"Akademia wampirów. Pocałunek cienia" - We-Dwoje.pl recenzuje

Jestem wstrząśnięta, zmieszana, nie tak miało się to skończyć. „Pocałunek cienia” jest trzecią książką z serii „Akademia wampirów” i całe szczęście, nie ostatnią.
/ 22.09.2010 02:46

Jestem wstrząśnięta, zmieszana, nie tak miało się to skończyć. „Pocałunek cienia” jest trzecią książką z serii „Akademia wampirów” i całe szczęście, nie ostatnią.

Gdy zabierałam się za pierwszy tom nawet nie sądziłam, że wykreowany przez Richelle Mead świat morojów, dampirów i strzyg wciągnie mnie do tego stopnia, że każdą kolejną książkę będę połykać w całości, ciągle czując niedosyt i domagając się dokładki. „Pocałunek cienia” spełnił moje oczekiwania. Ciężko było się od niego oderwać, lecz jeszcze ciężej było się z nim rozstać.

Akcja powieści znowu toczy się w obrębie murów akademii św. Władimira. Nasi bohaterowie zmagają się z traumatycznymi przeżyciami, które miały miejsce w Spokane. Rose i Eddie nie mogą się pogodzić ze śmiercią Masona. Obydwoje obwiniają się za jego odejście. Przed dampirami czeka poważny egzamin. Przez sześć tygodni muszą ochraniać przydzielonego im moroja przed sfingowanymi atakami „strzyg”, czyli wcielających się w ich role strażników. Ku rozczarowaniu Rose jej podopiecznym staje się Christian a nie Lissa. Jakby tego było mało dziewczynę zaczyna nawiedzać duch Masona. Silna więź łącząca Rose i Lissę okazuje się być coraz bardziej uciążliwa dla tej pierwszej. W szkole zaczyna przybywać posiniaczonych w tajemniczych okolicznościach morojów, a pod jej murami zaczyna czaić się śmiertelne niebezpieczeństwo.

Akcja „Pocałunku cienia” toczy się wolno, z czasem przyspieszając tempa, by na końcu dostarczyć czytelnikowi dużej dawki adrenaliny. Nie ma tu miejsca na dłużyzny fabularne. Nawet jeśli w danym momencie nie dzieje się nic konkretnego, z Rose nie można narzekać na nudę. Jest tak samo sarkastyczna, wybuchowa, bezczelna i arogancka jak w poprzednich częściach. Nie jest idealna i nikt od niej tego nie wymaga. Za to ją kochamy. W dużym napięciu trzyma wątek miłosny pomiędzy nią a Dymitrem Bielikowem. Relacje między nimi idą w końcu we właściwym kierunku. Za każdym razem, gdy Dymitr pojawiał się koło Rose, nie tylko jej serce zaczynało bić cztery razy szybciej. Ku mojej uciesze Richelle Mead pociągnęła wątek Adriana Iwaszkowa, który był jedną z najbardziej intrygujących postaci w „W szponach mrozu”. Trochę więcej uwagi poświęciła też Christianowi oraz Eddiemu.

„Pocałunek cienia” jest tak samo dobry, o ile nie lepszy od poprzednich części. Znajdziemy w nim wszystko, co już tak dobrze znamy – lekki humor z nutką cynizmu i niesamowicie wciągającą historię. Postać Rose Hathaway uzależnia. Bardzo dobrze czujemy się w jej towarzystwie i na szczęście nie musimy się z nią rozstawać, jeszcze nie teraz...

Redakcja poleca

REKLAMA