"Largo Winch"

Largo Winch fot. Studio Emka
Świat wielkiego biznesu, przekręty giełdowe, zasadzki, morderstwa, seks. Sprzedane na świecie w milionach egzemplarzy, doczekało się ekranizacji. Poznajcie Largo Wincha, a wciągniecie się na całego!
/ 17.08.2009 11:09
Largo Winch fot. Studio Emka
Wielki międzynarodowy biznes, ze wszystkimi czyhającymi w tym świecie pułapkami, sekretnymi machinacjami, twardymi negocjacjami, szpiegostwem przemysłowym - to wszystko mogłoby stanowić doskonałe tło dla toczącej się akcji. Tak, to było coś nowego. Pomyślałem o potężnym kartelu, oplatającym swymi mackami cały świat. Idąc za ciosem, dlaczego na jego czele nie miałby stać jeden tylko człowiek? Człowiek młody, pełen uroku, lubiący przygody i po prostu uczciwy, zupełnie inny niż funkcjonujący w świecie wielkiej finansjery, pozbawieni skrupułów baronowie biznesu. Taki, powiedzmy, harcerz. Ale harcerz najbogatszy na świecie. Miałem już mojego bohatera. I miałem też pomysł na jego pierwsze przygody. Adrenalina robi swoje.

Tak narodził się Largo Winch pewnej listopadowej nocy w hotelowym pokoju przy 6-th Avenue na nowojorskim Manhattanie, bohater sześciu powieści, których scenerią jest świat wielkiego biznesu, przekręty giełdowe, zasadzki, morderstwa, seks, pościgi, pogonie i inne, równie spektakularne akcje. Pierwszą z tych powieści, które sprzedały się na świecie w 11 milionach egzemplarzy, przekazujemy do rąk czytelników.

2 tom powieści pt. „Largo Winch. Kobieta- Cyklop” ukaże się jesienią.

Jean Van Hamme, "Largo Winch", pierwszy tom, Wydawca książki: Studio Emka, Premiera filmu - 28 sierpnia 2009


Fragment książki

Żaden mężczyzna obdarzony normalnym wzrostem nie jest w stanie zrozumieć goryczy dręczącej mężczyznę, któremu natura tego wzrostu poskąpiła. Kiedy taki nieduży człowiek obdarzony jest inteligencją, a do tego ma ambicje, gorycz ta może się przekształcić we wściekłą żądzę władzy i dominacji pod każdą postacią. Nerio Winch był inteligentny i ambitny. A poza tym miał wszelkie po temu środki być stać się potężnym.
Już będąc nastolatkiem zrozumiał, że od swoich rówieśników może spodziewać się jedynie kpin,6 względnie litości. Postanowił wtedy, że jeśli nie chcą go zaakceptować takim, jaki jest, będzie nad nimi panował.

Nigdy wcześniej żaden finansista nie włożył tyle wysiłku i zimnego wyrachowania w stworzenie jedynego królestwa, w którym mógł panować jako absolutny, jedyny władca: królestwa pieniędzy. Nerio Winch nie wahał się ani przed kradzieżą, ani przed kłamstwem. Inwestował, rujnował, wykupywał, miażdżył, korumpował, prostytuował. Wpływał na zmianę prawa, stawał się przyczyną upadku trustów, powoływał ministrów, szantażował konkurentów. Finansował jedne rewolucje, przyczyniał się do upadku innych, podburzał do wojen, wywoływał klęski głodu.
Jego fortuna była ogromna, należące doń przedsiębiorstwa wyjątkowo liczne, a potęga wręcz gigantyczna.
Czasem w spojrzeniu jakiegoś anonimowego przechodnia Nerio Winch wyczytywał ewidentną prawdę: był tylko człowiekiem śmiesznie niskiego wzrostu. Ta myśl boleśnie uświadamiała mu, jak niewiele w sumie znaczy jego pogoń za pieniędzmi.

Ale już następnego dnia z nową werwą ruszał w bój, próbując zaspokoić swoją obsesję.
I tak Nerio Winch został jednym z najbogatszych ludzi na świecie.
I jednym z najbardziej znienawidzonych.

* * *
Tysiące ludzi mogło napisać ten list. Wystukany na maszynie. Na papierze bez nagłówka. I oczywiście niepodpisany. Ileż to już razy dostrzegał błyski nienawiści w oczach tych, którymi rządził swą żelazną ręką? Nie raz słyszał osobiście różne pogróżki, nie raz mu donoszono o groźbach śmierci wypowiadanych przez biznesmenów, których jego niepohamowana żądza zysku i władzy doprowadziła do bankructwa.

