"Córka Rembrandta"

Córka Rembrandta fot. Wydawnictwo Jaguar
Wzruszająca opowieść o nieślubnej córce jednego z najsławniejszych holenderskich malarzy.
/ 15.05.2008 15:26
Córka Rembrandta fot. Wydawnictwo Jaguar
Cornelia po śmierci matki i ślubie brata, musi sama opiekować się coraz bardziej szalonym artystą. Losy Cornelii nieodłącznie splatają się z losami Rembrandta oraz z życiem siedemnastowiecznego Amsterdamu.
To barwna panorama codzienności w pełnym pośpiechu oraz społecznych podziałów mieście, które nie zna miłosierdzia dla tych, którzy nie żyją zgodnie z ustalonymi zasadami.

Osamotniona i nierozumiana bohaterka śni swoje sny w niewielkiej kuchni na parterze domu – śni o miłości, cieple i czułości, lecz minie jeszcze wiele czasu, nim odkryje rodzinne sekrety. Kim jest tajemniczy mężczyzna, który dawno temu podarował jej lalkę? Dlaczego ojciec nigdy nie pozwolił jej malować? Dlaczego kocha jedynie swego syna Titusa...

Kolejne sceny, dialogi, reminiscencje tworzą przed oczyma czytelnika obraz, który porusza swoją złożonością i wielobarwnością, przekazując jednocześnie wielką prawdę – prawdę o tym, że to, co najważniejsze kryje się zazwyczaj na samym dnie ludzkiego serca.

Fragment książki

Rozdział 1
Dwie dziewczyny mniej więcej w moim wieku – czyli prawie czternastoletnie – idą ręka w rękę po drugiej stronie kanału. Stukają bucikami o pokryte szronem cegły, którymi wyłożono chodnik. Siedząc po tej stronie okna, przy każdym silniejszym podmuchu wiatru wyobrażam sobie, że słyszę szelest ich sukienek z drogiego jedwabiu, że dobiega mnie on nawet spod ich obrębionych futerkiem płaszczy. Przechodzą przez zamkniętą bramę Nowego Labiryntu. Za nimi, kołysząc się z boku na bok jak kaczka, kroczy stara kobieta w grubym futrze. Wygląda niczym wielki, lśniący bóbr. Dumnie wpatruje się w ramiona dziewcząt. To z pewnością ich moeder.
Smarkule.
- Titus!!! - krzyczy vader z góry.
Tijger, mój stary kocur, mości mi się na kolanach. Wydaje przy tym z siebie świeżą serię rdzawych pomruków. Latem, gdy okna stoją otworem, można tu usłyszeć chrapliwą, organową muzykę i zduszone wrzaski mieszkających w parku pawi. Często też dolatują wtedy odległe krzyki sprzedawców, handlujących na swoich straganikach naleśnikami i marynowanymi śledziami, chętnie kupowanymi przez tych szczęśliwców, którzy znaleźli w swych kieszeniach kilka zbędnych, brzęczących stuivers. Teraz jednak - pod koniec grudnia - park pogrążony jest w ciszy.
- Titus!!! Nie trać czasu!

Z westchnieniem oznaczam skrawkiem materiału stronę, na której skończyłam czytać, spędzam Tijgera z kolan i wygładzam dłonią fartuch. Tijger powoli śledzi mnie na schodach, porusza się rozkołysanym, arystokratycznym krokiem. Ma już ponad dziewięć lat – niewiele w przypadku człowieka, lecz jak na kota to podeszły wiek. Jest moim najbliższym przyjacielem – zaraz po Titusie i książkach.
Na górze, w warsztacie ojca, rozlega się gruchanie gołębi. Dobiega zza okna, przy którym vader rozstawił swoje sztalugi. Dokoła niego na półkach rozłożyły się starodawne hełmy, wypchane ptaki z Nowej Gwinei i pokryte grubą warstwą kurzu morskie muszle. Gdzieniegdzie walają się miecze i halabardy. Jest też słomiany manekin z powyginanymi ramionami. Moje ulubione przedmioty to cztery wysokie słoje. W każdym z nich znajduje się pozbawione skóry ludzkie ramię. Doprawdy czarujące. A Titus ciągle pyta, dlaczego nie zapraszam do domu koleżanek z sąsiedztwa.
Vader zauważa moje wejście.
- Och, to ty, Cornelio – głos ojca zawsze wypływa gdzieś z samego dna gardła, jakby słowa, chcąc uciec na wolność, musiały się z nim zajadle zmagać. - A gdzie jest Titus?
Podchodzę do kominka i rozrzucam w nim ledwie się tlącą, torfową darń. Vader zawsze pozwala, by ogień wygasł, a potem zaczyna krzyczeć, jakby go napadli zbójcy, żeby ktoś przyszedł i ponownie rozpalił. Ktoś, czyli ja.
- Wyszedł – odpowiadam. - Próbuje zarobić pieniądze.
Jeśli vader odczytuje aluzję, to nie daje tego po sobie poznać. Jego głos rozlega się tubalnie z otchłani jego piersi.
- Powiedz mi, jak to wygląda.
Kiedy torf w kominku już wreszcie porządnie zapłonął i zaczął wydawać z siebie przytłumione, zadowalające trzaski, biorę Tijgera na ręce i zaglądam ojcu przez ramię. Od zawiesistego zapachu farby boli mnie głowa, choć przecież powinnam była dawno do niego przywyknąć. Swąd wypełnia me nozdrza codziennie, odkąd zaczęłam sypiać w kołysce. A teraz vader rzuca coraz więcej farby na płótno i tak już pokryte tysiącami małych, zachodzących na siebie barwnych płatków. Ojciec nie tworzy gładkich, czystych płaszczyzn, choć nawet ja – głupia dziewucha – zdaję sobie sprawę, że szorstkie, chropowate obrazy, takie, na których jak na dłoni znać każdy ruch pędzla, źle się sprzedają. Żaden bogaty kupiec z Kompanii Wschodnio-Indyjskiej nie zechce ozdobić ścian swej rezydencji nad Kanałem Książęcym płótnem tak niedbale upaćkanym farbami. A mimo to vader pracuje ostatnio nad tak właśnie surowo malowanym obrazem, przedstawiającym scenę rodzinną – dwoje uśmiechniętych dorosłych i trójka ich rozradowanych dziatek. Śmieję się. Cóż ojciec może wiedzieć na temat rodzinnego szczęścia?


"Córka Rembrandta", Lynn Cullen, Wydawnictwo Jaguar

Redakcja poleca

REKLAMA