Czeski Jasio

Czeski Jasio
Po 15 latach literackiego milczenia Václav Havel, wybitny pisarz i polityk, wydał nową książkę: rozmowy-wspomnienia-dzienniki z okresu swojej prezydentury.
/ 05.09.2007 10:19
Czeski Jasio
Najnowsze, niezwykłe dzieło Havla pełne jest zarówno poważnych analiz, jak i zabawnych anegdot. Ale jeszcze bardziej niezwykły jest jego autor, fenomen na światowej scenie politycznej XX wieku. „Oto bowiem czeski Jasio – choć wszyscy mówili mu, że to nie ma sensu – tak długo walił głową w mur, aż ten mur rzeczywiście runął” – pisze o sobie Havel. Chodzi oczywiście, drobiazg, o komunizm.
Dziś ma 71 lat i jest politycznym emerytem. Jak wszyscy, którzy osiągnęli w polityce, co było można, i teraz zwolnieni są już przez wyborców z wszelkich funkcji państwowych, głównie reprezentuje, wykłada albo pisze pamiętniki. Pomieszkuje sobie w czeskich Karkonoszach w swoim słynnym domku zwanym Hradeczkiem i wydawałoby się, że powinien być szczęśliwy. Może zresztą i jest. Havel, istny cud boski politycznej Europy ostatniego półwiecza, który do polityki trafił tyle przez przypadek, co naturalne skłonności do wtrącania się w nieporządek świata.

Burżujski synek
Mógł oczywiście poprzestać na tym, co tak świetnie mu szło i co "zrobiło" mu nazwisko: zostać wyłącznie dramaturgiem. Sukces tu miał bezsporny. Już jego debiutancka sztuka – "Garden party" z 1963 roku – wywołała furorę i była wystawiona w kilkunastu krajach świata, od Finlandii po USA. Ale nigdy nie miał się wyłącznie za dramaturga i pracę dla teatru traktował jako jeden z możliwych wyborów życiowych.
"Wszystko, co nie jest teatrem, ale w jakiś sposób do mnie przemawia, pociąga mnie na równi z nim" – pisał w jednym ze słynnych "Listów do Olgi", swojej żony, podczas odsiadki więziennej w 1981 roku. Fascynowała go społeczna funkcja teatru, jego fenomen integracyjny. Widział w nim, po szekspirowsku, cały mikroświat. Jego sztuki opisują rozbitą tożsamość współczesnego człowieka wplątanego w cyniczne "okrucieństwo mechanizmów społecznych stanowiących cel sam w sobie" – jak to określał w innym liście.
Że między sceną a życiem była nader cienka granica, często ją przekraczał w obie strony. W teatrze zresztą znalazł się przez przypadek. Syn zamożnych burżujów był jak na mieszkańca socjalistycznego kraju fatalnie urodzony, więc czujna nieufność komunistów od początku utrudniała mu życie. Musiał zdawać wieczorową maturę, miał kłopoty z dostaniem się na studia, z których zresztą rychło wyleciał, potem dwa lata zsyłki w wojsku... Były lata 50. Szukając pracy, znalazł się w praskim Teatrze ABC jako montażysta sceniczny. W 1960 ponury los trochę się uśmiechnął: zaproponowano mu pracę kulisowego w innym praskim teatrze – Na Balustradzie. Dalsza droga, od pracownika technicznego do głównego dramaturga, była już tyle krótka, co intensywna.
Owszem, teatr go wciągnął, ale życie chyba bardziej. "W jakimś sensie polityką czy sprawami publicznymi zajmowałem się zawsze i w jakiejś mierze zawsze – choćby tylko jako »zwykły pisarz« – byłem zwierzęciem politycznym. W kraju totalitarnym tak już jest, że polityką jest właściwie wszystko, nawet koncert rockowy" – mówi w swojej paraautobiografii.

Rock w kryminale
Z
tym koncertem rockowym jako przykładem paranoi komunizmu to nie był żaden żart. Otóż gdyby nie koncert grupy The Plastic People i interwencja milicji, która muzyków pozamykała w areszcie, nie powstałaby najważniejsza polityczna organizacja opozycyjnej Czechosłowacji Karta 77 (nazwa od roku założenia). Havel, entuzjasta muzyki jazzowej i rockowej, to zapudłowanie paru wolnych muzyków uznał za przekroczenie przez reżim wszelkich możliwych granic.
Dotąd, i owszem, brał udział w różnych niezależnych przedsięwzięciach. Był przewodniczącym Koła Pisarzy Niezależnych w praskim Związku Literatów. Szefem błyskawicznie zamkniętego przez władze pisma literackiego. Pisywał albo podpisywał petycje do władz w sprawie prześladowań. Trafił na listę pisarzy wycofanych z bibliotek publicznych. Zakazano grania jego sztuk w czeskich teatrach. To było jeszcze zrozumiałe. Reżim zawsze był uczulony na słowo mówione i drukowane. Ale żeby zamykać muzyków rockowych? Tego już było Havlowi za wiele. Karta 77 stała się dla Czechosłowaków tym, czym KOR i później Solidarność dla Polaków. Zresztą związki opozycjonistów czeskich i polskich stały się odtąd trwałe i poniekąd naturalne.
Dalsza historia dramaturga, który został prezydentem swojego kraju, była już tylko konsekwencją wielu wcześniejszych wyborów. Z tym głównym na czele: przydać się ludziom ubezwłasnowolnionym przez represyjny system totalitarny.
"Nie tylko Amerykanie i inni cudzoziemcy uważają mnie za jakiegoś księcia z bajki albo przynajmniej główną postać z jakiejś baśniowej opowieści, ale też ja sam czasem uświadamiam sobie coś naprawdę nieprawdopodobnego w swoim losie. (...) Jak to się w ogóle mogło stać, że ja – właśnie ja – znalazłem się w centrum tak ważnych wydarzeń, które ukształtowały los wielu narodów i milionów ludzi? Dlaczego właśnie ja, autor sztuk teatru absurdu, musiałem przeżyć setki absurdalnych sytuacji, jak choćby moja pierwsza wizyta na Kremlu (...). Czasami sobie myślę, że być może moje życie tylko mi się śni i nagle obudzę się z tego wszystkiego w 1958 roku jako żołnierz w koszarach w Czeskich Budziejowicach...".
Fakt, jest się czym zadziwiać. Kiedy w Polsce ustrój już się przewrócił, Havel, po raz któryś zresztą, odsiadywał wyrok, tym razem ośmiomiesięczny (w sumie spędził w czechosłowackich więzieniach pięć lat). Wyszedł w połowie kary, w maju 1989, bo system naprawdę walił się już wszędzie i nie uchodziło dłużej trzymać pod kluczem tak znanego dysydenta. Pół roku później najbardziej prześladowany czeski więzień reżimu został prezydentem.

