Komu w drogę, temu... GPS!

Gubię się. Zawsze i wszędzie! I to nie tylko we własnych myślach. W obcym mieście wciąż pytam o drogę, z niedowierzaniem zerkając na mapę i próbując rozgryźć, jak udało mi się (idąc przecież za wskazówkami!) znaleźć na obrzeżach zamiast w centrum.
/ 02.10.2008 22:51
Gubię się. Zawsze i wszędzie! I to nie tylko we własnych myślach. W obcym mieście wciąż pytam o drogę, z niedowierzaniem zerkając na mapę i próbując rozgryźć, jak udało mi się (idąc przecież za wskazówkami!) znaleźć na obrzeżach zamiast w centrum.

W lesie, nie wiedząc kiedy, zbaczam z wyznaczonego szlaku, dziwiąc się później, że nie zgadzają mi się nazwy miejscowości, i narzekając wszem i wobec na niestaranność kartografów (wszak sama przecież czytać potrafię!). Pominę już dworce, lotniska czy stacje metra. Ilość strzałek, w moim odczuciu prowadzących donikąd, sprawia, że czuję się niczym Tezeusz, któremu zapKomu w drogę, temu... GPS!odziała się nitka Ariadny. Błąkam się po labiryncie korytarzy, ulic i ścieżek, wciąż zastanawiając, jak to możliwe, że po kilkunastu minutach wędrówki… wracam do punktu wyjścia!

Nie, to nie tak, że nie znajduję właściwej drogi. Prędzej czy później przekonuję się, że jestem u celu, choć często nie byłabym w stanie określić, jak znalazłam się w miejscu przeznaczenia. Zawsze jakimś sposobem trafiam tam, gdzie planowałam, więc nie tracę czasu na gdybanie, co byłoby, gdyby okazało się, że droga (skrót, a jak!) zaprowadziła mnie na manowce. Nie rozumiem jedynie, czemu moi znajomi panikują, kiedy w obcym mieście, gdzieś z dala od kraju, wyposażona w kilka map i przewodników, ruszam na samodzielne zwiedzanie. Wrócić wrócę, choć może się okazać, że nie za dwie, a za pięć godzin. Sama dawno przestałam się stresować obcymi miejscami – żyjemy w świecie pełnym ludzi, więc zgubić się gdziekolwiek naprawdę ciężko. Chyba że… zaufamy nie człowiekowi, a maszynie!

Wiem, wiem. Do sprzętu też trzeba mieć podejście. Elektronika zawodzi, choć tak chciałoby się mieć u swojego boku coś, na czym można polegać. Zawsze i wszędzie! Niestety. Raz na jakiś czas brutalnie uświadamiamy sobie, że nikt nie jest doskonały. Nikt i nic! Za to łatwo ulegamy. Zwłaszcza reklamie.

Zachęceni „achami” i „ochami” przyjaciół na temat niezawodności wspaniałych GPSów, wybierając się niedawno w dłuższą trasę przez Polskę, pożyczyliśmy od znajomego takie cudeńko. Na dodatek „nówkę” (tj. świeżo wyprodukowany fabrycznie, wysokiej klasy sprzęt, z wgranymi aktualnymi mapami). Nie wiem, co początkowo wzbudziło w nas większy zachwyt – elektroniczny gadżet, mający ułatwić nam życie, czy też fakt, że ktoś sam zaproponował, byśmy jego GPSa wzięli ze sobą. Iluż jest bowiem facetów, którzy swoich zabawek pilnują niczym oczka w głowie, chuchając w nie i dmuchając. A tu, proszę! Nawet nie usłyszeliśmy, że mamy obchodzić się z czarną gadającą „skrzynką” jak z jajkiem. „Chcecie? Bierzcie”. Tyle!

Miało być tak pięknie. Szeroka droga, zero korków, dużo zieleni... miało, i było! No dobra, przez jakieś dwie godziny. Potem zaczęły się „schody”. To nie tak, że GPS okazał się bardziej zawodny niż ja w roli pilota. Jemu przynajmniej nie myliła się prawa z lewą stroną. Tylko że… wybierając nam skrót na Warszawę zapomniał się spytać, jakim samochodem jedziemy. Przejechanie krótkiego odcinka w tempie dziesięciu kilometrów na godzinę pozwoliło nam pozachwycać się pięknem okolicznych lasów. Ale i ponarzekać na stan drogi, jaką poleciła nam nasza mapa. Nie dość, że godzinę z kawałkiem próbowaliśmy przebić się przez „podziurawioną” kilkunastokilometrową trasę (niedostosowaną do przejazdu samochodem osobowym!), to na dodatek wkrótce okazało się, że niektórych rejonach Polski GPS ma duże problemy z podawaniem właściwej drogi. „Skręć w lewo” słyszeliśmy tam, gdzie znak wyraźnie informował nas o zakazie. Zjeżdżając w prawo, wedle życzenia naszej zabawki, nie raz i nie dwa „zadeptalibyśmy” komuś pole kukurydzy. Pominę już wszelkie remonty, drogi-widmo czy propozycje jazdy pod prąd - to już nawet ja wiem, że znaki nie są tylko po to, by je czasem jakiś pędzący samochód staranował. Nie żebym te wszystkie znaki na czas dostrzegała…. ale nikt mnie nie poleca jako NIEZAWODNĄ nawigację!

Nie! Nie! Nie! GPS to zdecydowanie zabawka nie dla mnie. Gada i gada to coś wciąż bez sensu, nie pozwalając mi w spokoju wpatrywać się w mapę. Nic dziwnego, że człowiek wciąż nie może… dotrzeć do celu!

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA