Nic więc dziwnego, że data ósmego stycznia nic nie zmieniła w moim życiu. Nic też nie zmieniło się w wyglądzie mojego biurka. Bałagan jak był, tak i jest. Sama, zamiast spędzać czas na oddawaniu się błogim myślom, tracę energię na szukanie ołówka, ważnego numeru telefonu czy kawałka niezapisanej kartki papieru. Do tego wciąż się złoszczę na wędrujące, bez mojej zgody , przedmioty. Coś było, a tego czegoś nie ma teraz pod ręką, więc… zamieniam się w koparkę, która przerzuca wszystko z jednej sterty na drugą, po to tylko, by po chwili znów przywrócić wszystko do pierwotnego stanu.
Artystyczny nieład, który ostatnimi czasy nieładnie zapanował nad moim biurkowym światem, stał się moją zmorą i koszmarem. Pretekstu jednak, by w końcu bez sentymentu i wzruszeń pozbyć się sterty zalegających papierów i książek, nie ma. Szkoda! Wystarczyło w Światowy Dzień Sprzątania Biurka z radością wrzucić wszystko do kartonowych pudeł i zanieść na strych. Problem z nadmiarem zbędnych przedmiotów sam by się rozwiązał. Gdybym czegoś potrzebowała, przy okazji miałabym darmową lekcję fitness – zamiast spacerować tam i z powrotem po bieżni na siłowni, po schodkach pędziłabym na poddasze. A tak? Wygląda na to, że to właśnie z powodu bałaganu „nie jestem zdolna do racjonalnego i twórczego myślenia!” (to nie mój przebłysk nagłej inteligencji, a jedynie znana zasada Feng Shui)
Dobrze pamiętam, że dokument z pracy położyłam po prawej stronie biurka, wpychając go między dawno przeczytaną książkę a wydruki z komputera, które już sama nie wiem po co mi były kiedyś tam potrzebne. Co z tego, że pamięć mi nie szwankuje, skoro potrzebny na tu i teraz papier wyparował niczym kamfora? Nie ma! Godzinę spędziłam na przekopywaniu się, niczym szukający światła kret, przez wszystkie kartki i karteluszki, których dziwnym trafem nie spowiła jeszcze pajęczyna, ale dokument najwyraźniej zmienił właściciela. A może go nigdy nie było, i tylko moja wyobraźnia płata mi figla? Niemożliwe przecież, by na kilku metrach kwadratowych powierzchni, nawet zalanych stertą bezużytecznych i nikomu do szczęścia niepotrzebnych drobiazgów, coś mogło zamienić się w niewidoczny pył.
Może faktycznie rację mają ci, którzy cenią sobie minimalizm? Wyczytałam kiedyś na jednej ze stron internetowych, że przeciętny pracownik amerykański aż 150 godzin spędza na szukaniu dokumentów na biurku.
Ile czasu pochłania mi mój bałagan? Nie wiem. Gdyby bałagan był wprost proporcjonalny do ludzkiego zapracowania, żółta koszulka lidera bez wątpienia trafiłaby w moje ręce. I dyplom dla najbardziej zapracowanego człowieka w regionie. W końcu ta sterta papierów o czymś świadczy. Czy ktoś w ogóle zdaje sobie sprawę, jak trudno dorobić się takiej ilości potrzebnych i niepotrzebnych materiałów? Do tego trzeba mieć talent!
Sama najwyraźniej jestem starej daty. Wciąż żyję w przeświadczeniu, że ilość świadczy o jakości. Im więcej papierków, tym ciężej pracuję ja - przecież szukam czegoś, a nie patrzę tępo w sufit.
Szukam, znaczy się… coś robię. Nawet jeśli nic praktycznego nie robię.
Anna Curyło