Wielce potężny Panie Winch. Do napisania tego listu pchnął mnie podziw i ogromny szacunek, jakie odczuwam w stosunku do człowieka takiego jak Pan. Z ogromnym zdziwieniem i oburzeniem muszę stwierdzić, że ci, których obdarzył Pan swoim zaufaniem, uważają Pana za człowieka nieodpowiedzialnego, i bezwstydnie, w jak najbardziej podły sposób nadużywają Pańskiej dobroci. Ci niegodni ludzie są zdolni do popełnienia najpodlejszej z podłych zbrodni przeciwko rozumowi: ukrywają przed Panem prawdę!
A czyż prawda nie jest jednym z najcenniejszych dóbr tego świata?
Tymczasem Panu – Panu, który tak wiele dóbr posiada – odmawia się prawa do korzystania z tego akurat, wyjątkowo cennego, dobra. Człowiek o mojej wrażliwości nie może już dłużej przyglądać się temu poniżającemu spektaklowi.
Rzecz w tym, Panie Winch, że prawda, jaką się przed Panem ukrywa, to prawda nie byle jaka. Nie chodzi wcale o drobne oszustwa dokonywane na szkodę Pańskich interesów, jednego czy drugiego banalnego w sumie wyprowadzenia funduszy czy innej nieuczciwości. Nie, chodzi o prawdę dotyczącą tematu, który Pana żywotnie dotyczy. Jedynego w istocie rzeczy tematu, którym Pan się interesuje: chodzi o Pańską własną osobę!

Mija oto sześć miesięcy, od kiedy jest Pan skazany na poruszanie się na wózku inwalidzkim. Paraliż prawostronny, to znaczy kompletny bezwład całej prawej połowy Pańskiego ciała. Oczywiście, ogromne możliwości, jakimi Pan dysponuje, pozwalają Panu mieć fotel na kółkach ultranowoczesny: sterowanie elektryczne za pomocą touch control, zawieszenie hydrauliczne, telefony, wewnętrzny i zewnętrzny, wbudowane w podłokietnik. Krótko mówiąc, rolls-royce wózków inwalidzkich. Rzecz jasna, był Pan w stanie zapewnić sobie opiekę ze strony wykwalifikowanego personelu medycznego oraz służby domowej o równie wysokich kwalifikacjach. Może też Pan, to oczywiste, sterować na odległość, poprzez mikroemiter, otwieraniem i zamykaniem okien-ścian oraz oświetleniem Pańskiego słynnego apartamentu-ogrodu, mieszczącego się na szczycie nie mniej sławnego Winch Building. Jasne, że inni sparaliżowani nie mają takiego szczęścia jak Pan.

Ale musi boleć świadomość, że człowiek Pańskiego pokroju, mający zaledwie pięćdziesiąt osiem lat, stał się kimś wzbudzającym uczucie litości, biedną, bezwolną kukłą, poruszającą się na ortopedycznym fotelu. Smutna zaiste jest też myśl, że człowiek obdarzony tak nieposkromioną dumą jak Pan musi teraz korzystać z pomocy innych. Tym bardziej że dotyczy to także najintymniejszych, elementarnych potrzeb.
„Na szczęście – powiada Panu zajmujący się Panem lekarz, dobry doktor Browning – na szczęście mamy tutaj do czynienia z przypadkiem przejściowym, tymczasowym. Pracuje Pan za dużo, Panie Winch, i to przeciążenie pracą spowodowało czasowe uszkodzenie nerwów odpowiedzialnych za motorykę ciała. Ale dzięki odpowiednio energicznej terapii (i kosztownej, ma się rozumieć) już wkrótce wróci Pan na pole golfowe i znowu zacznie Pan bywać na rautach”.
Przyjemnie jest nie znać się na sprawach medycznych, prawda Panie Winch?
Bo, proszę Pana, dobry doktor Browning, profesor nowojorskiego uniwersytetu i uznana sława medyczna, dobry doktor Browning najzwyczajniej w świecie Pana okłamuje. Jak pierwszego lepszego. Kłamie Panu w żywe oczy, i to nie sam. Ma w swym kłamstwie wspólnika. Człowieka, co do którego żywi Pan jak największe zaufanie, Pańskiej prawej ręki od ponad trzydziestu lat, wiernego, lojalnego Johna Sullivana.
Zdrada!
Nędzna zdrada, nie da się tego inaczej określić. Dla mnie, Pańskiego wielbiciela, ta zdrada stała się niemożliwa do zniesienia. Każdy człowiek ma prawo do prawdy. Wziąłem zatem na siebie obowiązek przekazania jej Panu. Pożyczenie od doktora Browninga Pańskiego lekarskiego dossier i dostarczenie go do Pańskich rąk jest niczym wobec długu wdzięczności, jaki wobec Pana nagromadziły dziesiątki tysięcy osób, które miały szczęście pracować na rzecz Pańskiej fortuny.

