Iga pojechała więc kolejką. Będąc małą dziewczynką bardzo lubiła jeździć koleją. Pociąg zawsze wydawał się jej magicznym pojazdem przenoszącym małą Igę w bajkowy świat przesuwających się za oknem obrazków, których kolory uzależnione były od pory roku. Zawsze z mamą podróżowały dwa razy do roku korzystając z usług PKP. Latem zawsze jeździły do nadmorskiej Wisełki. Malutka wioska rybacka, kilka domów wczasowych zlokalizowanych dookoła zielonego terenu będącego „ścisłym centrum” wczasowego „.kurortu,” otoczonych Sowińskim Parkiem Narodowym. Wynajmowały zawsze pokój w domu Państwa Janczaków. Pani Janczakowa – dość niska, ale krępa osóbka o uroczym uśmiechu pełnym łagodności i fruwająca po całym domostwie na swych drobnych stópkach, zawsze przywodziła Idze na myśl wróżkę z bajki o „Czterech Wróżkach.” Pani Janczakowa przypominała tę w bladoniebieskiej długiej sukni z wysoką szpiczastą czapeczką czarodziejki zawiązywaną atłasowymi wstążkami na podbródku. I tak jak błękitna wróżka Molly spełniała życzenia małej Igi. Spędzały tam z mamą zawsze naprawdę niezapomniane chwile, tylko we dwie – zresztą tak jak i w ich codziennym życiu.
Zimą obrazy za oknem maiły zdecydowanie inne barwy. Biel i wszystkie jej odcienie królowały niepodzielnie za oknem pociągu relacji Warszawa – Zakopane. Ferie zimowe Iga zawsze spędzała w Zakopanem, w małym domku przy Strążyskiej, ale tutaj nie spędzała ich już w towarzystwie mamy. Mama przywoziła ją tutaj by na drugi dzień wrócić do Warszawy.
Domek przy Strążyskiej należał do jej babci ze strony ojca. Babcia bardzo kochała Igę, zresztą z wzajemnością. Widziały się co roku tylko przez te dwa krótkie tygodnie ferii, ale to wystarczało aby nawiązała się między nimi tak mocna nić porozumienia i przywiązania, że wystarczało na resztę roku, aż do następnych odwiedzin. Babcia była cudowną osobą. Nie była typem słodkiej osóbki. Pomimo dość ostrego usposobienia, ujawniającego się tym, że babcia potrafiła trzymać ogólną dyscyplinę na wysokim prawie, że wojskowym poziomie, nie była typem oschłym czy bezdusznym. Była przykładem typowej góralskiej twardej kobiety, ale jednocześnie była aniołem. Zawsze umiała odgadnąć myśli swej wnuczki, która choć rzadko była jej gościem, to jednak kochała ją nad życie.
Babcia zawsze starała się zapełnić pewną pustkę w życiu Igi, a mianowicie tę pustkę, którą zostawił po sobie jej ojciec. Iga rzadko o nim myślała. Tak naprawdę był to dla niej obcy człowiek ze starych fotografii, które widywała jedynie u babci. Nawet po śmierci mamy, Iga nie znalazła w jej rzeczach ani jednego przedmiotu, który świadczyłby o jego istnieniu. Po jego odejściu skrzętnie wyzbyła się wszelkich śladów po nim, tak jakby miało jej to pomóc uwierzyć, że ten człowiek nigdy nie istniał. Jedynym dowodem na jego istnienie była ona – Iga.
Szarpniecie pociągu wyrwało Igę z rozmyślania i wspomnień o babci. Wychyliła się lekko, próbują dojrzeć jaka to stacja. Dopiero połowa trasy, a ja już zdążyłam przejechać myślami od wspomnień znad Bałtyku do Zakopanego?- uśmiechnęła się sama do siebie i na powrót zanurzyła się w rok 1975.
