Twardzielki. Kochają, płaczą, przyjaźnią się i rozpaczają, jak my wszyscy. Tylko bardziej! I, jak przychodzi co do czego, tęsknią do mocnych męskich ramion. Problem w tym, że faceci boją się silnych kobiet.
„Jak to robią twardzielki...” to historia trzech przyjaciółek, których życie staje na głowie. Gośka to dziennikarka wściekła na cały ród męski, szukająca sprawcy jej publicznego upokorzenia. Brysia jest policjantką tropiącą oszusta matrymonialnego, zestresowaną kłamstwami, których się sama dopuściła we własnym związku. Sabina to pani naukowiec, z wpojonym przez psychopatyczna matkę przekonaniem o swej wyjątkowej nieatrakcyjności. Ma właśnie wyjść za mąż...
Cóż... Nie jest łatwo być twardzielką! Przyjaciółki przekonują się o tym, gdy ich losy nagle się komplikują.
Wartka akcja, cięte dialogi i komediowe gagi sprawiają, że o perypetiach twardzielek czyta się z zapartym tchem. Powieść skrzy się dowcipem, a plejada barwnych postaci bawi do łez. Jak nie pokochać Alberty, oldreporterki, którą zabójczy brak profesjonalizmu (i taktu) wynosi na szczyty kariery dziennikarskiej? Albo Harleyowców, chłopów o złotych sercach, leczących swego kumpla z depresji w sposób wielce niekonwencjonalny? Emocje budzi niewątpliwie agencja towarzyska bardzo niegrzecznych chłopców, a przy Rajdzie Szampania – najbardziej zakamuflowanej w Europie imprezie miłośników oldmobili – można śmiać się łez. W książce nie brakuje smaczków z wystaw psich piękności i wyścigów konnych. Po prostu: oj, dzieje się, dzieje! I jak tu być twardzielką?!
Mariola Zaczyńska - dziennikarka z dorobkiem prasowym, radiowym i telewizyjnym, zdobyła też szlify scenarzystki w łódzkiej „Filmówce”. Pochodzi z Siedlec, miasta, w którego centrum stoi więzienie, a naprzeciw niego – bank. Taki widok, siłą rzeczy, tworzy ludzi z charakterem i … humorem. Jest miłośniczką zwierząt (od urodzenia). To dla nich porzuciła miasto i zamieszkała na ranczu zwanym Smocze Pole. Życiowe decyzje podejmuje w chwili szaleństwa, bądź też tymczasowego amoku. Tak było z kupnem chaszczy (dziś ww. ranczo), czy zakupem dwóch klaczy arabskich, gdy jeszcze mieszkała w czterdziestometrowej klitce na czwartym piętrze w bloku. Albo, potem... z adopcją dziesięciu psów, bo były stare, brzydkie, bez oczu czy łap i nikt ich nie chciał.