Wiecie, co mam na myśli.
To stuka do nas inny świat, którego wiotki cień pojawia się i znika, wystawiając naszą codzienną racjonalność na próbę trzeźwości. Niepostrzeżenie wiele rzeczy zaczyna nam się ze sobą kojarzyć. Jakieś liczby, układ liści na drzewie, uczucie bólu w kolanie, gdy wymawiamy takie czy inne słowo. Mogą to być zwykłe urojenia, oczywiście, ale ziarno niepokoju zostaje zasiane. Coraz częściej nasłuchujemy, rozglądamy się, wytężamy uwagę. Zapewne z takich znaków wzięła się kiedyś alchemia i inne ezoteryczne nauki, nie mówiąc już o równoległych światach powstałych w wyobraźni pisarzy i malarzy.
Henryk Waniek od czasu do czasu bywa gościem takich alternatywnych rzeczywistości. Gdyby nie te odwiedziny, nie mielibyśmy okazji oglądać jego obrazów, na których świetliście i precyzyjnie odmalowuje te wizyty. Nie mielibyśmy też okazji czytać jego powieści i wspaniałych esejów o wędrówkach po Górach Śląskich, czyli Sudetach. I w ogóle po Śląsku, terenie zdawałoby się banalnie przyziemnym, ale tak naprawdę kryjącym w sobie wiele mistycznych tajemnic od wieków znanych filozofom i alchemikom.
Podczas jednej z tych wędrówek wdepnął do pewnego wrocławskiego antykwariatu. Tam trafił na stary niemiecki periodyk z 1914 roku opisujący historię śląskich ewangelików, między innymi dzieje niejakiego Hermanna Daniela Hermesa, kaznodziei, nauczyciela, autora rozpraw i hymnów, wysokiego urzędnika pruskiego za czasów Fryderyka II i Fryderyka III, rodem z małego śląskiego miasteczka Petznick (dzisiaj Piaśnice), urodzonego w 1731 roku, zmarłego zaś – w nędzy i pohańbieniu – w 1807.
Nasz malarz, pisarz i podróżnik zapewne nie zwróciłby uwagi na ten antykwaryczny szpargał, gdyby nie imię/nazwisko Hermes. Otóż Waniek od lat ma na punkcie Hermesa, greckiego boga handlarzy i złodziei, olimpijskiego posłańca ze skrzydełkami u stóp i ojca nauk hermetycznych, coś w rodzaju łagodnej obsesji. W 1994 roku poświęcił mu zbiór esejów "Hermes w Górach Śląskich". Znalezisko we wrocławskim antykwariacie posłużyło za pretekst do kolejnego eseju – "Inny Hermes" – zamieszczonego potem w książce pod tym samym tytułem (2001 rok). Ten inny Hermes, tym razem prawdziwy, to "awanturnik stojący na czele intrygi polityczno-religijnej, (...) typ przebiegły i amoralny w stopniu dorównującym swemu mitycznemu, greckiemu pierwowzorowi".
Tenże sam Hermann Daniel został po latach bohaterem najnowszej powieści Wańka "Sprawy Hermesa". Jego historia jest dokumentalnym powtórzeniem opisanego w tamtym eseju życiorysu awanturnika z Petznick, tyle że teraz ubarwionym powieściową fikcją. Rzecz dzieje się w zaświatach, nicią przewodnią zaś jest pośmiertny proces wytoczony Hermesowi przez nowo nastałe władze, które w końcu obaliły jego despotyczne, cenzorskie, obsesyjne i pseudoreformatorskie zapędy. Cierpliwość się wyczerpała, gdy stworzył coś w rodzaju specjalnej komisji lustracyjno-weryfikacyjnej.
Dlaczego Waniek zdecydował się raz jeszcze wrócić do innego Hermesa? Czyżby chciał inaczej, w barwniejszej formie opowiedzieć piórem tyle jadowitym, ile lekko kpiarskim o mało znanym fragmencie dziejów Europy z końca XVIII wieku? A może trzeba czytać tę niezwyczajną książkę jako prawzór naszej najnowszej historii, w której aż roi się od innych Hermesów, wnuków i prawnuków tamtego kaznodziei ze Śląska? Sami sobie odpowiedzcie.
Henryk Waniek, "Sprawa Hermesa", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 332, 29,50 zł