Wpadła mi ostatnio w ręce książka ucząca technik szybkiego czytania. Przekartkowałem ją pobieżnie, po prostu z ciekawości. Poczytałem sobie o tym, jak to zawarte w niej ćwiczenia pozwolą mi przyspieszyć czytanie trzykrotnie, może nawet pięciokrotnie. W efekcie – zamiast ślęczeć nad książką trzy godziny, przeczytam ją w niespełna godzinę.
Autorka książki w pełnych entuzjazmu słowach przekonywała, jak wiele czasu w ten sposób zaoszczędzę i prosiła, bym wyobraził sobie, na co wykorzystam ten dodatkowy wolny czas. Popatrzyłem na ćwiczenia, na objaśnienia całego procesu i głęboko się zastanowiłem. Czy warto?
Generalnie nauka szybkiego czytania polega na przyswojeniu sobie umiejętności postrzegania sporych grup wyrazów jednocześnie i interpretowanie niemalże podświadome ich znaczenia bezpośrednio w mózgu. Przynajmniej tak to mniej więcej jest wyjaśnione. Wytrenowana w szybkim czytaniu osoba po prostu przebiega wzrokiem przez kartki i WIE co tam jest napisane. Cóż... z całą pewnością jest to przydatna umiejętność, pozwalająca w krótkim czasie przebić się przez kilka tomów pełnych wiedzy naukowej, gdy szukamy pewnych określonych informacji. Może jest to przydatne przy przeglądaniu gazet. Ale moim zdaniem – całkowicie bezużyteczne w przypadku zwykłych książek.
Takie bowiem czytamy wszak dla przyjemności. Z taką książką rozkładamy się wygodnie w fotelu, na kanapie, otwieramy ją i zaczynamy czytać. Z przyjemnością zagłębiając się w fabułę, nierzadko identyfikując się z pewnymi postaciami, przeżywamy wszystkie zdarzenia wraz z bohaterami powieści, a wyobraźnia buduje wokół tego wszystkiego obrazy, niczym w kinie. I to jest magia czytania książek – czas spędzony na lekturze dostarczającej przyjemności, możliwość wniknięcia w to głęboko, aż do niemalże pełnego uczestnictwa w opisywanych wydarzeniach. Czy znając techniki szybkiego czytania bylibyśmy w stanie z równą przyjemnością przeczytać taką książkę? Otóż nie! Przebiegłoby się jedynie wzrokiem po literach i owszem, znałoby się fabułę, bohaterów – ale zabrakłoby w tym przypadku głębszej więzi z lekturą. Tej, która kojarzy się z „zakopaniem” w fotelu, z czytaniem z wypiekami na twarzy, z uświadomieniem sobie, że od pewnego momentu wstrzymuje się oddech. To wszystko by uciekło.
I myślę, że takie czytanie książek można porównać do czegoś bardzo prostego. Wszyscy znamy magię kina. Ciemna sala, duży ekran, wydarzenia porywające nas ze sobą techniką dźwięku przestrzennego i różnych innych nowinek technicznych. I teraz wyobraźmy sobie, że wchodzimy do kina na film, który od dawna chcieliśmy obejrzeć. Wielki hit, coś, co nas fascynuje. Siadamy w wygodnym fotelu, opieramy głowę, gasną światła, ekran rozbłyska i... Cały film leci na przyspieszonym podglądzie! Cztero- albo i sześciokrotnym. Widzicie to? Znacie wszak fabułę, podpisy się wyświetlają, widzicie, co się dzieje, po wyjściu jesteście w stanie w miarę dobrze powiedzieć, o co w filmie chodziło. Czy jednak taki seans niesie z sobą jakąkolwiek przyjemność? Czy będziecie zadowoleni, że zamiast tkwić w ciemnej sali, na fotelu przez trzy godziny wyszliście po godzinie? Mniej więcej tak, po przejrzeniu wspomnianej książki, odebrałem naukę technik szybkiego czytania. Nie wiem, może inni będą zachwyceni możliwością zaoszczędzenia czasu dzięki takim umiejętnościom. Ja serdecznie podziękuję. Wolę zwinąć się na fotelu, zatopić w lekturze na trzy godziny i czerpać pełną przyjemność z lektury! I już! Nawet jeśli niektórzy będą uważać to za stratę czasu...
Rafał Wieliczko