Katherine Neville „Ósemka” - fragment 4

– A ty, panie, jesteś zbyt lubieżny jak na osobę odzianą w biskupią sukienkę – odparła bezczelnie Valentine.
/ 26.09.2016 13:22

Valentine uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Zgadzam się, czcigodna matko – przyznała. – Przede wszystkim jest tam opera i może będą przyjęcia, a jeszcze mówią, że damy noszą tam przepiękne stroje... – Mireille znów szturchnęła ją mocno w żebra. – Chciałam powiedzieć, że pokornie dziękuję czcigodnej matce za zaufanie, jakie pokłada w swojej oddanej słudze.
Na te słowa przeorysza wybuchnęła głośnym śmiechem, który zupełnie nie pasował do jej wieku.
– Doskonale, Valentine. Teraz możecie odejść i zacząć się pakować. Wyruszycie jutro o brzasku. I nie mitrężcie czasu. – Wstawszy z miejsca, przeorysza wręczyła nowicjuszkom dwie ciężkie figurki.
Valentine i Mireille kolejno ucałowały pierścień przeoryszy i ruszyły w kierunku drzwi. Stanąwszy w progu, Mireille odwróciła się i przemówiła po raz pierwszy, odkąd się tam znalazły:
– Czy wolno mi zapytać, czcigodna matko, dokąd się udajesz? Będziemy myśleć o tobie i pragnęłybyśmy przesłać ci pozdrowienia, gdziekolwiek się znajdziesz.
– Udaję się w podróż, którą chciałam odbyć od czterdziestu lat – odparła przeorysza. – Mam przyjaciółkę z czasów dzieciństwa. Wtedy... wiesz, czasami Valentine wydaje się do niej łudząco podobna. Pamiętam ją jako osobę radosną, pełną życia... – Przeorysza zamyśliła się, a Mireille pomyślała sobie, że (jeśli można w ogóle coś takiego powiedzieć o tak poważnej osobie) stara zakonnica wpadła w pełną smutku zadumę.
– Czy przyjaciółka czcigodnej matki mieszka we Francji? – spytała.
– Nie – odparła przeorysza. – W Rosji.
(...)


Paryż
lato 1791

Oh, merde. Merde!
– krzyknął Jacques Louis David. Zerwał się na równe nogi i w przypływie wściekłości i rozpaczy cisnął na podłogę ręcznie robiony pędzel z sobolej sierści. – Przecież mówiłem, że macie stać nieruchomo. Nieruchomo! A teraz materiał puścił i wszystko przepadło!
Po tych słowach spojrzał z furią na Valentine i Mireille, upozowane na wysokim podium po przeciwnej stronie pracowni. Ich nagie ciała okrywała niemal przezroczysta gaza, starannie ułożona tudzież upięta w pasie zgodnie z obowiązującą paryską modą, mającą naśladować styl starożytnych Greków.
David nerwowo obgryzał palce. Jego czarne, zmierzwione włosy sterczały na wszystkie strony, a w ciemnych oczach błyskała wściekłość. Miękki fular w żółto-niebieskie pasy, owinięty dwukrotnie wokół szyi i zawiązany w fantazyjny supeł okrywała gruba warstwa węglowego pyłu. Szerokie, zdobione klapy jego zielonego aksamitnego żakietu były wyraźnie przekrzywione.
– Teraz będę musiał układać wszystko od początku – jęknął.
Valentine i Mireille milczały. Z rumieńcem zażenowania na twarzach wpatrywały się w otwarte drzwi za plecami malarza.
Jacques Louis niecierpliwie zerknął przez ramię. Dostrzegł wysokiego, zgrabnego młodego mężczyznę o wręcz anielskiej urodzie. Bujne, złote loki zebrane miał z tyłu głowy i związane zwykłą wstążką. Długa, purpurowa sutanna układała się w miękkich fałdach wokół jego kształtnej postaci.
Stojąc w progu, patrzył na malarza swymi intensywnie niebieskimi oczami, a na twarzy błąkał mu się pełen rozbawienia uśmiech.
– Mam nadzieję, iż nie przeszkadzam – odezwał się, zerkając na podwyższenie, gdzie dwie młode kobiety stały jak sarny, gotowe w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Z jego łagodnego głosu przebijała spokojna pewność, typowa dla przedstawicieli wyższych warstw, którzy zakładają z góry, że ich przybycie – nawet nie w porę – jest w stanie wszystko wynagrodzić.

