Wszyscy się cisną i rozpychają. Jake nie pamiętał, jak egoistyczni stają się ludzie w podobnych sytuacjach. Trzech mężczyzn, w jednakowych czerwonych kostiumowych kapeluszach, łokciami toruje sobie drogę, jeden z nich staje ciężko na jego stopie, wgniatając ją niemal w chodnik. Ulica coraz bardziej wypełnia się ludźmi. Jake’owi robi się nagle gorąco. Obraca głowę w jedną stronę, potem w drugą, nie może się zdecydować, dokąd i którędy powinni pójść. Mel coś do niego mówi, odwraca się, żeby ją usłyszeć, potyka się i prawie przewraca. Chwyta się pierwszej lepszej, najbliżej rzeczy – płaszcza stojącej z lewej strony kobiety – i dzięki temu odzyskuje równowagę. Kobieta obrzuca go szybkim, przestraszonym spojrzeniem, odwraca się jednak bez słowa, kiedy Jake ją przeprasza. Tłum napiera, ściska mu klatkę piersiową.
– Nie podoba mi się to – mówi Mel. – Jake, to mi się nie podoba.
– Wiem – odpowiada. – Spróbujmy...
Jego słowa giną gdzieś bez śladu, bo wszystko teraz toczy się lawinowo.
Tuż za nim mężczyzna niosący kilka butelek potyka się i przewraca. Butelki wylatują mu z rąk i lądują na ziemi. Szkło eksploduje, a piwo rozlewa się promieniście po bruku, tworząc pieniącą się ciemną plamę. Jake wciska się w zbity tłum na chodniku, pociąga za sobą Mel. Ze wzgórza spływa niepohamowana fala ludzi. Jake widzi, jak pochłania mężczyznę od butelek. Potem potyka Lucy, zostaje z tyłu i znika, a nad jej głową zamyka się tłum.
Mel nie przestaje wykrzykiwać imienia przyjaciółki i próbuje się wyrwać trzymającemu ją kurczowo Jake’owi. Rozwrzeszczany tłum zionie mdłym zapachem potu, ostrym odorem piwa. Jake stara się nie wypuścić z uchwytu Mel, kiedy przepycha się do przodu w poszukiwaniu Lucy. Potem tłum zostaje rozkołysany kolejną ogromną falą i Jake czuje, jak ziemia usuwa mu się spod stóp i jak nurt ciał oddala go od Lucy, unosi razem z Mel ku witrynie baru i ludziom tańczącym w rytm muzyki, którą słyszą jedynie oni sami. Ludzka fala rzuca nim o zimną, chropawą ścianę, wyrywa mu Mel. Mężczyzna walczy, wbija łokcie w otaczające go ciała, żeby zdobyć odrobinę przestrzeni pozwalającej chwycić oddech, odpycha się stopami od ściany. W ściśniętych, pozbawionych powietrza płucach czuje żar.
– Mel! – krzyczy. – Melanie! – W tym hałasie nie słyszy nawet własnego głosu. Jakiś brodaty blondyn napiera mu na plecy, a filipińska dziewczyna uczepiona jego rękawa łka rytmicznie. – Mel! – wrzeszczy ponownie i próbuje się obrócić.
Tłum znowu rusza falą, tym razem w innym kierunku, w dół; porywa go z sobą i Jake czuje coś pod stopami, coś miękkiego, uginającego się pod naciskiem. Ciało? W piersi czuje ostre ukłucie paniki, próbuje spojrzeć w dół, ale jest całkowicie unieruchomiony pomiędzy wrzeszczącą nastolatką z ufarbowanymi henną włosami i kobietą z wytrzeszczonymi oczyma. Patrzy w te oczy i widzi czerń rozszerzonych źrenic, widzi też uchylone usta w bezwładnie kołyszącej się głowie.
Jake wymachuje nogami i odchyla do tyłu głowę, walczy o odrobinę powietrza. Mżawka muska jego twarz. Wysoko nad nim kopuła nieba, czarna, niezgłębiona i obojętna, usiana srebrnymi punkcikami. Z daleka dochodzi go zawodzenie syren. Obok siebie natomiast słyszy rozdzierające wrzaski nastolatki, przechodzące w skamlenie. Czyjś niewyraźny, metalicznie brzmiący głos z megafonu w dwóch językach wzywa ich do zatrzymania się i zachowania spokoju. Z barów wokół sączą się dźwięki muzyki – z każdego inna. Daleko w porcie strzelają fajerwerki. W jego uszach łomocze krew. I to straszne milczenie kobiety z wytrzeszczonymi oczyma.