Może byłoby lepiej gdyby pogrążona w rozpaczy chlipała nocami tłumiąc płacz wciśnięta twarzą w poduszkę, a za dnia winna snuć plany zemsty na nikczemnym „osobniku płci niedoskonałej” za całe upokorzenie, które ją spotkało przez niego, za stracony czas, zawiedzione nadzieje… Nic z tych rzeczy. Iga czuła żal, ale nie rozpalało jej to do czerwoności. Nie czuła morderczej złości. Nerwowy skurcz żołądka przeszywał ją co prawda od środka kiedy jej myśli zaczynały krążyć wokół Adama i jego niefortunnego powrotu z pachnącego bagietkami i Coco Chanel Paryża, ale nie były to spazmy przepastnej rozpaczy. Nie umiała nawet określić dokładnie tego co działo się w jej sercu i mózgu. Jakieś dziwne odrętwienie… W ogólnym natłoku myśli, które z nadmiaru wolnego czasu w szpitalnym łóżku atakują człowieka ze wzmożoną mocą i częstotliwością, Iga próbowała wyselekcjonować swoje prawdziwe odczucia. Jakby próbowała pytać samą siebie o to co naprawdę czuje.
Powoli zbliżała się do kresu poszukiwań i ku swojemu zdumieniu, chyba nawet z lekkim niedowierzaniem zaczynała odczuwać lekki spokój, wymieszany trochę z nutą zawiedzenia. Była zawiedziona bardziej poczuciem straty czasu, niż utraty miłości swojego życia. Spod tych wszystkich przemyśleń wysuwał się lekki zarys gotowego morału płynącego z tej całej sytuacji. Czyżby poświęciła tyle czasu na coś co nie zasługiwało na jej uwagę? Iga nie chciała się jeszcze przyznać sama przed sobą, ale zaczynała odczuwać dziwny spokój. Był to jakby rodzaj ulgi, czuła jakby na nowo odzyskiwała swoje życie. Te kilka ostatnich tygodni w szpitalu spędziła na rozmowach z Agatą, a kiedy ta wracała do domu do swoich rozszczebiotanych bliźniaków i do męża, Iga pogrążała się w świecie swoich przemyśleń. W każdym razie temat był nadal ten sam – dlaczego tak się stało? Z każdym dniem oswajała się z myślą, że musi wziąć się w garść i na nowo poukładać swoje życie, które do tej pory zataczało kręgi dookoła mężczyzny zwanego Adamem, a raczej dookoła planów związanych z jego powrotem z upstrzonego przez gołębie Paryża, który to teraz nie wydawał się jej już tak romantyczny i bliski jak do niedawna. -Dzień Dobry Kochanie – ciepły głos ciotki Laury wyrwał ją z lekkiej drzemki.
- Dzień Dobry ciociu, ooo czuję jakiś ładny zapach …. Hm – Wiem, to szarlotka?
Już po chwili Iga lekko podparta na poduszce siedziała na metalowym łożu swych cierpień i z rozanieloną miną pożerała trzeci kawałek niebiańskiego jabłecznika według wybitnego super przepisu ciotki. Był to smakołyk, który zawsze potrafił osłodzić życie Igi na tyle aby zapomniała na chwilę o trapiących ją kłopotach. W dzieciństwie kiedy była chora, a mama musiała iść do pracy, z pomocą przybywała ciocia Laura. Przywoziła zawsze ze sobą do ich małego mieszkania na Szarą papierowy pakunek przewiązany gustowną dratwą. Iga nigdy nie mogła się doczekać kiedy słodki kawałek kruszonki i owoców dostanie się do jej rączek. Szarlotka cioci była lekarstwem na udręki wszelkiego rodzaju.
- Jesteś aniołem albo moją dobrą wróżką. Zawsze wiesz kiedy Cię potrzebuję. A jak tam dzieciaki? – spytała Iga takim głosem jakiego od czasów wypadku i odejścia Adama ciotka Laura u Igi nie słyszała.
- Widzę, że wracasz do żywych moja droga – powiedziała ciotka i spojrzała badawczo spod oprawek okularów na siostrzenicę. - Zdaje się, że czas do domu Iguniu, co?
- Tak, tak, masz rację. Nie chcę tu leżeć i użalać się nad moją nogą i moim biednym oszukanym sercem zdradzonym przez … ah! – odpowiedziała z przekąsem Iga. – Ale, co tam. Opowiedz mi lepiej o dzieciakach i co tam słychać w Ciepłym Domu, proszę…
- Ostatnio mamy trochę kłopotów finansowych – ciotka Laura wzięła głęboki oddech po czym westchnęła z nutką rezygnacji – naprawa przeciekającego dachu pochłonęła masę pieniędzy, brakuje nam na przybory do szkoły, na buty i kurtki dla dzieci, ach szkoda gadać. Ale wiesz? Pojawiło się ostatnio światełko w tunelu. Odwiedza mnie regularnie mój dawny wychowanek.
Powiodło mu się w dorosłym życiu, jest dyrektorem marketingu w dużej firmie farmaceutycznej. Awanse zawodowe, godne życie, a przy tym… hm, to taki dobry chłopak. – zamyśliła się ciotka Laura, a na jej twarzy pojawił się uśmiech jeszcze cieplejszy niż zwykle, ten rodzaj uśmiechu wstępował na jej usta tylko wtedy gdy opowiadała o dzieciach, którymi się opiekowała aktualnie bądź w przeszłości. To było jej całe życie…
- No i ? – Iga spojrzała na ciotkę jakby przywołując ją do dokończenia rozpoczętej opowieści.
- No i, właśnie Jakub obiecał, że postara się jakoś nam pomóc. Wiesz, takie duże firmy mają jakieś środki przeznaczone na działalność charytatywną, sponsorują wiele rzeczy, a przecież my mamy tak dużo ważnych potrzeb – grymas niepokoju i jakby chwilowego zwątpienia zatarł już ślad po niedawnym rozmarzonym uśmiechu.
Iga lubiła te ciocine odwiedziny. Trochę brakowało jej sobotnich wizyt w Konstancinie, uścisków dziecięcych rączek, malowania z Krysią i układania toru wyścigowych z małym Pawełkiem. Ciotka Laura przywoziła regularne wieści o życiu całego domu, o anginie Ryśka, o wagarach Natalii, o zepsutym bojlerze i innych bardziej lub mniej ważnych szczegółach z ich życia. W pewnym sensie od jakiegoś czasu to było też życie Igi, co prawda tylko w soboty, ale żyła ich problemami, radościami i czuła jakby należała do tej bądź co bądź trochę dziwnej „rodziny.” Teraz wypadła z tego życia na kilka, a może nawet na kilkanaście tygodni. Dzięki wizytom ciotki, informacyjnie była na bieżąco.
- Ciociu jak ty sobie z tym wszystkim radzisz? – zapytała Iga, która zawsze podziwiała ciotkę za jej upór, wytrwałość. Wszyscy wiedzieli, że jak już Laura się za coś zabiera to na pewno to doprowadzi do szczęśliwego zakończenia, a w dodatku będzie to dopracowane w każdym calu. Laura całe życie kipiała energią, emanowało z niej jakieś ciepło i niespotykana serdeczność. Mimo tego, że była jakby nie patrzył starą panną, kobietą która sama odważnie szła przez życie i w dodatku bez przerwy pomagała wszystkim dookoła. Dlaczego nigdy nie wyszła za mąż? Przecież była bardzo piękną kobietą, Iga często oglądała stare fotografie w rodzinnym albumie mamy. Ciocia Laura wyglądała na nich fantastycznie! Iga szczególnie lubiła jedno z nich, na którym ciotka stała oparta o brzozowe drzewko wystawiając twarz w stronę słońca jakby próbowała się opalać, w letniej sukience w duże kwiaty i zarzuconym na ramiona lekkim sweterku obszytym drobnymi perełkami. Koński ogon uczesany wysoko i ozdobiony polnym makiem. Lekko przymknięte oczy mówiły zawsze Idze, że Laura na tym zdjęciu była bardzo szczęśliwa – tak sobie przynajmniej wyobrażała…
- Ciociu dlaczego nie wyszłaś nigdy…? – Iga urwała swoje pytanie w połowie i spojrzała na ciotkę, która podeszła właśnie do okna i wyglądał przez szpitalną szybę z zaciekawionym wyrazem twarzy jakby zobaczyła coś co ją bardzo zainteresowało; ale słysząc pytanie Igi zamarła na chwilę w bezruchu, zastanawiając się czy chce odgadnąć dalszą część pytania…
- …nie wyszłam nigdy za mąż? Czy tak? – westchnęła i opadła lekko na koszmarnie niewygodny taboret, przygotowany przez „gościnny personel szpitala dla miłych odwiedzających. Iga żartowała sobie zawsze, że te stołeczki są tak niewygodne aby odwiedzający nie mieli siły zbyt długo na nich posiedzieć i nie zakłócali długimi wizytami spokoju pacjentów.
- Tak, przepraszam. Nigdy Cię o to nie pytałam, ale nie, jeśli nie chcesz o tym mówić uszanuję to. Proszę nie gniewaj się na mnie, głupia jestem i nietaktowna, To przecież twoja sprawa.
- Nie, moje dziecko, nie przepraszaj - Laura podniosła rękę Igi i zamknęła ją w swoich dłoniach, ściskając ją lekko jakby próbowała dodać sobie tym odwagi przed odkryciem przed siostrzenicą pewnej bolesnej historii ze swojej przeszłości.