– Ach, to tylko ty, Maurice – mruknął Jacques Louis zrzędliwie. – A któż cię wpuścił? Przecież wiedzą, że nie lubię, gdy ktokolwiek przeszkadza mi w pracy.
– Czy zawsze w taki sposób przyjmujesz gości? – odparł z uśmiechem ów młody człowiek. – Choć szczerze mówiąc, niezupełnie wygląda mi to na pracę. A jeżeli coś takiego nazywasz pracą, to chętnie przyłożyłbym do tego rękę.
Przy tych słowach spojrzał raz jeszcze na Valentine i Mireille, oblane złotym światłem sączącym się przez północne okna pracowni. Przezroczysta tkanina ledwie kryła kształty ich drżących ciał.
– Już chyba dość się napracowałeś w tej dziedzinie – zauważył David, sięgając do cynowego dzbana po nowy pędzel. – A teraz bądź tak miły, podejdź i popraw te tkaniny, dobrze? Powiem ci, co masz zrobić. Światło poranne chyba już się kończy; jeszcze pół godziny i zrobimy przerwę na posiłek.
– A co to ma być? – zapytał Maurice. Gdy szedł, można było zauważyć, że lekko, choć wyraźnie kuleje.
– To rysunek węglem – odparł David. – Temat zainspirowany przez Poussina, z którym noszę się od dawna: Porwanie Sabinek.
– Cóż za rozkoszna myśl – powiedział Maurice, wchodząc na podest. – A co niby mam tutaj poprawić? Przecież to jest urocze.
Valentine stała na podwyższeniu ponad Maurice’em z wysuniętym kolanem i rękami wyrzuconymi do przodu na wysokości ramion. Mireille klęczała obok, wyciągając ramiona w błagalnym geście. Fala ciemnorudych włosów opadała jej na ramię, niemal zupełnie zasłaniając nagie piersi.
– Odsuń te włosy – krzyknął David z drugiego końca pracowni, mrużąc oczy i wymachując pędzlem jak batutą. – Nie, nie tak bardzo. Zakryj tylko lewą pierś. Prawa ma być odsłonięta. Całkiem odsłonięta. Opuść materiał trochę bardziej. Przecież one mają uwieść żołnierzy, a nie wstąpić do klasztoru.
Maurice posłusznie wykonywał polecenia, lecz gdy odsuwał delikatną tkaninę, ręka mu drżała.
– Odsuń się. No, odsuń się, na miłość boską, bo przecież nic nie widzę. Kto tu, do cholery, jest malarzem? – wykrzykiwał David.
Maurice przeszedł na bok, uśmiechając się lekko. Po raz pierwszy widział tak cudowne kobiety i zachodził w głowę, skąd też David je wziął. Wszyscy doskonale wiedzieli, że damy z towarzystwa ustawiają się w kolejkach przed jego pracownią, licząc na to, że dane im będzie pozować Davidowi jako greckie femmes fatales do jego słynnych płócien. Jednak te dziewczęta były zbyt świeże i niewyszukane, by można je było zaliczyć do zblazowanej arystokracji paryskiej.
Albowiem Maurice miał niebagatelne doświadczenie – chyba żaden mężczyzna w Paryżu nie wypieścił tylu piersi tudzież pośladków błękitnokrwistych niewiast. Do jego kochanek zaliczały się księżna de Luynes, księżna de Fitz James, wicehrabina de Laval i księżna de Vaudemont. Był to klub, którego drzwi stały zawsze otworem. Jedno z powiedzeń Maurice’a krążyło po mieście: "Tutaj, w Paryżu, łatwiej jest posiąść kobietę aniżeli klasztor”.
Maurice ukończył trzydzieści siedem lat, ale wyglądał o dziesięć lat młodziej, co często wykorzystywał. Wiele się przez ten czas wydarzyło, a były to wydarzenia zarówno przyjemne, jak i politycznie korzystne. Jego kochanki wyświadczyły mu liczne przysługi, tak w salonach, jak i w buduarze, a choć klasztor musiał kupić sobie sam, to kobiety otworzyły mu drogę do politycznych synekur, których pragnął i które miał niebawem uzyskać.
Kobiety rządziły Francją, a Maurice wiedział o tym doskonale. Chociaż więc prawo francuskie zabraniało im zasiadać na tronie, to i tak znalazły sposób, by postawić na swoim – po prostu wybierały właściwych kandydatów na to stanowisko.
– A teraz popraw materiał na Valentine – krzyknął niecierpliwie David. – Musisz wejść na podest, schodki są z tyłu.
Maurice, utykając, wszedł po schodkach na potężne podwyższenie, wznoszące się kilka stóp nad ziemią. Stanąwszy za Valentine, wyszeptał jej do ucha:
– A więc masz na imię Valentine? Jesteś zbyt urocza jak na osóbkę o męskim imieniu, moja droga.
– A ty, panie, jesteś zbyt lubieżny jak na osobę odzianą w biskupią sukienkę – odparła bezczelnie Valentine.
– Przestań szeptać! – ryknął z dołu David. – I popraw tę tkaninę! Światło mi się już kończy. – A gdy Maurice sięgał ręką, by wykonać polecenie, David dodał: – Ach, Maurice, zapomniałem was sobie przedstawić. To moja bratanica Valentine i jej kuzynka Mireille.
– Twoja bratanica! – powiedział Maurice, upuszczając trzymany w ręce materiał, jakby nagle zaczął go parzyć.
"Przyszywana” bratanica – dodał. – Moja podopieczna. Jej dziadek był jednym z moich najbliższych przyjaciół, lecz niestety zmarł kilka lat temu. Mówię o hrabim de Remy. Twoja rodzina znała go, nieprawdaż?
Maurice patrzył ze zdumieniem na Davida.
– Valentine – mówił dalej David – ów dżentelmen, który właśnie poprawia twoją szatę, to bardzo ważna osobistość we Francji. Były przewodniczący Zgromadzenia Narodowego. Pozwolisz, że ci go przedstawię: monsieur Charles Maurice de Talleyrand Périgord. Biskup Autun...


To już ostatni odcinek fascynującej powieści Katherine Neville "Ósemka". Przedstawiliśmy fragmenty jednego tylko historycznego wątku historii szachów z opactwa w Montglane. Drugi wątek - współczesny - rozgrywa się w latach 70 w Ameryce i Algierii. Osoby, którym nie udało się w naszym konkursie wygrać egzemplarza powieści zapraszamy do księgarń.






 
Tagi: ksiażka

Redakcja poleca

REKLAMA