"Charlie St. Cloud" - We-Dwoje.pl recenzuje

Wzruszająca, mądra, pełna nadziei powieść Bena Sherwooda, po którą naprawdę warto sięgnąć. Nie bez przyczyny książka ta trafiła na listę światowych bestsellerów.
/ 12.11.2010 00:01

Wzruszająca, mądra, pełna nadziei powieść Bena Sherwooda, po którą naprawdę warto sięgnąć. Nie bez przyczyny książka ta trafiła na listę światowych bestsellerów.

Charlie St. Cloud w wieku szesnastu lat spowodował wypadek samochowy, w którym śmierć poniósł jego kochany brat, Sam. Zanim Charliemu przywrócono funkcje życiowe, przez chwilę przebywał z Samem w zaświatach, w których obiecał, że nigdy go nie opuści. I właśnie wokół tej przysięgi toczy się jego życie, nawet trzynaście lat po tragedii. Charlie po wypadku obdarzony został darem widzenia ducha, dzięki któremu mógł rozmawiać ze zmarłymi i dzięki czemu nie stracił kontaktu z bratem. Podjął się pracy na cmentarzu Waterside. Rozkład jego dnia wyznaczały tabele z godzinami zachodów słońca. Granice, których nie mógł przekroczyć, żeby spotkać się z Samem, określały wyrysowane na mapie kręgi. Być może Charlie trwałby w swoim postanowieniu do końca życia, a może nawet zostałby pochowany u boku brata ze lśniącą, mosiężną kosiarką do trawy na grobie, gdyby pewnego dnia w jego zorganizowane życie nie wkroczyła przebojowa Tess Carroll...

„Charlie St. Cloud” to idealna pozycja dla wrażliwych osób uwielbiających zagłębiać się w melancholijne opowieści, a może nawet uronić przy nich trochę łez. O książce na pewno usłyszeliście za sprawą ekranizacji Burra Steersa. Może nawet ją widzieliście. O ile Zac Efron dosyć przekonująco wypadł w roli Charliego, sam film nie zebrał pochlebnych recenzji. I trudno się temu dziwić. Obraz nie dorównuje książce. Jestem pewna, że jedynie zagorzałe fanki gwiazdy High School Musical, którą mogliśmy podziwiać w naprawdę wielu zbliżeniach, poczuły się w pełni usatysfakcjonowane tym seansem. Książka jest ckliwa, ale nie aż tak jak film. Oczy na zmianę robią się szkliste, bądź się uśmiechają. Braterska miłość łącząca Charliego i Sama wprawia w podziw. Nie znam bowiem rodzeństwa, które łączyłaby aż tak silna więź. Historia chłopaka balansującego między światem żywych a umarłych skłania do przemyśleń nad własnym życiem. Do przeprowadzenia rachunku sumienia i zadania sobie dwóch istotnych pytań: Czy rzeczywiście czerpiemy z życia pełnymi garściami? Czy może wręcz przeciwnie - zamykamy się w skorupie strachu, bojąc się dojrzałości, podejmowania decyzji, jednym słowem unikając życia?

W miejcu tym chciałabym przypomnieć słowa Henry’ego Davida Thoreau, które utkwiły mi w pamięci po obejrzeniu „Stowarzyszenia umarłych poetów” Petera Weira i które codziennie powtarzam sobie jak mantrę. Myślę bowiem, że oddają one to, co chce nam powiedzieć Ben Sherwood: Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie. Chciałem żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję, aby wykorzenić wszystko co nie jest życiem, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem...

„Charlie St. Cloud” to książka z gatunku tych, które połyka się w całości. To magiczna historia, która urzeka bijącym z niej ciepłem. Gorąco polecam!

Redakcja poleca

REKLAMA