Wkrótce Pan umrze, Panie Winch!
Pan, którego sensacyjna prasa nazywa najbogatszym człowiekiem na świecie, którym zresztą z pewnością Pan jest, umrze na chorobę trapiącą bogate społeczeństwa. Ta choroba, której sama nazwa wywołuje dreszcze u 500 milionów spośród 4 miliardów mieszkańców naszej planety, to rak!
Proszę uważnie się przyjrzeć Pańskiemu medycznemu dossier, Panie Winch.
Stwierdzi Pan, że kuracja, jakiej Pan się z pełnym zaufaniem poddaje, nie ogranicza się do zwykłego pobudzania elektrycznymi impulsami Pańskich osłabłych neuronów, ale że szpikują Pana dawkami radioaktywnego kobaltu. Zrozumie Pan w końcu, że straszne migreny, które przewiercają na wylot Pański mózg, nie są niemiłą, lecz przejściową tylko konsekwencją zaleconej terapii: są one objawami Pańskiej choroby. Ponieważ u Pana rak zaatakował ten organ Pańskiego ciała, który dotąd najlepiej Panu służył: Pański mózg!
Chore komórki przekształciły się w guz, który nie przestaje rosnąć. Niszczą powoli zdrową, otaczającą guz tkankę, sprawiają, że ulega ona powolnemu rozkładowi, atakują naczynia krwionośne, jeden za drugim pożerając tę resztę neuronów, które Panu jeszcze zostały.

Przypadek sprawia, że ten straszny przyrost chorych komórek atakuje najpierw korę mózgową lewej półkuli, pozbawiając Pana władzy w prawej części Pańskiego ciała. W tej samej lewej części mózgu znajdują się strefy odpowiedzialne za organy mowy. Następnym zatem, bardziej niż prawdopodobnym etapem będzie afazja, inaczej mówiąc, utrata mowy. Ale któż może wiedzieć, w jakim kierunku pójdzie następna ofensywa tego pożerającego Pański mózg monstrum, Panie Winch? Być może zostanie Pan całkowicie sparaliżowany jeszcze przedtem, zanim Pan straci słuch? Albo też oślepnie Pan, zanim straci Pan resztę czucia w Pańskim konwulsyjnie drżącym ciele? Chyba że utraci Pan kontrolę nad odruchami fizjologicznymi i zacznie Pan bezwiednie oddawać mocz pod siebie jak dwutygodniowe szczenię.
Oto thriller, który warto przeżyć.
O ile mogę tak to określić.
W którymkolwiek kierunku nie poszłaby Pańska choroba, jedno można powiedzieć z całkowitą pewnością: żarłoczne komórki dotrą w końcu do tego, na czym zależy im najbardziej. Wezmą się za danie główne, czyli za ośrodek pamięci, logicznego myślenia i inteligencji. Czyli za mózg. I to nie byle jaki mózg, Panie Winch: za Pański.
Mózg zarządzający, lekko licząc, dziesięcioma miliardami dolarów!

Jaka szkoda, że rak nie daje się przekupić, prawda? A kiedy już ten dzień nadejdzie, zacznie Pan powoli tracić poczucie rzeczywistości. Zagłębi się Pan stopniowo w świat roślin, z czasem samemu stając się warzywem utrzymywanym przy życiu w imię chrześcijańskiego miłosierdzia i lekarskiej deontologii.
Warzywo w fotelu na kółkach za 20 000 dolarów, na szczycie wspaniałego budynku, o którym Pan zapomni, że w ogóle do Pana należy.
Najzamożniejsze warzywo na świecie!

Żegnam Pana, Panie Winch. Myślę, że spełniłem swój obowiązek wobec wielkiego człowieka, jakim Pan niewątpliwie jest, człowieka, którego darzę równie wielkim sentymentem.
Proszę zachować pewność, że długo będziemy o Panu pamiętać. Tu, na dole.


* * *
Znużony Nerio Winch odrzucił na bok list, który właśnie po raz trzeci odczytał. Ręka przestała drżeć. Poczuł na powrót chłód. Wzburzenie minęło i znowu był w pełni władz umysłowych.
Tożsamość osoby, która mu ten zatruty list doręczyła, nie miała w gruncie rzeczy najmniejszego znaczenia. O wiele ważniejsze były fakty, o jakich w liście była mowa. Fakty przedstawione w sposób, w jaki brzydkie stare panny piętnują złe prowadzenie się pięknych, ale frywolnych dziewcząt: z widocznym upodobaniem zaprzęgając hipokryzję w służbę dobrego obyczaju.
Lekarskie dossier było nie do podważenia – i na pewno dotyczyło jego osoby.
Jako nieustraszony, niezmordowany wojownik, walczący, póki istniał choćby cień na pomyślne rozwiązanie, Nerio Winch nauczył się z godnością przyjmować to, co nieuchronne.
Dotykając przycisków na poręczy fotela, Winch otworzył jedną ze szklanych ścian i potoczył się powoli w kierunku tarasu.

Redakcja poleca

REKLAMA