Czas biegnie swoim rytmem. Akcji, która zapierałaby dech w piersi, nie ma. Jest za to drobiazgowy opis dzieciństwa autorki, wypełniony poezją, muzyką i… magią dawnych, minionych lat. Albo więc odłoży się tę książkę, ziewając ukradkiem, po kilku stronach, albo zacznie ją chłonąć wszystkimi zmysłami, czując unoszący się w powietrzu zapach grubej pajdy wiejskiego chleba, posmarowanego smalcem ze skwarkami. Innego wyjścia nie widzę. „Fikołki na trzepaku” stają się nam bliskie, lub… nieco niezrozumiałe!
„Życie, a i myśl o nim minionym, to nie kłębek, który się stopniowo rozwija. To taki splot wątków, że aby je przedstawić, trzeba każdy z nich wywikłać po kolei. Za tą sceną, której już nie ma, były kulisy pełne ludzi. Były akty i antrakty, w czasie których ciągle coś się działo…” (Maria Kalicińska) – jak po latach odtworzyć dawny klimat, emocje, wygląd miejsc czy ludzi? Trudno, a czasem i boleśnie, wracać do okresu dzieciństwa. Pani Małgorzata w „Fikołkach na trzepaku”, koncentruje się na najwcześniejszych latach swojego życia. Opisuje świat takim, jakim go widziała oczami dziecka. Polityka? Realia historyczne? Nastroje społeczne? To nie były sprawy, jakie interesowały najmłodszych. Codzienność małej Gosi tworzyły: dom na Saskiej Kępie, podwórko, kilka pobliskich sklepików, przedszkole, potem szkoła, sporadyczne odwiedziny u rodziny i wakacje na wsi. Tyle! Zajadając dropsy, robiąc fikołki na trzepaku, oglądając, jak wszystkie dzieci, serial „Zorro”, żyła sobie kilkuletnia wówczas autorka małymi smutkami i wielkimi radościami. Patrząc na tamte lata z dystansu, pani Kalicińska stwierdza: „To był przecież dobry czas. (…) „Nasze dzieciństwo było zazwyczaj słoneczne, bezpieczne, towarzyskie, pełne tajemnic i przygód”. Gorycz? Owszem, gdzieś tam między kwasem chlebowym a jagodami z cukrem wkrada się momentami nutka żalu. Ale było, minęło! Było zaś bez wątpienia kolorowo, choć w telewizji wciąż obraz pozostawał czarno-biały…
Właśnie taki barwny album fotograficzny w formie literackiej stworzyła pani Kalicińska, chcąc przede wszystkim spisać wspomnienia dla swoich dzieci i wnuków. Sama, z nutką nostalgii za tym, co minęło bezpowrotnie, dałam się nieść urokowi „Fikołków na trzepaku”. Książka została podzielona na pięć tematycznych części – „Saska Kępa”, „Zwykłe życie”, „Rodzina”, „Wakacje” oraz „Zmiany”. Autorce udało się uchwycić klimat czasów swojego dzieciństwa bez analizowania i oceniania przeszłości z punktu widzenia teraźniejszości. To trudne. Dziś tak łatwo powiedzieć: że też ludzie godzili się na to lub tamto, nie próbowali czegoś zmienić… A przecież, było wówczas inaczej. „Jakoś się żyło! Nikomu wtedy nie było łatwo – takie czasy.” Pani Kalicińska wraca do historii rodzinnych, wspomina osoby, które zapisały się w jej pamięci, stara się przypomnieć smaki i zapachy z tamtych, jakże odległych, a zarazem bliskich sercu, lat. I robi to ze swoistym ciepłem i lekkością. Razem z małą Gosią biegamy po szafrańskich łąkach, marzymy o „chłopce” (tj. sukience z białymi, bufiastymi rękawami) oraz zajadamy śląskiego krupnioka podczas pochodu pierwszomajowego. Znów jest sielsko-anielsko… i tak pięknie!
Urodziłam się nieco później niż autorka, ze zdumieniem odkryłam jednak, że dużo w „Fikołkach na trzepaku” moich osobistych wspomnień. Tych smakujących cierpko-kwaśnym rabarbarem…
Anna Curyło