowanie, a nadal zimno!
Berlin. To kolejne miasto, które próbowałam poznać w okresie zimowym. Co pamiętam ze zwiedzania? Niewiele! Temperatura była za niska i wiał za silny wiatr, więc spacerowanie w takich warunkach, nawet w (podobno!) pięknym Berlinie, do przyjemnych nie należało. Zamiast podziwiać miasto, myślałam jedynie, kiedy wrócę do hotelu i się ogrzeję. Po co więc było mi jechać taki kawał drogi w środku zimy? Nie chciało mi się czekać do wiosny! Znów się jednak czegoś nauczyłam, i rok temu Nowy Rok witałam w nieco cieplejszej Brukseli. W końcu byłam zadowolona z temperatury. A jednak przemarzłam na koniec, gdy w drodze powrotnej zepsuło się w autobusie ogrzewanie. Chcąc nie chcąc, dotarłam do Polski trzęsąc się z zimna.
Zimą miałam już też okazję marznąć na dworcach kolejowych i lotniskach, czekając na opóźnione pociągi czy samoloty. Mieszkałam w hostelach, gdzie nie było ciepłej wody. Stałam w wielogodzinnych korkach na autostradzie. Przede wszystkim jednak marzłam, marzłam, marzłam…
Dlaczego więc znów jadę tam, gdzie ciepło być nie może? Tym razem wydaje mi się, że w końcu przygotowałam się na zimowy wypad. Co tam niewielki mrozik! Będzie na stare lata co wspominać…
Anna Curyło