Między życiem, a błękitem ... - odcinek III

- Dlaczego Adam nie przyszedł ani wczoraj wieczorem, ani dziś rano? Dlaczego Agata nie pojawiła się jeszcze? Brak najlepszego technicznego wynalazku jakim okazuje być się telefon komórkowy i od razu człowiek czuje się zagubiony i bezradny, a nade wszystko zdenerwowany!
/ 08.04.2010 11:23
- Dlaczego Adam nie przyszedł ani wczoraj wieczorem, ani dziś rano? Dlaczego Agata nie pojawiła się jeszcze? Brak najlepszego technicznego wynalazku jakim okazuje być się telefon komórkowy i od razu człowiek czuje się zagubiony i bezradny, a nade wszystko zdenerwowany!

Gdzie oni wszyscy są? A może nie przyleciał? – myśl, która przebiegła w tej chwili Idze przez jej nieco skołataną jeszcze głowę zmroziła ją najpierw, by po niedługiej chwili gorącą kulą piekącego ognia przesunąć się wzdłuż jej przełyku od gardła aż do żołądka. Nie, to niemożliwe, przecież rozmawiali, podał dokładną datę i godzinę lotu… nieeee… Agata spróbowała zmienić choćby na chwilę pozycję przymusowego leżakowania, ale przy najmniejszym delikatnym ruchu jej noga okryta kokonem gipsowego płaszcza dawała znać o swej niedyspozycji dość dolegliwie odczuwanym przez Igę rwącym bólem. Dała sobie więc spokój ze zmianą swego położenia, które dosłownie i w przenośni nie było ani komfortowe, ani nawet rokujące na względnie szybką poprawę.

Między życiem, a błękitem ... - odcinek III

Brak jakichkolwiek wieści ze świata poza szpitalnego działał na nią przygnębiająco. Nie wie co się dzieje z ukochanym, przyjaciółka przepadła bez wieści. Jedynymi odwiedzającymi dzisiaj pozostali jak na razie lekarze i biały personel z tutejszej rzekomo „przyjaznej pacjentowi placówki służby zdrowia, którzy to zwartym acz niezbyt kolorowym orszakiem wręcz weselnym odwiedzili Igę dzisiejszego ranka w ramach tzw. obchodu lekarskiego.

