Chylę czoła przed Olgą Rudnicką i jej twórczością. Autorka ma dopiero dwadzieścia dwa lata a na swoim koncie już piąty kryminał. Historia przedstawiona w "Lilith" jest w pewnej mierze przewidywalna i naiwna, lecz mimo to warta przeczytania.
Lidka wraz z mężem Piotrem przeprowadza się do malowniczego miasteczka cieszącego się sławą polskiego Salem. To w Lipniowie według starych podań miało dojść do ostatniego w Polsce procesu czarownic. Współcześni mieszkańcy Lipniowa żyją więc z turystyki, sprzedawania ludziom opowieści o czarownicach, urządzania sezonowych imprez, które zwą sabatami. Gdy w okolicy dochodzi do zaginięcia nastoletniej dziewczyny, nie chcąc odstraszyć turystów i wyznawców kultów neopogańskich, część z nich stara się zatuszować tę sprawę. Zaginięcie Elżbiety Bartkowiak jest jednak czubkiem góry lodowej. Nie ona pierwsza padła bowiem ofiarą nieznanych sprawców.
Olga Rudnicka niestety zbyt szybko odkrywa karty. Właściwie już po pierwszym rozdziale można się domyślić zakończenia. Dosyć szybko orientujemy się kto jest tym złym, a kto tym dobrym. Kto prędzej czy później zginie. Bez problemu typujemy osoby, które połączy gorące uczucie. Przypuszczamy do czego doprowadzi całe śledztwo. Autorka nie bawi się z nami w kotka i myszkę. Serwuje wszystko na złotej tacy. Nie ma tu miejsca na niedopowiedzenia. Jestem laikiem. Rzadko kiedy sięgam po kryminały. Bardzo łatwo byłoby więc wyprowadzić mnie w pole, czego zresztą oczekiwałam. Chciałam, żeby Rudnicka doprowadziła mnie do palpitacji serca. Niestety, przeliczyłam się...
Historia jest banalna, zakończenie pretensjonalne, lecz bohaterowie pierwszorzędni! Gadatliwa Lidka, powściągliwa Edyta i tajemniczy komisarz Nawrocki chcąc nie chcąc od razu zjednują sympatię czytelnika, tak jak Daria i komisarz Chmiel mimo woli wzbudzają same negatywne uczucia. Osadzenie akcji w małej miejscowości oraz wplecenie w nią wątków okultystycznych nie jest niczym odkrywczym, lecz naprawdę działa na wyobraźnię. Samo powołanie do życia mezopotamskiego demona porywającego dzieci jest bardzo pomysłowe.
"Lilith" nie pobudza szarych komórek, toteż idealnie sprawdzi się w roli miłej i przyjemnej lektury do kołyski. Myślę, że mimo wszystko warto po tę książkę sięgnąć.