Balsam długiego pożegnania

Opowiadania Marka Huberatha osiągały na Allegro zawrotne ceny, teraz klasyk fantasta doczekał się wyboru the best of.
/ 04.12.2006 18:16
Do tej pory był autorem równie istotnym, co trudno dostępnym. „Balsam długiego pożegnania” nie wyczerpuje dorobku Huberatha, pisarza, którego każdy tekst jest wydarzeniem. Przynajmniej w pewnych kręgach: „Wrócieeś Sneogg”, „wiedziaam...”, „Kara większa”, „Ostatni, którzy wyszli z raju” wstrząsały nieodmiennie światkiem polskiej fantastyki, a do niedawna ludzie stawali na głowie, by je zdobyć – stare wydania Huberatha osiągały na Allegro zawrotne ceny. Książki dopełniają trzy nowe, niepublikowane teksty.
Fajnie, bo za sprawą chronologicznego ułożenia opowiadań da się prześledzić zmiany w myśleniu autora. Huberath, zdzierając sobie paznokcie, wygrzebuje się spod zwału trupów, okrucieństwa i pesymizmu w stronę światła bijącego z ostatnich opowiadań. Dalej też nie jest wesoło, ale może nie wszystko stracone. Problem w tym, że niemal narkotyczne okrucieństwo futurystycznej wizji „Wrócieeś Sneogg”, „wiedziaam...” i „Trzech kobiet Dona” rzuca przemożny cień na resztę. Autor się stara, samego siebie nie przełamie. Przyjemnie nie będzie i cześć.
Fantastyka brzydko się starzeje, pomysły – zwłaszcza w zakresie wizji przyszłości – bledną i po kilku latach. Tu jest inaczej, bo choć wizja posiwiała, broni się dramatyzmem samych sytuacji. Nie można też zapomnieć o klasie Huberatha – pisarza, który czysto literacko wspiął się na szpicę polskiej literatury popularnej. Werbalna siła jego prozy pozwala zapomnieć o kilku słabszych tekstach w środku tomu. Książka z tych, które się pochłania, a potem pyta: co ten facet ma w głowie?

Łukasz Orbitowski/ Przekrój

Marek S. Huberath „Balsam długiego pożegnania”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006