- Dzień dobry Pani, czy można? – w drzwiach stał młody przystojny mężczyzna. Niedbale rozwichrzone blond włosy, kilkudniowy lekki zarost i jasnoszare wpadające lekko w błękit oczy ledwie były widoczne zza ogromnego bukietu różnokolorowych tulipanów. – Czy można na chwilkę Pani przeszkodzić? Iga rozejrzała się mimowolnie po sali, w której oprócz niej nie było nikogo innego. -Tak, proszę - wyjąkała zaskoczona nieco dziwną wizytą – Pan kogoś szuka? -Nie, to znaczy już znalazłem. – wypowiadał te słowa z dużą dozą niepewności, jakby bał się przyznać, że to właśnie jej szukał. -Bo widzi Pani, ten wypadek, to wczoraj …. To ja – to moja wina. To ja na Panią najechałem. Boże! Tak bardzo Panią przepraszam. Nie wiem co powiedzieć żeby Pani mi wybaczyła. Ale …jeśli Pani mi nie wybaczy to tez zrozumiem. To głupie, że tu przyszedłem –skruszony pirat drogowy zaczął powoli wycofywać się z Sali, dodał jeszcze: - Przepraszam, nie powinienem tu przychodzić i zawracać Pani głowy po tym wszystkim. -Nie, proszę ….niech Pan usiądzie na chwilę – Iga nie wiedziała co powinna mu powiedzieć, jeszcze wczoraj dedykowała mu cały wachlarz obelg i wymyślnych kar za to zrujnowane powitanie Adama.
Adama … – no właśnie ani widu ani słychu. Już ona mu da! Przyleciał i nawet jej nie przyszedł zobaczyć się z nią wieczorem po przylocie. I Agacie też się dostanie! Kto to widział żeby nie zainteresować się poszkodowaną przyjaciółką umierającą ze zdenerwowania, a raczej z niewiedzy.
- No, widzi Pan, co Pan narobił? Poprzestawiał mi Pan plany na najbliższe tygodnie, a być może miesiące. Przez Pana nie mogłam odebrać wczoraj narzeczonego z lotniska i wszystkie inne plany też legły w gruzach, a raczej w tym gipsie.- Iga nie mówiła tego ze zdenerwowaniem, ale z wyczuwalną nutką pretensji i żalu, jakby chciała bardziej wyrzucić z siebie żal o to, że Adam ani Agata jeszcze się dzisiaj nie pokazali w szpitalu.
- To jest jakiś narzeczony? Ojej, przepraszam Panią, przepraszam… To ja już pójdę, a to …-tu wyciągnął przed siebie bukiet i podał je Idze – …to dla Pani. Przepraszam i chcę powiedzieć, że poniosę wszystkie konsekwencje mojej głupoty i jestem gotów pokryć ewentualne koszty Pani leczenia czy dalszej rehabilitacji. Jestem na to przygotowany. Jeszcze raz przepraszam, mam nadzieję, że szybko wróci Pani do zdrowia i kiedyś może mi Pani wybaczy. Mówiąc to mężczyzna wycofywał się powoli w stronę drzwi. Odwrócił się jeszcze raz spoglądając na Igę i zatrzymując swój wzrok na jej sarnich oczach – skinął lekko głową jakby z uczuciem wstydu i zakłopotania – Do widzenia Pani.
- Do widzenia – odpowiedziała cichym, nieco przytłumionym głosem Iga. – Miły… pomyślała – to nawet ładnie z jego strony, że przyszedł przeprosić, ale … Tak naprawdę, wolałaby aby już przyszedł ktoś inny. Gdzie on jest? Dlaczego jeszcze nie dał znaku życia? A ten miły pirat drogowy? Ładne miał oczy, ale zaraz, nawet się nie przedstawił – hm… bezimienny!

Iga zagryzała nerwowo usta, a rozdygotanymi palcami lewej dłoni wystukiwała bliżej nieokreślony i niesłyszalny rytm na białej choć nieco poszarzałej szpitalnej pościeli. Prawą dłonią przytrzymywała miejsce na piersiach jakby chciała przytrzymać swoje serce żeby nie wyrwało się z żalu gdzieś tam daleko w stronę lotniska. Coś musiało się stać, tylko co? Ostatni raz była w takim zawieszeniu wtedy gdy pogotowie ostatni raz zabrało jej mamę. Nie pozwolili jej wtedy wsiąść do karetki. Sąsiad –Pan Nikodem spod czwórki zawiózł ja wtedy do szpitala swoim klekoczącym starym golfem, na którego tylnej szybie lokalna dziecięca banda podwórkowa ze średnią wieku 9,5 pisała z uporem maniaka B-R-U-D-A-S!!! Pan Nikodem nigdy nie ścierał napisu wygrawerowanego w pośpiechu palcem na szybie przez prawdopodobnie najwyższego z szacownego grona urwisów z Szarej - Wojtka od Pani Kowalczykowej.

Pan Nikodem zostawił ją wtedy pod budynkiem szpitala, a sam w roboczym ubraniu pomazanym farbą w pośpiechu wracał do domu dokończyć malowanie ścian aby uwinąć się przed imieninami żony – Pani Zosi, która dzień własnych imienin celebrowała zawsze w gronie licznie zaproszonych gości. W tym dniu zawsze w mieszkaniu pod numerem czwartym stoły uginały się pod nadmiarem specjałów Pani domu, a patefon wygrywał najmodniejsze melodie sezonu. Pani Zosia gdyby szukała swego miejsca na ziemi jeśli chodzi o wybór profesji w dzisiejszych czasach to na pewno zawojowałaby branżę organizacji imprez okolicznościowych, a zorganizowanego przez nią wesela nie powstydziłaby się nawet najbardziej rozkapryszona Panna Młoda.

