"Gringo wśród dzikich plemion"

Czuję, jak garść pieczonych mrówek zgrzyta mi w zębach. Ich cierpki smak, przyprawiony ostrą papryczką sprawia, że twarz krzywię w grymasie zniesmaczenia.
/ 09.07.2008 10:40
Czuję, jak garść pieczonych mrówek zgrzyta mi w zębach. Ich cierpki smak, przyprawiony ostrą papryczką sprawia, że twarz krzywię w grymasie zniesmaczenia.

Tfu! Mało smaczne, choć podobno pożywne danie (od którego mężczyznom więdnie pinga, co mi szczęśliwie nie grozi…ale i marnym jest pocieszeniem!). Dobrze jednak wiem, że Indianom się nie odmawia. Kątem oka dostrzegam wpatrzone w siebie oczy zaciekawionych bielą mej skóry Dzikich. Tylko że… tu, gdzie teraz jestem, to moja osoba wzbudza sensację – wszak przybywam ze świata, o którym opowiadają najstarsi mieszkańcy wioski, jednak mało kto już w niego tutaj wierzy. Tak jak my traktujemy legendy, tak Indianie powątpiewając, słuchają o dalekich lądach, gdzie podobno mieszka człowiek, którego wyblakłe ciało pokryte jest gęstym włosem…"Gringo wśród dzikich plemion"

Są książki, których nie potrafię ot tak, przeczytać. Ja je chłonę całą sobą. Dzięki nim na moment przenoszę się w świat bliżej mi nieznany, a jednak z każdą kolejną stroną lektury tak bliski. Widzę, czuję, smakuję – i na kilka godzin zamiast tu, jestem gdzieś tam. Myślami daleko…

Jednak niewielu autorom udaje się tak zaczarować słowa, bym zapomniała, że ktoś gdzieś na mnie czeka, dokądś miałam się udać, coś pilnego zrobić. Jednym z gawędziarzy, których mogłabym słuchać bez końca, jest bez wątpienia znany podróżnik, Wojciech Cejrowski. Jego „Gringo wśród dzikich plemion” to coś więcej niż kolejna na naszym rynku pozycja z gatunku literatury podróżniczej. Ten zbiór luźno ze sobą powiązanych wspomnień globtrotera z kilkunastu (a może nawet kilkudziesięciu) podróży do Ameryki Południowej i Środkowej fascynuje oraz nie pozostawia czytelnika obojętnym – autorowi udało się bowiem przelać na papier emocje i atmosferę wypraw, a nie tylko zdać suchą relację ze swoich licznych pobytów w amazońskiej dżungli. „Opowieść o tropikalnej puszczy. A także ostatnich wolnych Indianach. I o pewnym białym człowieku, który zamieszkał pośród nich” sprawia, że ciężko choć na moment oderwać się od pasjonującej lektury.

Razem z Wojciechem Cejrowskim wędrujemy m.in. przez Gwatemalę, Peru, Boliwię czy Meksyk, szukając pierwotnych wierzeń, obyczajów i tradycji. Podziwiamy egzotyczne ptactwo (truk-truk, truk-truk), przypatrujemy się rzadkim gatunkom motyli (ach, ten uroczy Schmetterling!) oraz unikamy muśnięcia elektrycznego węgorza (tym samym, unikając spotkania z napięciem… 350V!). Jest ciekawie, szybko więc budzi się w nas nieodparta chęć sprzedania własnej lodówki i ruszenia śladami podróżnika Chociaż każdy kolejny rozdział to nowa opowieść, a my wciąż przemieszczamy się z kraju do kraju, rację możemy przyznać podróżnikowi: „Pracochłonne docieranie dokądś to tylko kwestia techniczna. Wyprawa to zaledwie wyczyn mięśni i trochę hartu ducha. Prawdziwie ciekawe i wartościowe jest dopiero to, co następuje później – a więc życie codzienne pośród ludzi o innej kulturze”. Szybko też rozumiemy fascynację Cejrowskiego tak różnym od naszego światem – sami pragniemy choć przez chwilę być tam, gdzie człowiek jest szczęśliwy trwając w bezruchu, a nie bez celu goniąc wciąż za czymś. Indianie mają bowiem inny punkt odniesienia. Nie liczą czasu, nie mają też zwyczaju planować przyszłości. „Koło za kołem”. Zawsze jest następne okrążenie…
Stąd też w świecie amazońskiej dżungli nikt się nie śpieszy – gdy ktoś się spóźni, i tak będzie przed czasem!

Poznając Indian oczami Cejrowskiego, budzi się w nas szacunek do kultury Dzikich. Nawet jeśli pewne ich zachowania wydają się nam niezrozumiałe, autor wyjaśnia w jednym ze swoich morałów: „Obcowanie z Indianami jest jak gra w „Chińczyka” – nie wolno się irytować. Trzeba zaakceptować. Takimi, jacy są – z ich tajemniczą logiką „dzikich ludzi”. Oni to samo robią wobec nas – akceptują niezrozumiałe. (I uśmiechają się wtedy jak psychiatrzy na widok ciężkich przypadków.)”

Trudno momentami nie wybuchnąć głośnym śmiechem, gdy Cejrowski, z właściwym sobie poczuciem humoru, opisuje swoje kolejne przygody. A ma niekiedy „tupet jak taran”! Zwłaszcza, jak musi przekroczyć nieprzyjazną mu granicę, a perspektywy na otrzymanie wizy nie ma. Lub też kiedy chce dostać się tam, gdzie białego człowieka jeszcze nie było. Chociaż nawet autor przyznaje, że niekiedy w podróży towarzyszy mu wielka, kosmata panika. Nie da się bowiem wszystkiego przewidzieć – ważne, byśmy potrafili słuchać i patrzeć…

Ta książka nie ma służyć jako przewodnik po amazońskiej dżungli. Ruszając w podróż, sami musimy dostosować plan wyprawy do naszych możliwości. Choć dzikie kraje kuszą, po przeczytaniu (jednym tchem!) „Gringo…” niekoniecznie z miejsca zaczniemy pakować plecak – perspektywa spotkania z dywanem krwiożerczych czerwonych mrówek w krainie cuchnącej rozgrzaną zgnilizną odstraszy niejednego śmiałka. Ale też rozbudzona ciekawość może sprawić, że ktoś inny ruszy prosto przed siebie, na spotkanie z przygodą. Najtrudniej jest bowiem wstać z własnego fotela… potem już ciężko choć na chwilę przystanąć!

„Gringo wśród dzikich plemion” to jedna z niewielu książek, które przeczytałam dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy tylko ukazała się na rynku. Drugi – kilka dni temu, kiedy pojawiło się jej wznowienie. Z podobnym jak kiedyś zafascynowaniem szłam znów śladami podróżnika, na nowo odkrywając w sobie chęć poznania świata. Nie, jeszcze lodówka stoi w kuchni… ale kto wie, jak długo?

Pozycja obowiązkowa!

„Gringo wśród dzikich plemion”
Autor: Wojciech Cejrowski
ISBN: 978-83-7506-017-1
Liczba stron: 264
Wymiary: 145 x 210 mm
Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2007

Anna Curyło 

Redakcja poleca

REKLAMA