Niestety, skoro na horyzoncie nie widać „Apostoła Szczęścia”, który porwałby mnie do raju, pozostaje… wsiąść na gapę na statek Moniki Szwai. I wraz z dziewczętami z Klubu Mało Używanych Dziewic wyruszyć w podróż życia. Kierunek: Karaiby!
Nie znałam wcześniejszej twórczości pani Szwai, więc po „Zatokę Trujących Jabłuszek” sięgnęłam bez większych oczekiwań - nie wiedziałam, czy czeka mnie melodramat, romans w hollywoodzkim stylu, tasiemcowa opowieść rodem z Wenezueli… a może historia z życia wzięta? Kim są tajemnicze „dziewice” przeczytałam w krótkim streszczeniu wcześniejszych części, tak więc Agnieszka, Alina, Michalina i Marcelina nie były mi całkowicie obce. Wciąż jednak sympatii we mnie nie wzbudzały. Pozytywistki próbujące naprawić świat? Czasy Stasi Bozowskiej dawno minęły…
A jednak? Po przeczytaniu „Zatoki Trujących Jabłuszek” wiem już, iż pani Monika Szwaja powołała do życia cztery zwyczajne (a tak pełne uroku!) kobiety. Sympatyczne, lecz nie nazbyt lukrowane. Ciepłe oraz miłe, jednak potrafiące głośno się zbuntować. Życzliwe i chętne do pomocy, ale i czasem same potrzebujące wsparcia. Żadne tam ideały nie z tej ziemi! Kobiety, jakich wiele wśród nas. Może więc dlatego Klub Mało Używanych Dziewic cieszy się takim powodzeniem? U pani Moniki Szwai nie ma sztucznie wykreowanego świata – autorka stara się pokazać nam urok zwyczajności i pewnej rutyny w naszej codzienności. Wciąż jednak, z dużą dozą optymizmu, pisze o smutkach i radościach, pielęgnowaniu przyjaźni, szukaniu własnego miejsca oraz ciągłym poznawaniu siebie. A także, jak ważny jest człowiek żyjący tuż obok, którego tak często nie zauważamy.
W „Zatoce Trujących Jabłuszek” pani Monika Szwaja zabiera nas w podróż pachnącą miłością i… smażonymi rybkami mahi-mahi. O ja tortolę! Niby niewiele się dzieje, a jednak wystarcza osoba „Miss Caribbean”, by wprowadzić nieco zamieszania i ubarwić naszym bohaterkom wyprawę. Zanim jednak wyruszymy w rejs, czeka nas spotkanie ze zwykłą, szarą prozą życia. Książkę można bowiem podzielić na dwie części – pierwsza koncentruje się wokół spraw związanych z Agnieszką, druga zaś przenosi nas na gorące wody u wybrzeży Brytyjskich Wysp Dziewiczych.
„Zatoka Trujących Jabłuszek” rozpoczyna się od inauguracji nowego roku szkolnego. Agnieszka, dyrektorka i współwłaścicielka liceum (będącego dopiero w fazie organizacji), przejmując obowiązki jeszcze nie wie, iż wkrótce ktoś będzie potrzebował jej wsparcia – ktoś inny zaś rozpocznie nagonkę na jej osobę. Zanim cała sprawa się wyjaśni, dowiemy się czegoś więcej o pozostałych bohaterach. Przyznaję, spodziewałam się czterech „dziewic”, tak naprawdę jednak poznać dała się jedna – właśnie Agnieszka. Alina, Michalina i Marcelina jedynie przewijają się w tle, całość „kradną” zaś trzy starsze panie i pewien uroczy Irlandczyk. Dzięki tej czwórce można się uśmiechnąć… i to od ucha do ucha!
Babska proza. Bez dwóch zdań. Mało zaskakująca, a jednak? Czytało mi się ją zaskakująco dobrze, tak więc przymknęłam oczy na pewne niedociągnięcia. W końcu czasem chodzi jedynie o chwilę czystego relaksu… nic więcej!
Anna Curyło