Iga wysiadła z samochodu, po czym przez jakąś chwilę stała przed budynkiem oszołomiona, zdjęta strachem o mamę, stała sama… W końcu zmobilizowała się aby pobudzić jednak swoje nogi do wejścia do szpitala. Tam była mama i ….i jej choroba, która w bezlitosny sposób zabierała ją z tego świata. Iga czuła jakby z dnia na dzień bezkarny potwór przeciągał jej schorowane ciało i duszę na drugą stronę światła. A mama? Iga wiedziała, że mama cierpi jeszcze bardziej niż to było widoczne na zewnątrz, widziała doskonale jej strach w przygaszonych bólem oczach, gdy ciocia Laura przychodziła jej zrobić kolejny zastrzyk z morfiny. W błękitnych kiedyś wesołych oczach mamy widać było, że moment podania kolejnej dawki „uśnieżacza bólu” jednoczył w sobie dwa odczucia równocześnie; z jednej strony ból przed podaniem nowej dawki był już tak przenikliwy, że bolesny grymas przechodził przez twarz chorej i nie znikał aż lekarstwo zaczynało powoli działać; a z drugiej strony w tym samym momencie pojawiała się już nadzieja na kolejne dwie trzy godziny bez spazmatycznych drgań ciała wycieńczonego chorobą; ciała które w każdym swym nawet najmniejszym ruchu buntowało się przeciwko bólowi.

Iga swe kroki od razu skierowała na pierwsze piętro, nie była tu po raz pierwszy. Doskonale wiedziała już dokąd iść. Pod salą spotkała dr Witkowskiego. Dr Witkowski był cenionym onkologiem i opiekował się mamą od samego początku. Prywatnie był dobrym przyjacielem ciotki Laury z czasów liceum na Polnej. Szpakowaty doktor uścisnął mocno ramię Igi jakby chciał jej dodać otuchy. Nie powiedział ani słowa. Przecież ona wie… wie to czego wolałaby nie wiedzieć. Kwestia czasu… czasu wypełnionego bólem, strachem, oczekiwaniem na rozstanie. Prędzej czy później to rozstanie nastąpi, wbrew nadziejom na cudowne uzdrowienie mamy, które błąkały się po skołatanym sercu Igi, ale jednocześnie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, który wyrył w jej głowie jedna myśl: z tego stanu już nie ma odwrotu, choroba jest silniejsza niż lekarstwa na nią.

Stała jeszcze chwilę pod salą aż pielęgniarki nie uporały się do końca z podłączeniem kroplówek wiszących na ohydnych odrapanych z dwudziestej chyba już warstwy białej farby. Widok tych stojaków przyprawiał Igę o skurcze żołądka, sterczały nad łóżkiem mamy jak jakieś polne strachy na wróble. Szkoda, że nie miały takiej samej mocy jak tamte, może udałoby im się przegonić chorobę, która jak podstępny złodziej co dzień coraz bardziej wykradała Idze najdroższą osobę w jej życiu.

Ze smutnych wspomnień wyrwało Igę skrzypnięcie drzwi, w których stała Agata z lekkim, jakby niepewnym uśmiechem na twarzy. Miała zmęczoną twarz i takie dziwne oczy. Ale to w tej chwili umknęło uwadze Igi, która jak tylko zobaczyła przyjaciółkę podniosła się wsparta na łokciach i spokojnie, choć z lekkim wyrzutem w głosie zapytała:
- Dlaczego nie odzywasz się od wczoraj? Jak Adam? Dlaczego też się nie pojawił? O której przyjedzie do szpitala?
- No właśnie, Adam.- Agata zawiesiła głos jakby chciała możliwie jak najdłużej zatrzymać w tajemnicy fakt, że Adam się nie pojawi, ani dziś ani jutro, ani … - Iga, kochana… Adam przyleciał, Wojtek był wczoraj po niego na lotnisku, ale …
- Co ale? No mów natychmiast – Idze piekąca kula zaczynała wzbierać w krtani i powoli przesuwała się wzdłuż przełyku, aż do żołądka. W głowie miała tylko jeden wielki monotonny wir.
- Ale Adam nie chciał żeby go odwieźć do domu. Mówił, że ma załatwiony transport do domu i kazał Ci tylko przekazać to – Agata nieśmiało wyjęła z torebki niebieską kopertę, której lawendowy trochę natrętny zapach rozniósł się w błyskawicznym tempie po Sali. A może to Idze wydawało się, że cały szpital czuje zapach tego listu?
- Czy Wojtek powiedział mu, że jestem w szpitalu, że nie mogłam go odebrać osobiście? Cały Adam, czy od razu trzeba się obrażać? – to nie w porządku, musi do niego zadzwonić. Tak, należy mu się ostra reprymenda za takie zachowania. Dorosły facet o usposobieniu pięciolatka.
- Iga, widzisz, Wojtek powiedział Adamowi o całej sytuacji. Kazał przekazać, że strasznie mu przykro, ale tak będzie lepiej.- w tym momencie Agata raz jeszcze podsunęła Idze kopertę w „smutnym kolorze Blue” jak śpiewała Maryla, ale Iga jakby nie zauważała jej albo nie chciała jej zauważyć; jakby bała się że jej zawartość nie ma nic wspólnego z tym, czego spodziewała się po powrocie Adama do Polski.

Drobna ręka Igi z wielkim niebiesko-żółtym siniakiem w okolicach nadgarstka zaczęła błądzić po lekko chropowatej czerpanej powierzchni nieco wyblakłej koperty, na której w miejscu zazwyczaj przeznaczonym na dane adresata widniały tylko starannie wykaligrafowane turkusowym atramentem inicjały - I.M.

Musi się z tym zmierzyć. Co mógł napisać Adam? Dlaczego powiedział Wojtkowi, że tak będzie lepiej? Iga podniosła kopertę i otworzyła ją. Jako pierwsza wysunęła się czarno biała fotografia, na której Iga przytulała twarz do gałązek magnolii mieniącej się wszystkimi odcieniami różu i lekkiego fioletu. Fotografia na przekór kuszącym kolorom magnolii była czarno biała – tak jak lubił Adam, ale Iga pamiętała jak drzewko zachwyciło ją swoimi kolorami i pękatym kwiatostanem. To ostatnie zdjęcie jakie wysłała Adamowi – dlaczego je zwraca?

Nic co spotkało ją od wczoraj nie mieściło się w jej planach sprzed wypadku. Absolutnie pirat drogowy i jego rozpędzone auto wbite w bok jej ukochanego czarnego garbusa nie mieściło się w jej terminarzu, roztrzaskana noga otulona gustownym gipsem również nie była zgodna z planem, a już na pewno nie ujęła w swoim portfolio na najbliższą przyszłość listu od Adama z załączoną fotografią portretową oraz lawendową kartką wyszukanej francuskiej papeterii o nieznanej jeszcze treści – chciałoby się rzec „prosto z Paryża.”

-Chcesz zostać sama? Pójdę po kawę do automatu, a Ty na spokojnie przeczytasz sobie list, dobrze? – zaproponowała Agata. Martwiła się o Igę. Agata i ona były jak siostry. Były dla siebie bardzo ważne, zawsze wspierały się i zawsze jedna była obecna w życiu tej drugiej w najważniejszych momentach. Ta przyjaźń nie opierała się na plotkach przy kawie i obłudnych komplementach. Ta przyjaźń trwająca od czasów dzieciństwa ratowała je w przeróżnych życiowych sytuacjach, przywoływała dziewczyny do porządku, doradzała lepsze, odradzała gorsze, podtrzymywała na duchu, ocierała łzy, wysłuchiwała skarg, koiła żale… po prostu była zawsze na właściwym miejscu we właściwy sposób. Chociaż czasami wiedziała tez kiedy należy się nieco wycofać i odczekać, pozwolić na niewinny błąd, na lekką porażkę, na chwilę samotności, która nie raz okazuje się zbawienna.

Magdalena Ryglicka

Redakcja poleca

REKLAMA