Prezydent prekursor
Miał swoje życie za niepojęty dar losu, ale starał się to traktować z humorem. Był w pewnej (długiej) chwili chyba najbardziej znanym europejskim opozycjonistą. W ojczyźnie prześladowania, a na świecie dziesiątki prestiżowych nagród, odznaczeń, doktoratów honoris causa (kilka dostał zaocznie, bo siedział wtedy w kryminale).
Jako prezydent wciąż musiał przecierać jakieś nieznane szlaki – nieznane sobie albo krajowi. W końcu nigdy nikt wcześniej nie zostawał prezydentem najpierw jednego państwa, Czechosłowacji, a trzy lata później prezydentem innego państwa, Czech, będącego fragmentem tamtego (po rozpadzie kraju w 1993 roku). Ani on, ani jego przyjaciele nie byli przygotowani do rządzenia (doświadczenie skądinąd całego obozu postkomunistycznego). Byli grupką artystów, pisarzy, filozofów. "Właściwie wszystko musieliśmy sami wymyślić. To, co odziedziczyliśmy po komunistach, przeważnie nie nadawało się do wykorzystania. Dlatego musieliśmy polegać na własnych zdolnościach twórczych w najróżniejszych dziedzinach: od odznaczeń państwowych aż po uroczystość ich wręczenia, od mebli po papier listowy, od miejsca organizowania i przebiegu oficjalnych obiadów i kolacji państwowych aż po uroczyste uniformy czy stroje kelnerów". W styczniu 1994 robi notatkę dla personelu kancelarii prezydenckiej: "Czytam w swoim programie, że mam mianować rektorów. Czy będzie przy tym przemówienie? Napisane czy improwizowane? Będę wdzięczny za szybką wiadomość, żebym mógł się przygotować. Jeśli ktoś ma w tej sprawie jakąś informację czy jakiś pomysł, niech mi o tym napisze".
Był jednym z nielicznych prezydentów, może zresztą jedynym, który pisał sam sobie publiczne przemówienia. Powstały ich setki przez te lata, niektóre przeszły do historii międzynarodowej dyplomacji. Są wydrukowane w siedmiotomowych "Dziełach zebranych" Havla obok sztuk teatralnych, listów i esejów.

Uwielbienie i odrzucenie
Na początku uwielbiany i popierany, z czasem zaczął napotykać opory, zwłaszcza gdy próbował zawrócić swój kraj z drogi rozbestwionego konsumpcjonizmu, zmory zresztą całego eksobozu socjalistycznego. Na drugą czeską kadencję parlament wybrał go zaledwie jednym głosem. Zbyt już odbiegał od modelu typowego polityka. Wciąż wymagał za dużo od ludzi, od kraju, żądał, o zgrozo, moralności rządzenia. Wiedział przy tym doskonale, że ludzie, tak długo nawykli do bezszmerowego chodzenia w narzuconym jarzmie, z jednej strony podziwiają dysydentów, ale z drugiej ich nienawidzą, bo są ich żywym wyrzutem sumienia. Napisał zresztą na tych motywach kilka głośnych sztuk: "Wernisaż" (1975), "Protest" (1979), "Largo desolato" (1985).
W 2003 roku, po 13 latach rządów prezydenckich, poszedł więc na polityczną emeryturę. I po długiej, prawie 20-letniej przerwie podobno przymierza się, acz dosyć bezskutecznie, do napisania nowej sztuki wywiedzionej z tematu "Króla Leara". O byłym królu, który wciąż nie może się przyzwyczaić, że nie jest już królem.
Co zabawne, niekoniecznie byłaby to sztuka autobiograficzna. Po prostu Havel jako ekskról ma tyle roboty, że nawet nie ma czasu jej napisać.

Tadeusz Nyczek/ Przekrój

Václav Havel, "Tylko krótko, proszę" - rozmowa z Karelem HvížĎalą, zapiski, dokumenty", przeł. Andrzej Jagodziński, Znak, Kraków 2007, s. 395, 39 zł

Redakcja poleca

REKLAMA