Bacik i marcheweczka - felieton Marianny Dembińskiej

Użycie marchewki i bata - w zależności od sytuacji jest śmiałabym powiedzieć nie zapisanym w konstytucji obowiązkiem każdego z nas, by żyło się lepiej.
/ 11.08.2006 12:58

Felieton z cyklu Nie wszystko złoto co... czyli z życia wzięte cz.II...

Użycie marchewki i bata - w zależności od sytuacji jest śmiałabym powiedzieć nie zapisanym w konstytucji obowiązkiem każdego z nas, by żyło się lepiej.

Już tłumaczę, o co mi chodzi: chodzi mi o reakcje. Pamiętam kawał ( opowiadany jeszcze w szkole podstawowej, nie jest śmieszny, ale pomaga obrazowo wytłumaczyć). No, więc jest kilkuletnie dziecko – niemowa, - które pewnej niedzieli przy obiedzie pyta mamy: jest kompot? Mama podskakuje na krześle! Dziecko! To ty potrafisz mówić??? To, dlaczego przez te wszystkie lata milczałeś??? - Bo zawsze był - odpowiada spokojnie dziecko. No i właśnie tak to wygląda. Nasza reakcja - czy wyrażająca zadowolenie i komplementy - czy brak zadowolenia pomaga tym z drugiej strony zrozumieć jak pracują. W niektórych sytuacjach możnaby zaszaleć i napisać list. No, więc ja mam to przyzwyczajenie i chciałabym nim zarazić.

Kilka tygodni temu po raz pierwszy od nie wiem ilu lat odbyłam ma podroż pociągiem intercity z Gdańska do Warszawy. Cudowna podroż. Przedziały wyglądały jak te z amerykańskich telefilmów i pachniały. Uprzejmy Pan kelner przyniósł mi 2 razy kawę i ciasteczka, ale nie przyniósł słonego rachunku, bo to już było wliczone w cenę biletu. No, więc ja teraz oficjalnie chciałam za to podziękować. Miałam zamiar napisać list do Dyrektora PKP, aby wyrazić moje zadowolenie, ale umknęło mi to jakoś, więc korzystam z okazji. Raz jeszcze dziękuję.

List o całkiem innym charakterze napisałam do dyrektora pewnego hotelu w Austrii. A było to tak: nie tak dawno temu, za górami Alpami był sobie hotel, do którego przyjechałam ja z Roberto (mój narzeczony) oraz moi znajomi z Węgier. W recepcji tego hotelu była pani a raczej kobieta, o imieniu Anna. Spytałam ( grzecznie, po angielsku, bo nie znam niemieckiego) czy mają może garaż, ponieważ mieliśmy zamiar zatrzymać się tylko 1 jedną noc, po czym jechaliśmy na miesiąc do Polski. Samochód był załadowany niepotrzebnymi zresztą przedmiotami i nie chciało nam się wszystkiego rozładowywać. Ta kobieta o imieniu Anna odpowiedziała mi, głupim tonem i z ironicznym uśmieszkiem, że jesteśmy w Austrii i że tutaj nie ma złodziei. Podziękowałam za ta kojąca informację, po czym podałam paszport, o który zostałam poproszona. ONA, czyli kobieta o imieniu Anna spytała czy chcemy rano zjeść śniadanie, odpowiedziałam, że tak. 119 Euro - odpowiedziała - płatne z góry. Nawet nie spytałam, dlaczego mam zapłacić z góry za pokój, choć jest to praktyka rzadko używana,( a w Austrii na noc zostaje kilka razy w roku), bo pomyślałam sobie, że sfrustrowana kobieta chce mi pokazać, kto tu rządzi, widząc jednak na blacie recepcji deplient z napisem ( powtarzam, nie znam niemieckiego) coś, co wydawało mi się: podwójny pokój 99 €uro (GRZECZNIE) spytałam o przyczynę droższej dla mnie taryfy. Na to ONA warknęła przewracając oczami, że przecież chciałam śniadanie dla 2 osób a nigdzie chyba nie pisze, że ono jest gratis. Kosztuje 10 €uro od osoby, więc mam sobie policzyć. Nie odpowiedziałam też na to, choć nie ukrywam, że nerwy zaczynały mnie zawodzić, tym ba dziej, że ONA odwróciła się do koleżanki i bezczelnie - przy mnie ( a czekałam na Robert, który poszedł po walizki) zaczęła mnie obgadywać, po czym wybuchnęły śmiechem. Nie rozumiałam, dlaczego...Obiecałam sobie, że nauczę się niemieckiego... Jak już wrócił Robert, powiedziałam mu ( PO POLSKU), że obsługa nie zasługuje na tytuł „ najsympatyczniejszej recepcjonistki roku". No i w tym momencie ONA odpowiedziała mi ( PO POLSKU), że kto tu jest „miss sympatia” to se możemy dopiero pogadać. Weszliśmy do pokoju, ja roztrzęsiona z nerwów, bo gdyby ONA była Niemka to bym mogła wytłumaczyć sobie, dlaczego...Ale NASZA??? I do mnie??? Do mnie, co macham i mrugam jak widzę „naszych” na autostradach i zagaduje jak tylko słyszę, że mówią po Polsku gdziekolwiek z toaleta w restauracji włącznie??? No, więc napisałam list do dyrektora opisujący cala sytuacje. Podpisując się i zostawiając wizytówkę.

Jak wróciliśmy z Polski, czekał na nas list z przeprosinami od dyrektora hotelu i darmowy nocleg - z którego nie skorzystaliśmy i nie skorzystamy, bo żadna dla mnie satysfakcja pojechać i wejść z tryumfalnym ironicznym uśmiechem? Satysfakcje miałam, jak myślałam o NIEJ, co została poproszona o przyjście na pogawędkę do szefa. Mogłam ja wyzwać, odpyskować, powiedzieć, że ona jest tu by obsługiwać mnie...Ale co by mi to dało? ONA by mi odpyskowała albo i przeszła do rękoczynów

Redakcja poleca

REKLAMA