W sztuce Irlandczyka Polaków szukać ze świecą. Natomiast Jarry nie dość, że dał swemu utworowi satysfakcjonujący podtytuł („Ubu Król, czyli Polacy”), nie dość, że w Polsce się on dzieje, to jeszcze występują w nim między innymi Jan Sobieski i Stanisław Leszczyński, a także „Armia polska w komplecie”. Takiemu autorowi wiele można wybaczyć. Nawet grubiańskie żarty, od których roi się w tej bezczelnej farsie. Nawet brzydkie słowa – ze sławetnym „grównem” na czele. Powiedzmy wprost, autora takiego należy pokochać. A jeśli kto go nie zna – poznać, nie mieszkając. Niestety, brak tu miejsca, żeby przystojnie przedstawić tego wielkiego artystę. Bo trzeba by przecież napisać o Alfredzie Jarrym, dobrym (prawie) Bretończyku, przenikliwym mędrcu, inwentorze patafizyki, arcycykliście, zabijace i archopoju, mistrzu dramatu kukiełkowego i sztuki pasyjnej, prekursorze rozmaitych izmów, zawołanym rybaku, uczniu Arystofanesa, Szekspira i Rabelais’go, fundatorze Orderu Wielkiej Kałdulii etc., etc. Zaraz – zważcie państwo – czy ta tytulatura nie brzmi równie dostojnie jak, powiedzmy, „z Bożej łaski król Polski, wielki książę Litwy, książę ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, inflancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wandalów”? Może więc dziś, w czasach trudnych i wspaniałych, zebralibyśmy się w jakimś świętym miejscu – na przykład na Błoniach – by pośmiertnie koronować Alfreda Jarry’ego na polskiego króla? To może być nasza ostatnia nadzieja.
Marcin Sendecki/ Przekrój
Alfred Jarry „Teatr Ojca Ubu. Ubu Król. Ubu skowany. Ubu rogacz. Almanachy”, przełożył i opracował Jan Gondowicz, wydawnictwo CiS, Warszawa 2006