„Byliśmy bardzo młodzi i bardzo zakochani. Jerzy był studentem trzeciego roku archeologii, a ja byłam wtenczas na pierwszym roku pedagogiki. Poznaliśmy się na imieninach Wiesi, moje koleżanki z roku. Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy, uczyłyśmy się razem do egzaminów, razem biegałyśmy do kina, teatru… To były bardzo „ładne” czasy. Jerzy był jej dalekim kuzynem, ale że Wiesia przyjechała na studia do Warszawy z daleka, bo z Jeleniej Góry, Jurek był jej bardzo bliski jako że nikogo więcej z rodziny nie miała w stolicy. Często spotykaliśmy się u niej w akademiku. Od spotkania do spotkania, od słowa do słowa… zakochaliśmy się w sobie po uszy. Byliśmy nierozłączni do czasu…. Kiedy Jerzy był już na ostatnim roku studiów w uznaniu za dobre wyniki zaproponowano mu wyjazd na praktykę studencką do Monachium. To była dla niego wielka szansa. Instytut Archeologii w Monachium miał być ważnym etapem w jego życiu naukowo-zawodowym. Miało mu to otworzyć drzwi do kariery. Pojechał. A ja czekałam na niego, nieskończenie jak mi się wtedy wydawało długie trzy miesiące. W pierwszym liście jaki przyszedł do mnie z Monachium, Jurek pisał jak bardzo tęskni i że dzięki temu wyjazdowi upewnił się, że nie potrafi żyć beze mnie. W dalszej części listu były jego oświadczyny. To wydawało mi się niezwykle romantyczne, takie listowne oświadczyny jak za dawnych czasów. – Laura zamilkła by po krótkiej pauzie na nabranie sił do dalszej opowieści wrócić do dokończenia tej smutnej historii ze swoim udziałem. Jerzy wrócił z Monachium w lutym, a na czerwiec zaplanowany był nasz ślub. Żyłam jak w kołowrotku, te wszystkie przygotowania, szycie sukni, kwiaty, zaproszenia… Byłam zakochana i szczęśliwa. Jurek wydawał mi się ósmym cudem świata, a małżeństwo z nim najlepszą rzeczą jaka mogła mnie w życiu spotkać.”
Ciotka Laura wzięła głęboki oddech, westchnęła i na powrót zanurzyła się w historii, której Iga słuchała w takim zamyśleniu, jakby na bieżąco doklejała do każdego fragmentu tej opowieści kawałek własnego życia dla porównania i wykazania zbieżności pewnej już chyba rodzinnej u nich tendencji na polu damsko – męskim.
„Tydzień przed ślubem w naszym domu pojawili się rodzice Jerzego i … i oświadczyli mi i moim rodzicom, że ich syn wyjechał do Monachium. Okazało się, że podczas pierwszego pobytu poznał tam pewną kobietę, która po 3 miesiącach od jego powrotu do Polski napisała do niego list, że spodziewa się ich wspólnego dziecka. Moi niedoszli teściowie wzięli na siebie cały ciężar przekazania mi wiadomości o tym, że ich syn postanowił jednak być ojcem dla tego nienarodzonego jeszcze dziecka i zdecydował się na wyjazd. Nie wiem, ale widać bardzo mu zależało skoro udało mu się dość szybko jak na tamte czasy załatwić wszelkie formalności związane z wyjazdem. Szkoda, że nie miał na tyle odwagi aby powiedzieć mi o tym osobiście. To co działo się ze mną potem nie miało nic wspólnego z tym, o czym marzyłam, co planowałam. Nigdy później nie byłam już tą samą Laurą, która kochała, która dla tego jedynego mężczyzny była skłonna poświęcić wszystko. Zakończenie było smutne o tyle, że okazało się, że ten mężczyzna, dla którego ja byłam skłonna się poświęcać - bez wahania poświęcił mnie.”
Dopiero dzisiaj Iga spojrzała na ciotkę inaczej, spojrzała na nią nie jak na siostrę mamy, ukochaną, troskliwą ciocię, która ma wielkie serce i spieszy z pomocą każdemu, kto jej potrzebuje. Dzisiaj dostrzegła w niej kobietę zakochaną, zdradzoną i porzuconą dla innej.
„To nie tak, że już nigdy potem nie potrafiłabym pokochać żadnego mężczyzny, tylko chodzi o to, że żadnemu mężczyźnie nie potrafiłabym już tak zaufać. Nie chciałam więc nikogo krzywdzić i uprzykrzać życia, wiedząc, że zadręczyłabym swoim brakiem zaufania siebie i jego. Moją miłość przelałam na te dzieci, którym całe życie poświęcam swój czas, siły Cała ta historia trochę przytłoczyła Igę, posmutniała. Zadziwiające, jak życie dwóch kobiet z jednej rodziny ale w kolejnych pokoleniach potrafi toczyć się jakby po identycznych torach. Jak dziecko biegnie po śniegu po śladach wydeptanych przez rodzica idącego przodem, tak Iga czuła się jakby powtarzała schemat miłości bez happy end’u wyrysowany 35 lat temu przez Ciotkę Laurę. Wszystko wróciło…. Wrócił żal, pytanie „dlaczego” i złość na samą siebie, że nie potrafi do końca zapomnieć o tym, że ktoś ją skrzywdził.
Magdalena Ryglicka