Jake stoi przy melaminowym biurku, prawą ręką ściska mocno lewe ramię. W barku czuje nieznośny ból, świdrujący, gwałtowny, a ramię zwisa mu pod dziwnym kątem, odchylone od ciała, jakby należało do kogoś innego. Z rozcięcia na twarzy sączy się krew. Musi ją co chwilę wycierać rękawem, który pokrył się już pasiastym wzorem.
– Melanie Harker. – Jake nachyla się nad biurkiem. – Czy jest tutaj?
– Proszę usiąść – odpowiada kobieta, w ogóle na niego nie patrząc. – Lekarz wkrótce pana przyjmie.
– Niepotrzebny mi lekarz – wyjaśnia. – Muszę ją znaleźć.
(...)
Za dwuskrzydłowymi drzwiami, na prowadzącym w obie strony korytarzu błyska biel lekarskiego kitla. Jake rusza za lekarzem, wspierając się ręką o ścianę.
– Panie doktorze – mówi, posuwając się niepewnie korytarzem, ślizgając się po błyszczącej, bladozielonej farbie – panie doktorze.
Lekarz rzuca mu krótkie spojrzenie przez ramię i nie zwalnia kroku.
– M’goi, m’goi – Jake przechodzi na kantoński – gau meng ah. Szukam Melanie Harker. Czy ona tu jest?
Lekarz staje i przygląda mu się, teraz już bardzo uważny, poruszony jak wszyscy, kiedy gweilo odezwie się po kantońsku.(...)
– Melanie Harker – powtarza lekarz, nadal bacznie mu się przyglądając. – Tak. Jest tutaj. Jest w stanie krytycznym. Leży na oddziale intensywnej opieki. Sprawdzę, czy może ją pan odwiedzić – mówi lekarz łagodniejszym już głosem.
Mel wygląda, jakby cała krew z niej odpłynęła. Jej skóra jest tak blada, że dziewczyna wtapia się w śnieżnobiałą pościel i ściany. Wszędzie wokół sapią i mrugają maszyny. Gdzieś w górze szumi klimatyzacja.
– Mel? – Jake bierze jej palce w swoje. Są suche i zimne, ot kilka luźnych kostek. Na jej drugiej ręce niczym krokodyle szczęki zaciśnięta jest szara plastikowa klamerka. – Mel, to ja – szepcze.
Jej oczy przesuwają się pod fiołkowo żyłkowanymi powiekami, a potem rzęsy oddzielają się od siebie. Otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Na wydechu, wymawia jego imię, a jej dłoń drga pod jego dłonią. A potem mówi coś bezgłośnie.
– Co powiedziałaś? – pyta szeptem, nachylając się jeszcze niżej. Pachnie inaczej niż zwykle. Pod cierpkim, aseptycznym zapachem szpitalnym wyczuwa jakąś kwaśną, dziwną woń, jakby czegoś, co zbyt długo przebywało w mroku.
– Boję się – słyszy odpowiedź. Nachyla się nad nią tak nisko, że widzi, jak jej język formułuje poszczególne słowa. – Jake, ja nie chcę... – Mel szuka wzrokiem jego oczu. – Nie chcę umrzeć...
– Nie umrzesz – zapewnia ją, zanim jeszcze zda sobie sprawę, że ona nie skończyła, że mówi dalej.
– ...nie będąc twoją żoną.
Jake nachylony nad łóżkiem w salce oddziału intensywnej opieki medycznej mruga zaskoczony. Jej słowa wydają mu się tak dziwaczne, że jakaś głęboko skryta jego cząstka ma ochotę się roześmiać. Niemożliwe, żeby mówiła poważnie.
– Mel – zaczyna, nie mając pojęcia, co zamierza powiedzieć, co powinien powiedzieć. Bo co się mówi, kiedy człowiek usłyszy takie słowa? Od dziewczyny, którą zna zaledwie cztery miesiące?
– Nie chcę... nie potrafię znieść myśli – jej głos unosi się niczym liść na wietrze – że umrę, nie będąc... połączona z tobą. – Zaczyna szlochać, a wokół biegają ludzie, ich stopy śmigają po kafelkowej posadzce. – Nie zniosę tego bez...
– Może... – zaczyna Jake, ale nie jest w stanie zebrać myśli. Oddałby wszystko, by móc się na chwilę położyć, przymknąć powieki i odgrodzić oczy od tego bezlitosnego światła, wyciągnąć się na wykrochmalonych prześcieradłach, robić to, co poleci mu jedna z tych pielęgniarek. – Może zobaczymy, jak będziesz się czuła jutro – mówi. Słyszy, jak nieprzekonująco brzmią jego słowa i zauważa przerażenie w jej oczach.
– Wie pan, ona nie przeżyje ten nocy – łagodnie, ale z naciskiem odzywa się po kantońsku stojący po prawej stronie Jake’a lekarz. – Przykro mi – mówi lekarz.
Ksiądz zna Hing Taia. Wita Jake’a, wymawiając jego imię po swojemu. Kiedy do pokoiku wsącza się pierwsze światło Roku Tygrysa, Jake kładzie jedną rękę na dłoni Mel, a drugą na czarnej, oprawnej w skórę księdze, w którą nie wierzy, i powtarza słowa przysięgi małżeńskiej.
Maggie O'Farrell - "Ten dystans między nami" fragment 3
Jake stoi przy melaminowym biurku, prawą ręką ściska mocno lewe ramię.