Chociaż pod względem warsztatu daleko mu chociażby do Umberto Eco („Imię róży” gorąco polecam!), thrillery Browna, łączące fakty i symbolikę z fikcją literacką, cieszą się tak wielką popularnością, że autorowi można jedynie pozazdrościć sukcesu.
„Zaginiony symbol” to trzecia powieść o przygodach profesora Roberta Langdona, który rusza, walcząc z czasem i niewidocznym wrogiem, w ślad za tajemniczymi znakami. Brzmi znajomo? Cóż, Dan Brown swą kolejną powieść napisał według schematu, jaki dwukrotnie już się sprawdził. Zmienia się tło akcji oraz bohaterowie, ale można odnieść wrażenie, że gdzieś już wszystko było. Znów w książce pojawia się kobieta naukowiec, zagadkowy przeciwnik Langdona (tym razem, wytatuowany osobnik, co zabija z zimną krwią) oraz obraz, który kryje w sobie rozwiązanie lub podpowiedź pewnej zagadki. Był już Watykan i Paryż, tym razem profesor próbuje odnaleźć klucz i odczytać zagadkową mapę… w Waszyngtonie, którego budowle, nawiązujące do antyku, aż się proszą o nową interpretację. Jeśli do tego dodamy masońskie rytuały, pogańskie świątynie, piramidy, szyfry, noetykę oraz freski, mamy świetny temat na fabułę trzymającego w napięciu thrillera. A jednak, choć może będę tutaj odosobniona, mam wrażenie, że całość przypomina chaotyczny zlepek różnych myśli – Dan Brown przeciąga niektóre wątki, jakby koniecznie musiał się podzielić z czytelnikiem swoją wiedzą lub poglądami. Te jego „wiele osób sądzi, że… ale tak naprawdę” mocno irytuje. Wystarczy, że Langdon ubrany jest w golf, a już mamy wyjaśnienie, skąd się wzięło słowo „krawat”, którego bohater tak nie lubi. Niby wiedzy nigdy za dużo, jednak czasem trzeba wybrać, co jest potrzebne dla fabuły, a co jedynie służy jako zapełnienie pustych stron. Tutaj zbyt często odnosiłam wrażenie, że Brown pisze, by coś napisać… bez pomysłu, choć z kilkoma ciekawymi i zaskakującymi rozwiązaniami.
Daleka jestem od zachwytu nad „Zaginionym symbolem”. Przydługawy wstęp wynagrodziła mi na szczęście w jakimś stopniu druga część powieści, gdy akcja przyśpiesza, pojawiają się zagadki do rozwiązania, a Robert Langdon zaskakuje swą wiedzą na każdym kroku. Do tego Waszyngton idealnie się sprawdza jako tło spiskowej opowieści, zaś obecność adepta pewnego bractwa wnosi napięcie i napędza całą intrygę. O czym jest najnowsza powieść Browna? By nie zdradzić zbyt wiele z fabuły i nie psuć niespodzianek, napiszę tylko, że akcja rozpoczyna się w chwili, gdy profesor Langdon pojawia się w Waszyngtonie. Ma na Kapitolu wygłosić odczyt na temat budowli wznoszonych przez masonów, o co w ostatniej chwili poprosił go jego przyjaciel, Peter Solomon. Kiedy Langdon przybywa na miejsce, okazuje się, że zamiast naukowego spotkania, czeka na niego noc pełna wrażeń. Co ma oznaczać ręka z tajemniczymi symbolami, jaką ktoś porzucił w jednej z sal? I dlaczego na miejscu chwilę później pojawia się szefowa CIA, tłumacząc, że chodzi o bezpieczeństwo narodowe? Zegar zaczyna odliczać minuty, zaś Langdon, nie wiedząc, komu może zaufać, musi odszukać starożytny portal, o którym krążą od stuleci legendy. Podobno tylko on może go otworzyć – jeśli zawiedzie, Peter Solomon zginie…
„Zaginiony symbol” to książka, która przewidziana jest na ekranizację filmową. Jeśli reżyser wyrzuci nadmiar zbędnych wątków, a skoncentruje na świetnie zarysowanym wątku głównym, możemy spodziewać się naprawdę niezłego thrillera. Z Tomem Hanksem w roli głównej, to chyba oczywiste. A powieść? Po Iluminatach i Opus Dei, nastał czas na rozprawienie się z masonami. Kilka lat temu, zwiedzając paryski Luwr, natknęłam się na grupę podążającą szlakiem „Kodu Leonarda da Vinci” – mogę więc wyobrazić sobie wycieczki po Waszyngtonie w poszukiwaniu znaków, symboli i tajemnic, jakie „odszyfrował” Dan Brown. Czy jednak czeka nas podobne szaleństwo, jak w przypadku wcześniejszej powieści? Nie sądzę. „Zaginiony symbol” aż takich emocji nie wzbudza i choć z pewnością książka spodoba się wielu fanom teorii spiskowych, część czytelników po kilkudziesięciu, może nawet kilkunastu stronach, odłoży ją na półkę.
Czy Dan Brown rozczarowuje? Wydaje mi się, że nie. Pisze schematycznie, i tyle! Wciąż jednak potrafi zaskakująco dopracować różne elementy układanki, tworząc ciekawe interpretacje do z góry przyjętych przez autora tez. Najwyraźniej znudziło mi się już czytanie o podobnych teoriach spiskowych…
Anna Curyło