Kafka nad morzem

Murakami może wprawiać w zakłopotanie. Bo jako czytelnik jestem zachwycona, ale jako krytyk odczuwam bezradność.
/ 19.02.2007 11:30
Trudno sobie wyobrazić, że w latach 90. książki Murakamiego przechodziły w Polsce bez odzewu. Bo dziś cieszą się gigantyczną popularnością. I nikomu nie przeszkadza, że pisze wciąż o tym samym: o dojrzewaniu wewnętrznym. W dodatku im powieść dłuższa, tym lepsza. 600 stron nowej – „Kafka nad morzem” – oznacza dłuższe przebywanie w jego świecie.

Murakami może wprawiać w zakłopotanie. Bo jako czytelnik jestem zachwycona, ale jako krytyk odczuwam bezradność. Po pierwsze, jego książki nie potrzebują przewodników. Murakami czerpie garściami z dorobku sztuki europejskiej i z popkultury w taki sposób, że trafia do różnych pokoleń. 30-latkowie wychowani na Spielbergu znajdą w najnowszej powieści odniesienia do filmów z dzieciństwa, do muzyki z lat 80., ale i do jazzu czy mistrzowskich wykonań Beethovena. Murakami mówi globalnym językiem wyobraźni i pamięci człowieka naszych czasów (Europejczyka w równym stopniu jak Amerykanina i Japończyka).
Po drugie, nie ma sensu tego świata opowiadać ani rozkładać na części pierwsze. Murakami pokazuje codzienność na zwolnionych obrotach. Tu zwykłe czynności – przygotowywanie kanapek, leżenie na kanapie – mogą prowadzić do innego wymiaru. Ściany otwierają się, inna przestrzeń może tu i teraz zagarnąć bohaterów. Zazwyczaj jego bohater nagle wypada na margines życia. Rusza na poszukiwanie zaginionej żony tak jak w świetnej „Kronice ptaka nakręcacza”. Jednak ważniejszy od rozwiązania zagadek jest proces wewnętrzny, poszukiwanie tajemnicy. W najnowszej powieści, równie dobrej jak „Kroniki”, widać to szczególnie wyraźnie, bowiem bohaterem jest 15-latek Kafka Tamura, który ucieka przed „edypalną” klątwą rzuconą przez ojca. Wedle niej zabije go, będzie spał z własną matką i siostrą. Wszystko to się spełnia – jeśli nie na jawie, to we śnie. Nic tu nie dzieje się przypadkiem, ale zgodnie z jakimś nadrzędnym planem. Można powiedzieć: ponadreligijnym, bo też bohaterowie są indyferentni wobec istniejących religii, natomiast zaznajomieni z kwestiami duszy. Można ten porządek nazwać baśnią, w której trzeba stoczyć walkę z siłami ciemności, albo można określić mianem naturalnej religijności. W każdym razie Murakami jest przekonujący, zwłaszcza że wokół tyle literacko-duchowej tandety. Każdy zresztą sam niech odpowie, czemu ta literatura tak działa. Bo o tym, że działa, przekonacie się już po pierwszej stronie „Kafki...”.

Justyna Sobolewska/ Przekrój

Haruki Murakami „Kafka nad morzem”, przeł. Anna Zielińska-Elliot, Muza, Warszawa 2007, s. 224