Rodzice Igi byli małżeństwem tylko przez kilkanaście miesięcy. Ojciec był młodym początkującym architektem, pobrali się zaraz po studiach. Mama rozpoczęła pracę w jednym z warszawskich szpitali jako młoda pielęgniarka rozentuzjazmowana swoją życiową misją, a ojciec dostał propozycję pracy w jakiejś pracowni projektowej w Łodzi. W tygodniu pracował w Łodzi, a na weekendy wracał do Warszawy, do swej młodej żony. Kiedy mama była w czwartym miesiącu ciąży ojciec wyjechał na trzydniowe targi architektoniczne w Mediolanie. W tamtych czasach taki wyjazd to było coś. Jedyna wtedy i niepowtarzalna okazja zobaczenia choćby skrawka Włoch była nie do odrzucenia. Jak się później okazało, propozycją nie od odrzucenia była również dla niego możliwość pozostania tam na stałe. Jedyne co pozostało jej po ojcu to wpis w jej metryce urodzenia: „Ojciec dziecka: Igor Malicki.” Nigdy potem się nie odezwał, ani do niej ani do mamy.
Mama utrzymywała kontakt z teściową, co roku na ferie wiozła Igę do Zakopanego aby babcia nacieszyła się wnuczką. zmarła kiedy Iga miała 10 lat. Tylko raz była wtedy w Zakopanem o innej porze roku niż zima. Był ciepły lipiec. Przyjechały z mamą aby ją pożegnać. Iga pamięta, że bardzo płakała, że było bardzo dużo obcych w domu przy Strążyskiej, ale nie było już babci… Od mamy wie, że ona również nie utrzymywała kontaktów z synem, że nigdy nie wybaczyła mu, tego w jak haniebny sposób porzucił swoją żonę i nienarodzone jeszcze wtedy dziecko. Może dlatego tak bardzo kochała Igę. Babcia rzadko sama pojawiała się u nich, nie żeby nie miała na to czasu czy ochoty, ale chyba bardziej z tego względu, że nie chciała wchodzić zbytnio w życie swojej synowej, jakby chciała być dyskretna, nie przeszkadzać i nie przypominać jej swoją osobą o synu. Cieszyła się więc tymi zimowymi odwiedzinami wnuczki, a przez pozostałą część roku pisywała do niej listy.
To były piękne listy, niezwykle mądre i ciepłe. Dopóki Iga nie umiała czytać mama odczytywała je i składała w ładnej metalowej, delikatnie wytłaczanej skrzyneczce. Do dziś Iga lubi do nich sięgać i odczytywać ich treść po raz tysięczny z rzędu, ale zawsze robi jej się tak samo ciepło na sercu.
Czarny napis Konstancin, na białym tle oznajmił koniec wspomnień i czas opuszczenia „magicznej kolejki.” Iga nie wiedziała, że to nie koniec powrotu wspomnień w dniu dzisiejszym. Ciotka Laura bardzo się ucieszyła na jej widok, ale jej radość była niczym w porównaniu z owacjami dzieciaków. Krzykom, wybuchom śmiechu i uściskom nie było końca. Chyba nie przeżyłaby tych powitań gdyby nie pomoc ciotki Laury w roli ochroniarza. Iga musiała obejrzeć wszystkie zaległe rysunki Krysi, wysłuchać opowieści Stasia o tym jak radzi sobie jako uczeń klasy pierwszej, obejrzeć przemeblowanie w pokoju Gosi i Izy, i tak dalej , i tak dalej…
W „Ciepłym Domu” nic się nie zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty. Tylko dzieciaki trochę podrosły, pokoje wypiękniały po malowaniu, a niektóre wypełniły się kilkoma nowymi mebelkami, co ponoć było zasługą idola Cioci Laury – Pana Kuby. Iga myślała o nim z lekkim przekąsem, denerwowały ją te wszystkie nieustające peany wygłaszane pod jego adresem przez ciotkę Laurę. Chyba czas było przyznać przed samą sobą, że za każdym razem kiedy ciotka wymawiała jego imię w towarzystwie wzniosłych przymiotników Iga czuła jak jej serce kłują małe igiełki zazdrości. Cóż ten super Kubuś takiego wielkiego zrobił? W końcu to nie własnymi funduszami wspiera dzieciaki tylko koncernu, który wpisze to sobie na listę działalności charytatywnej i odnotuje w swoich ulotkach reklamowych.
Po obiedzie usiadły w jadalni same, popijając ciepłą herbatę z malinami i zerkając raz po raz przez ogromne okno, wychodzące na zaśnieżony ogród, gdzie młodsze dzieci lepiły bałwana, a starsze toczyły wojnę na śnieżki. W efekcie wojny na śniegowe kulki momentami widać było tylko tumany wirującego i opadającego białego puchu.
- Iga Kochanie, muszę Ci o czymś powiedzieć. – ciotka Laura odetchnęła jakby jakiś straszliwy ciężar zalegał na jej piersiach – Widzisz, tak naprawdę dopiero ostatnio odkryłam ku mojemu zaskoczeniu, że nie jesteś już moją małą słodką siostrzenicą, ale że jesteś już - zawiesiła na chwilę głos -…ale dorosłą kobietą.- Laura mówiąc to spojrzała na Igę spod swych okularów jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście siedzi przed nią dorosła kobieta, w dodatku piękna i z niezłym charakterkiem, a miłe uczucie połechtało jej dumę – tak, była z Igi bardzo dumna i darzyła ją iście matczynym uczuciem. - - Dziękuję ciociu, ale mam już niestety trzydzieści pięć lat! – Iga spoglądała na ciotkę z szerokim uśmiechem. Może ten dziwny wstęp do rozmowy nie rozbawił jej aż tak, ale epokowe odkrycie na temat jej dorosłości nieco ją zaskoczyło. O co chodzi? – przemknęło Idze przez głowę; a może raczej coś w stylu „co się kryje za tym zdaniem wstępnym. Iga nie wiedziała jeszcze co, ale węszyła jakąś tajemnicę.
- Iga muszę, no może nie muszę, ale chciałabym Ci coś powiedzieć. Nie, nie denerwuj się to nic strasznego. Ale chyba nadszedł czas bym ci coś wyjaśniła. Bo widzisz od czasu twojego wypadku więcej ze sobą rozmawiamy o takich sprawach, o których wcześniej nie przyszłoby mi do głowy z Tobą rozmawiać. Byłaś dzieckiem, kiedy działy się w moim życiu różne rzeczy, które wpłynęły na to kim i gdzie dzisiaj jestem… - Laura zdjęła okulary i odłożyła je delikatnym ruchem ręki na stół, po czym Iga zauważyła jak otarła łzę, która zakręciła się w kąciku jej oka. Opowiedziałam Ci ostatnio historię mojego narzeczeństwa z pewnym człowiekiem. Jak wiesz Jerzy wyjechał na powrót do Monachium. Miał z tą kobietą syna. Oczywiście pobrali się ponoć stanowili bardzo dobrane małżeństwo. Kiedy ich synek miał pięć lat postanowili przyjechać do Polski w odwiedziny do rodziców Jerzego. Chciał im w końcu pokazać swoją rodzinę, żonę i synka. Jednak nie było im dane dokończyć podróży. –Tu Laura już nie powstrzymała dłużej swych emocji i pozwoliła sobie na chwilę słabości, łzy płynęły po obu policzkach jedna po drugiej i spływały z policzków by zatrzymać się na zaciśniętych dłoniach, które zaciskała coraz mocniej, jakby próbowała tym dopomóc sobie w tej opowieści. Iga patrzyła na nią z lekkim przerażeniem. Tak roztrzęsionej już jej dawno nie widziała.
Laura ciągnęła dalej: Pod Sochaczewem mieli wypadek. Jerzy i jego żona Edith zginęli na miejscu. Dziecko spało na tylnym siedzeniu, nic mu się nie stało oprócz kilku siniaków i stłuczeń. To był chłopczyk. Chłopczyk miał polskie nazwisko i po dokumentach Jerzego szybko odnaleziono dziadków. Jednak rodzice Jurka nie chcieli poznać wnuka i odmówili starania się o przyznanie im opieki nad małym. Podobno cały przyjazd Jerzego z żoną i synem miał być dla nich niespodzianką. Jerzy chciał pogodzić się z rodzicami i przedstawić im w końcu swoją rodzinę. Oni nie chcieli mu zapomnieć tego monachijskiego romansu, a w efekcie małżeństwa. Niemiecka rodzina jego matki przysłała dokumenty mówiące o tym, że nie roszczą sobie żadnych praw do małego i uważają, że skoro ojciec był Polakiem to mały winien zostać w ojczyźnie. Okazało się przy tym, że rodzina Edith też nie wybaczyła jej związania się z Polakiem. Taki międzynarodowy mezalians, jakich pewnie nie mało. Moja dobra znajoma pracująca wtedy w Milicyjnej Izbie Dziecka, gdzie trafił po wypadku syn Jurka i Edith rozpoznała nazwisko i dane ojca, które mały miał wpisane w dokumentach, zatelefonowała do mnie i powiedziała mi o wszystkim. Pojechałam tam natychmiast. W małej zimnej salce z pięcioma małymi tapczanikami z białą pościelą siedział synek mojego niedoszłego męża. Został na świecie sam. Mój Boże, pomyślałam wtedy, że przecież to ja mogłam być jego matką. Syn Jerzego siedział tam przerażony i zapłakany. Nikt go nie chciał. Uprzedzono mnie, że mały mówi bez problemów po polsku. Całe szczęście, że ojciec zadbał o to aby nauczyć syna swojego języka. Stojąc tam wtedy w progu sali powróciła do mnie cała moja zraniona i odrzucona miłość do jego ojca. To tak jakby czas się cofnął dla Jurka, jakby wrócił do mnie jako mały chłopiec, którym miałam teraz szansę się zaopiekować. W tamtych czasach adopcja dziecka przez osobę samotną była prawie niemożliwa. Ja pracowałam już w Domu Dziecka w moim kochanym Konstancinie. Użyłam wszelkich sposobów aby mały trafił właśnie do nas.
