A może chciałam się upewnić, że nic się nie zmieniło, a ja nadal, bez problemu, rozpoznam ich po tej samej nadwadze, identycznych kubraczkach i szerokich uśmiechach na twarzach? I nie pomyliłam się. Mocno otyli panowie z białymi brodami, wyglądający wypisz-wymaluj jak ci, których od kilku dni tak wypatrywałam, właśnie wprowadzili się do pobliskiego hipermarketu.
Któż taki? Oczywiście, Mikołaje! Czekoladowe, kuszące, pachnące świętami, choć nieco kiczowato opakowane w kolorowe sreberka. Jeden obok drugiego, niczym żołnierze stojący na warcie, dumnie wypełniają teraz ciągnące się w nieskończoność sklepowe regały. To nic, iż dopiero połowa października, a zanim usłyszymy pierwsze dźwięki świątecznych melodii, minie jeszcze wiele jesiennych dni. Czy to ważne, że te Mikołaje jakoś nie pasują do wystroju hipermarketu, który wypełniają reklamy zniczy nagrobnych? Co tam! Przecież sezon na świąteczne dekoracje jest tak krótki - może faktycznie lepiej pozwolić ludziom nacieszyć się „klimatem” grudnia… w październiku i listopadzie?
W dzisiejszych czasach wszystko powoli zaczynamy przeliczać na pieniądze. Do niedawna, słysząc w radiu fragment jakiegoś nabożeństwa, patrzyłam kątem oka na mojego kota, czy aby nie trącił niechcący łapką i nie zmienił rozgłośni. Ale nie! Zanim leniwie podniosłam się z kanapy, już zmiana tonu i komentarz w tle uświadamiały mnie, że pieśń, znana mi do niedawna jedynie z kościoła, to część… reklamy, mającej na celu namówić mnie na kupno jakiegoś sprzętu RTV czy AGD. Kilka lat temu symbole religijne jakąś wartość w naszym kraju miały. Dziś? Napędzają, jak cała reszta, machinę finansową wielkich koncernów. I coraz mniej nas to wszystko dziwi – w końcu obok roznegliżowanych kobiet reklamujących czekoladki natknąć się możemy na wizerunek Jana Pawła II… na trumnie. Przestało razić - kwestia przyzwyczajenia, i już!
„Wszystko jest na sprzedaż, jeśli tylko coś jest warte…” – śpiewa zespół De Mono, a mnie zastanawia, czy aby na pewno miłości nie przeliczamy pod kątem zysków i strat. Czy w obecnych czasach chodzi jeszcze o przyśpieszone bicie serca, porozumienie dusz oraz naiwną wiarę, że mając siebie, nie potrzebujemy nic więcej do szczęścia? Zerkając na niektóre portale społecznościowe widać, iż coraz częściej wystawiamy na sprzedaż… właśnie siebie! „Mam mieszkanie, świetną pracę, fajne życie, ale szukam atrakcyjnego, bogatego faceta” to nie żart, tylko opis pod zdjęciem brunetki, która poprzez internetowe fora szuka (z jakże życiowym podejściem!) partnera. Cóż, takie nastały dziś czasy. Tylko czy my się do nich dopasowujemy, czy też takimi je tworzymy?
Wciąż kupujemy i kupujemy, często nie zastanawiając się nawet, czy aby dany przedmiot jest nam w ogóle potrzebny. Ważne, że nas stać. A skoro możemy sobie na coś pozwolić, dlaczego mielibyśmy sobie odmówić? Wiedzą o tym dobrze i producenci takich malutkich Mikołajków, już w październiku przypominając o sobie potencjalnym kupującym. Po co czekać na grudzień, skoro „klient nasz pan”, i już teraz może mieć kaprys na brodatego jegomościa ze smacznej czekolady?
Ech, chyba sama skuszę się na jednego - w końcu od narzekania jeszcze nikomu humor się nie poprawił. Za to apetycznie wyglądający Mikołaj jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
A skoro już jest… to chyba nie po to, żeby czekał do grudnia, prawda?
Anna Curyło