To pierwsze twierdzenie udowodnił już w zamierzchłych czasach Stańczyk, obwiązując sobie gębę szmatą i łażąc z miną cierpiętnika po zamku, niby że go ząb boli. W ciągu dnia znalazł ponad setkę „lekarskich” porad jak uśmierzyć ból, zlikwidować lub wyleczyć. Co do drugiej tezy, tej o polityce, to czy cokolwiek musi być udowadniane? Wystarczy posłuchać niemal każdej, w miarę swobodnej rozmowy osób dorosłych, by w większości przypadków zaobserwować, iż po pewnym czasie zmierza ona ku polityce. A już na pewno tak się stanie, gdy zbierze się większa grupka osób, a w pobliżu pojawi się alkohol. Wtedy to już mamy mini-sejm...
Każdy wie, co należałoby zrobić, jak trzeba postąpić, jaką drogą pójść, by wyprowadzić kraj z kryzysów (wszak mamy ich już nie jeden, a kilka w kupie), ot, po prostu – uważają, że oni sami o wiele lepiej sprawdziliby się na państwowych stołkach. Faktem jest, że równie często wnioski wynikające z owych dysput politycznych oscylują wokół jednego słusznego: powiesić na drzewach wszystkich rządzących i pomalować drzwi na biało! I nie ma bata, każdy się wówczas zapyta: „a po co malować drzwi?”
A ja wiem jedno: głęboko w rzyci mam wszelką politykę i cokolwiek się z tym wiąże! Na pytania, co sądzę o sytuacji w kraju, o tym, co się wydarzyło w Sejmie, o tym co kto ujawnił, co kto powiedział, mam jedną i niezmienną odpowiedź: NIE IN-TE-RE-SU-JE mnie to. Owszem, wiem o „aferze Bolka”, wiem o tym, że prezydent chciałby, by Unia błagała go o ratyfikację traktatu, że naród z premiera nie do końca zadowolony gromkim głosem krzyczy: „gdzie te cuda???”, a były wicepremier Lepper zapowiada powrót blokad. Ale... drodzy państwo: wiem, bo powinienem się orientować w temacie, jako dziennikarz. Niemniej jednak nie wdaję się w dyskusję na temat tego, co o tym sądzę, jak to wygląda... Po kiego diabła to komu?
Powiedzmy sobie szczerze: zwykły, przeciętny człowiek, dla takiego polityka, siedzącego w ciepłym foteliku na Wiejskiej i dłubiącego w nosie z nudów, od czasu do czasu wydzierającego gębę na innych, jest NICZYM. Jego naprawdę nie obchodzi (i nigdy nie obchodziło!) czy będziesz miał na chleb dnia następnego, czy zapłaciłeś wszystkie rachunki, czy masz za co posłać dzieci do szkoły i zapewnić im w miarę godziwe dzieciństwo. Po co mu o tym myśleć? Jego zmartwieniem jest najpierw dorwać się do koryta, a potem się przy nim utrzymać! Tak jest od zawsze. A że naród go wybrał? Cóż... z wyborami jest jak z koncertem chopinowskim. Zobaczcie! Na takim koncercie, na dobrą sprawę wszyscy mają jednakowe kawałki do zagrania. Kto z Was jest w stanie (uchem laika) wychwycić jakiekolwiek niuanse w grze jednego, trzeciego, piątego uczestnika konkursu? Jak to mówił Gajos w jednym ze swoich monologów: „Bo nie ten wygra, który lepiej gra, tylko ten, który przed grą więcej min narobi!”
Identycznie jest z wyborami. Kto więcej naobiecuje i to w taki sposób, by naród w to uwierzył – ten wygra wybory. Choćby to były najbardziej absurdalne obietnice! Jakoś nie pamiętam zbytnio przez cały okres swojego życia, by jakakolwiek opcja polityczna, niezależnie od programów, po dorwaniu się do władzy realizowała swoje obietnice przedwyborcze. A przynajmniej w takim stopniu, w jakim zapewniali, że to zrobią. Najlepszym przykładem jest taki jeden pan, co to obiecywał, że jak go młodzi ludzie wybiorą na najwyższy stołek, to on im po maturach zapewni mieszkania. I co? Dwanaście lat minęło od mojej matury, pana tego już od pewnego czasu na owym stołku nie ma, a gdyby nie małżeństwo, to nie wiadomo gdzie bym mieszkał, może pod mostem, może na dworcu, a może w namiocie. No i gdzie to moje mieszkanie, które miałem dostać? Co? „Nastąpiły nieprzewidywalne trudności” – brzmi odpowiedź! Zawsze takie następują! Zawsze...
Nie oszukujmy się. Interpersonalne gierki są o wiele ważniejsze dla tych ludzi niż zwykły los szarego obywatela. Co mnie obchodzi, tak między Bogiem a prawdą, czy ktoś dwadzieścia lat temu słusznie czy niesłusznie dostał medal za zasługi dla Polski? Człowiek dawno nieaktywny politycznie, sterany życiem, zmęczony, a tu ktoś przez tydzień debatuje w Sejmie, czy on dostał ten medal, bo mu się należało, czy też dla picu! I może ten medal to jest obraza dla współczesnej IV RP?
Ludzie!!! Guzik mnie obchodzi, co się działo dwie dekady temu! Zostawcie to w spokoju! Mnie interesuje teraźniejszość. To, co się dzieje obecnie. To że nie ma pracy, że rynek jest mało stabilny, że zarobki w naszym kraju są na śmiesznym poziomie. Przecież to paranoja, żebym ja, będąc jednym z lepszych fachowców w branży w swoim mieście, po dziesięciu latach w zawodzie zarabiał tyle, ile zarabia pan Miecio bez wykształcenia, stojący w Anglii za stoiskiem z pomidorami w hipermarkecie. To gdzie tu logika? Gdzie sens?
No i właśnie... W całym tym wywodzie mieści się odpowiedź na pytanie, dlaczego głęboko gdzieś mam to, co się dzieje na scenie politycznej. Przecież tam jeden paradoks goni drugi, paranoje sypią się jak z rękawa, a z całości wyłania się taki obraz nędzy i rozpaczy, że naprawdę nie wiadomo, jak na to reagować. Płakać już dawno nie ma się siły, śmiać się – chyba tylko histerycznie, bo nawet kabaret w większości odpuścił sobie ten cyrk, dochodząc do wniosku, że nie kopie się leżącego. Nie ma się więc co dziwić, że coraz więcej osób wzrusza ramionami i stwierdza filozoficznie: „mam to w dupie – jadę na Zachód”...
Rafał Wieliczko