Laura patrzyła na Igę jakby to nie był koniec tej historii.
- Ciociu czy on się tutaj wychowywał? Tutaj w Ciepłym Domu? – zapytała Iga z oczami, które szkliły się od łez.
- Tak Iguniu. Widzisz to jest Jakub, o którym tyle Ci ostatnio opowiadałam.
Na Igę spłynęła jakaś fala gorąca, jakby właśnie dowiedziała się, że kula ziemska rozpadła się na dwie połowy. Dlaczego zrobiło się jej wstyd? Może dlatego, że ten biedny chłopak tyle w życiu przeszedł, a ona się tak wygłupiła z tą zazdrością o uczucia ciotki. Wstyd Pani Igo, wstyd! – obrzucała samą siebie w myślach najgłupszymi wyzwiskami. Zachowała się jak ostatnia trąba, ale skąd mogła wiedzieć? – próbowała się trochę przed sobą usprawiedliwić.
Teraz wszystko jasne! Przecież to zrozumiałe, że Laura traktowała go trochę jak własne dziecko. Przecież była to krew z krwi człowieka, którego kochała do szaleństwa, i którego miała poślubić. Jak mogłaby zostawić go tam tak po prostu w tej bezdusznej izbie dziecka? Nic dziwnego, że miała dla niego tyle serca, że tak cieszyła się z jego odwiedzin.
Ale zaraz… jak to się stało, że w ogóle go nie kojarzy? Przecież rzadko, bo rzadko, ale jednak kilka razy była tu z mamą jako dziecko… Chociaż fakt szukała wtedy bardziej towarzystwa dziewczynek i nie dociekała historii każdego z dzieci. Traktowała ich bardziej „grupowo.” W trakcie odwiedzin u ciotki bawiła się może kilka razy z pewną dziewczynką Joasią, ale cóż mogła wiedzieć o innych dzieciach?
- Iga - ciotka chciała dokończyć tę rozmowę – Powiedziałam Ci to, bo zbliżają się święta, a ja chciałabym na nie zaprosić Jakuba. Jest teraz sam. Rozstał się z tą Aleksandrą i wiesz…
- Ależ ciociu, oczywiście, że masz rację. Myślę, że nawet powinnaś go zaprosić, skoro tyle Ci ostatnio pomógł, no i dzieciaki się ucieszą z gościa. – Iga podniosła się ze swojego krzesła i zbliżyła się do ciotki by ją mocno uściskać. Jakby tym uściskiem chciała ją trochę przeprosić za coś, o co przecież ciotka wcale jej nie podejrzewała – o tę zazdrość o tego pupilka.
- Ale Ty też będziesz na wigilii u nas? – Laura oderwała się na chwilę od wtulonej w nią Igi by popatrzeć jej prosto w oczy jakby chciała wyczytać w nich co Iga o tym wszystkim myśli.
- Tak, tak, będę! – odparła Iga i na nowo padły sobie w ramiona jakby chciały nawzajem dodać sobie otuchy w tym skomplikowanym życiu.
Życie kobiet w ich rodzinie było jak widać skomplikowane w każdym pokoleniu, niezależnie od panujących czasów, ustroju, czy pory roku…
Magdalena Ryglicka