Jeśli do tego dodamy dawne, zaognione jeszcze w czasach kolonialnych spory, można (nieco!) zrozumieć trwające do dziś animozje między tymi państwami. Oj, nie lubią się zbytnio Anglicy z Amerykanami. Albo też lubią, ale po swojemu – czyli jedni drugim nie przeszkadzają, pod warunkiem, że… trzymają się własnej półkuli!
Trudne zadanie ma tym razem Paul West (znany niektórym czytelnikom z wcześniejszych powieści Stephena Clarke’a). Ciężko zrozumiałe dla Anglika francuskie przepisy doprowadziły do tego, że Paul znalazł się w finansowym dołku. Widmo bankructwa i nieco narzekająca kobieta u boku sprawiają, że nasz bohater decyduje się na współpracę z firmą o tajemniczo brzmiącej nazwie: „Zasoby Turystyczne Wielka Brytania”. Perspektywa poznania historycznego Bostonu, kiczowatego Miami czy szpanerskiego Las Vegas wydaje się być wyjątkowo kusząca dla Europejczyka, zaś zadanie banalnie proste - ot, wystarczy zorganizować promocję Anglii w Stanach. Tak więc Paul z Aleksą raz dwa pakują walizki i ruszają na poznanie Ameryki, by zdobyć poparcie kilku znaczących miast w głosowaniu na Wielką Brytanię jako najlepszego celu podróży. Tym samym, nieświadomie, pakują się w wielkie… merde!
Zorganizować spotkanie przy herbacie, pokaz tańców szkockich czy wystawienie szekspirowskiego „Otella” nie wydają się być dużym wyzwaniem dla rodowitego Anglika, jakim jest Paul. Przynajmniej teoretycznie. Okaże się bowiem, że ktoś trafił w centrum chaosu organizacyjnego, który momentami przypominać będzie stąpanie po polu minowym.
Już sam pomysł, by zaplanować „angielskie spotkanie przy herbacie w miejscu prawdziwej Herbatki Bostońskiej, gdzie Amerykanie po raz pierwszy zbuntowali się przeciwko angielskiej władzy” wydaje się być celową historyczną obrazą. A to dopiero początek. Podczas podróży z Północy na Południe nie tylko narasta temperatura, ale i zwiększa się ogólny bałagan. Tym bardziej, że do dwójki naszych bohaterów dołączają mocno oryginalni znajomi, i… merde! chodzi po ludziach.
Stephen Clarke to rozpoznawany dziś autor, którego kolejne powieści cieszą się olbrzymią popularnością w wielu krajach. Także w Polsce przygody Paula Westa znalazły grono wiernych fanów – zasługa oryginalnego poczucia humoru pisarza oraz wnikliwej obserwacji świata. W „Merde! chodzi po ludziach” dostaje się mocno Amerykanom. Za ich manię wielkości (i słynne rozmiary XXS), nonsensowne przepisy (które m.in. każą podpisywać ciasteczka orzechowe informacją, że zawierają masę orzechową) lub ciągłe udawanie, że są przyzwoitym narodem z zasadami (mającym nawet nowoczesny system randkowania – seks na trzeciej randce, a jak!). Clarke’owi udało się uchwycić taką ilość absurdów, że momentami ciężko się połapać, „o co do kurthi nędzy chodzi”! Trudno jednak nie uśmiechnąć się do siebie, gdy Paul cynicznie zauważa: „Amerykanie są takimi patriotami, kiedy z nimi rozmawiasz, ale zaproponuj im koreański samochód o kilka dolarów tańszy od amerykańskiego, a nie zawahają się ani przez sekundę”. W końcu, liczy się tylko mit „American dream”! (oraz świadomość, że wtapiając się w swoisty tygiel etniczny, tzw. melting pot, imigranci ze Starego Kontynentu stają się częścią LEPSZEJ kultury).
Dużo w powieści sarkazmu i ironii. O ile sama fabuła powieści nieco mnie nudziła, tak obserwacja stylu życia w Stanach mocno rozbawiła. Paul (Anglik) i Aleksa (Francuzka) sami w sobie tworzą mocno wybuchową mieszankę, zaś tych dwoje w świecie, gdzie absurd goni absurd, musi powodować wiele komicznych sytuacji. Amerykański styl podróżowania, jedzenia czy mieszkania to tylko wierzchołek góry lodowej, która może dziwić Europejczyka – wystarczy bowiem próbować przekroczyć granicę ze Stanami, a spotkamy się z pytaniem, czy… jesteśmy terrorystami?
Pomieszanie z poplątaniem, połączone dodatkowo z komentarzami na temat Francuzów, którzy, podążając śladami naszego bohatera, wcale nie myślą oddać pierwszeństwa Wielkiej Brytanii. A wiadome - „nie biorą udziału w walkach, ale po wszystkim wkraczają, by osiągnąć zysk”. Historia lubi się powtarzać, Paul musi więc mocno się starać, by zostawić konkurencję daleko w tyle. Jak jednak wygrać turystyczny konkurs, skoro „…brytyjskie władze turystyczne zaplanowały szkockie tańce na Florydzie, więc wynajęły firmę z Indii, by zorganizowała wszystko przez Kubańczyka imieniem Jezus, który przez całe dnie pożerał wzrokiem kobiety z kawiarnianego tarasu”? Nic więc dziwnego, że „merde! chodzi po ludziach”.
Pozycja dla osób lubiących poczucie humoru Stephena Clarke’a. Przede wszystkim jednak, dla fascynatów kultury anglo-amerykańskiej!
Stephen Clarke#
”Merde! chodzi po ludziach”
przekład: Ewa Świerżewska
liczba stron: 432
wyd. W.A.B.
cena: 39,90 zł
Anna Curyło