Inwestycja zwana małżeństwem

No cóż... Małżeństwo to nieustanne porozumiewanie się w drodze do porozumienia.
/ 16.03.2006 16:57

Miesiąc, który ma w nazwie „r”, przynosi – ponoć! – szczęście małżonkom. Czerwiec i sierpień to sezon ślubów. W tym roku byłam świadkiem zwieńczenia miłości czternastu par, między innymi trzeciego ślubu mojej koleżanki. Ceremonia wprawiła mnie w refleksyjny nastrój. Zamiast wzruszyć się kolejną prawdziwą miłością, zastanawiałam się, dlaczego moja znajoma rozeszła się z pierwszym mężem. Byli w sobie szaleńczo zakochani. Wydawało się, że są stworzeni dla siebie. Tymczasem po ośmiu latach rozstali się w sposób dramatyczny.

Faktem jest, że się kłócili. Ale pamiętam ich kłótnie także z okresu narzeczeństwa. Mieli różne zainteresowania – to też fakt. Tylko że wcześniej zupełnie im to nie przeszkadzało. Dochodzę do wniosku, że klęska ich związku wynikała z dobrobytu, czyli dodatkowego mieszkania. Od początku dobrze im się powodziło. Zamieszkali na kilkudziesięciu metrach kwadratowych po wujku, dziadku czy kimkolwiek innym. Niestety, dysponowali także mieszkaniem po babce czy ciotce, które zamierzali wynajmować. Ponieważ jednak najemcy nie chcieli spełnić oczekiwań finansowych właścicieli, mieszkanie najczęściej stało puste. I tu właśnie zaczynał się problem. Przy najdrobniejszej sprzeczce on wyciągał walizkę i groził, że się wyprowadzi. Potem oczywiście ona w przypływie złości wskazywała mu drzwi. Połowę czasu małżeństwa mieszkali osobno. Gdyby nie mieli mieszkania w odwodzie, być może musieliby się dogadać. Widać nie byli świadomi, że małżeństwo to ciągłe porozumiewanie się w drodze do porozumienia.

Gratulacje młodej parze przyszło złożyć wiele osób. Sami znajomi, większość z pokiereszowanymi życiorysami. Maciek i Lidka rozwiedli się, bo nie byli uprzedzeni, że ludzie się zmieniają. On z powodu bólu w krzyżu musiał porzucić sport i przykleił się do kanapy. Ona roztyła się po urodzeni dzieci. Nie mogli sobie wybaczyć, że tak bardzo się zmienili. Basia i Janek rozeszli się z powodu kłopotów. Miało być luksusowo i dostatnio, a tymczasem firma Janka zaczęła podupadać. Basia nie dawała sobie rady z dziećmi: syn wymagał specjalnej diety, a córka sprawiała kłopoty wychowawcze. Miało być cudnie, a było ciężko. Widocznie nie wzięli sobie do serca, że małżeństwo to związek nie tylko na dobre, ale także na złe chwile. Łucja i Michał rozstali się bez dramatów. Po prostu pewnego dnia doszli do wniosku, że już się nie kochają. Potraktowali miłość jak dar losu. Nie wiedzieli, że trzeba ją pielęgnować. Miało być tak, jak na filmach: cudownie, romantycznie, namiętnie. Kiedy temperatura uczuć opadła, każde poszło w swoją stronę szukać cudu.

Uczestniczyłam w wielu wspaniałych uroczystościach wieńczących prawdziwą miłość. Później wysłuchiwałam słów zawodu i rozgoryczenia. Na małżeństwo decydują się na ogół ludzie młodzi, niedoświadczeni życiowo i działający w miłosnym afekcie. Nie słuchają dobrych rad, aby nie psuć sobie upojnego smaku miłości. Dlatego też nie wiedzą, że małżeństwo to wspólna inwestycja, w którą trzeba włożyć niemało wysiłku. To także budowla, którą łatwo zburzyć nieprzemyślanym ruchem.
To wspólne życie.
A życie nie zawsze jest różowe, łatwe i szczęśliwe. To wspólna szkoła, w której można się nauczyć, jak przetrwać kryzysy, rozwiązać problemy, osiągać cele mimo niepomyślnych wiatrów – na szczęście nie samotnie.

Katarzyna Korpolewska, psycholog, właścicielka firmy doradztwa personalnego, wykładowca Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych.