„Matylda”

„Matylda ma dwadzieścia kilka lat, zgrabne nogi, przerośnięte ego, szczura o imieniu Duchamp i zwariowaną rodzinkę. Podniecają ją mężczyźni władzy i artystowskie klimaty. We własnym mniemaniu jest jednak nowoczesną, wyzwoloną feministką. Marzy o tym, by zostać artystką adorowaną przez tłumy. Najlepiej mężczyzn oczywiście.
/ 08.02.2009 12:35
„Matylda ma dwadzieścia kilka lat, zgrabne nogi, przerośnięte ego, szczura o imieniu Duchamp i zwariowaną rodzinkę. Podniecają ją mężczyźni władzy i artystowskie klimaty. We własnym mniemaniu jest jednak nowoczesną, wyzwoloną feministką. Marzy o tym, by zostać artystką adorowaną przez tłumy. Najlepiej mężczyzn oczywiście.

Niestety życie funduje jej zupełnie inny scenariusz: tajemniczy e-mail od nieznajomego, wygrana wycieczka na Teneryfę i perypetie przyjaciółki „od serca” wywracają jej życie do góry nogami.” /z opisu książki/

Kobiety są z Wenus, mężczyźni są z Marsa, a Matylda? Gdyby napisać, że twardo stąpa po Ziemi, byłoby to tak zgodne z prawdą, jak stwierdzenie, że jej osoba przypomina ubrane w garsonki „trybiki” w korporacji. O nie! Matylda jest indywidualistką. Lub też raczej nie zrealizowaną artystką, którą nudzi, jak sama stwierdza, każdy „monolog o nieziemskich zakupach, boskich zakupach czy plotkarskich donosach ze środowiska”. Gdyby tak nadarzyła się okazja, już prowadziłaby dysputy o sztuce, filmie czy literaturze. Albo i światopoglądowe polemiki. Wszak Matylda jedynie pragnie „toczyć spory, (…) współtworzyć współczesną myśl, kształtować „Matylda”artystyczne nurty, iść z prądem sztuki i pod prąd mieszczańskim modelom życia”. Nic więcej! No dobra. Jeszcze Konrada pragnie. Ale o tym nikt nie wie, cicho sza!
Tylko że znów „chcieć a móc” coś nie chcą iść ze sobą w parze. Matylda zdaje sobie sprawę, iż wiekowo stoi „na półce towarów z promocji, którym kończy się data przydatności do spożycia”. Stoi, ale ani myśli bezczynnie czekać. Imię przecież do czegoś zobowiązuje. Skoro Matylda oznacza tę, która jest silna i odważna w walce, nasza bohaterka postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. To znaczy: nie wypuścić już z rąk okazji, która pewnego dnia… wpada do jej skrzynki mailowej! Oczywiście, cały czas mając na boku „koło zapasowe” w postaci pewnego gacha, ale młoda współczesna dziewczyna dobrze wie, iż przezorny, zawsze ubezpieczony (albo zabezpieczony!). Lepszy zaś wróbel w garści niż gołąb na dachu…

Bywa gorąco. Temperaturę podgrzewa nie tylko gwałtownie wzrastający barometr miłosnych uniesień, ale i wiadomość o wygranej wycieczce na Teneryfę. Wkrótce cała rodzina Matyldy wyjmie walizki z szafy i rozpocznie wielkie pakowanie. Tylko że… życie bywa przewrotne, a autorka powieści wciąż wiedzie nas na manowce, jakby chcąc dać do zrozumienia czytelnikowi, że nigdy nie wiadomo, na co trafimy. Nie tylko wtedy, gdy sięgamy po czekoladkę.

„Matylda” napisana jest z dużym przymrużeniem oka. Śledząc perypetie głównej, dwudziestodwuletniej bohaterki oraz jej przyjaciółki Izki (cierpiącej na tzw. „chroniczny brak chłopa”, który objawia się… potrzebą zgromadzenia nadmiaru męskiego testosteronu wokół swojej osoby – ot, na wszelki wypadek!), nie sposób się nie uśmiechnąć. Pod warunkiem, że sami zbyt serio nie potraktujemy powieści. W tej książce chodzi bowiem o to, by z dystansem popatrzeć na naszą rzeczywistość. I też może… na nas samych?

Wszak my, to takie oczywiste, oglądamy jedynie filmy z gatunku kina moralnego niepokoju, słuchamy Brahmsa i zaczytujemy się w prozie Dostojewskiego. Nie znamy żadnej „Matyldy”, co ma „nędzną prozę życia zamiast życia poezji i tragifarsę zamiast melodramatu”. Czyż nie tak?

Anna Curyło

Cytaty: „Matylda” Agnieszka Kacprzyk

Redakcja poleca

REKLAMA