Zbawienna prokrastynacja?

Jeśli odwlekasz na jutro to, co miałeś zrobić na wczoraj, to może niekoniecznie jesteś leniwy. Może właśnie to jest twój sposób na to, by nie zwariować w natłoku spraw i lepiej zaplanować ich wykonanie. A może jest ci po prostu potrzebny stres związany z niewykonanym na czas deadlinem i powolnym popadaniem w chorobę odwlekania.
/ 18.03.2010 07:48
Jeśli odwlekasz na jutro to, co miałeś zrobić na wczoraj, to może niekoniecznie jesteś leniwy. Może właśnie to jest twój sposób na to, by nie zwariować w natłoku spraw i lepiej zaplanować ich wykonanie. A może jest ci po prostu potrzebny stres związany z niewykonanym na czas deadlinem i powolnym popadaniem w chorobę odwlekania.

Sama wiem, jak to działa. A nawet jak bardzo potrafi uzależnić. Prokrastynacja, czyli „sztuka” odwlekania i wykonania czegoś na „świętego Nigdy” lub raczej na ostatnią chwilę, to umiejętność, której nie mają wszyscy, a zaledwie 20% ludzkiej populacji. Ale czy dzięki temu, że nie każdy ma w sobie takiego leniucha, jest to cecha wyjątkowa czy może bardziej wada, która utrudnia nie tylko życie człowieka ją mającego, ale i takiego, który polega na jego prokrastynackim stylu życia?

Zbawienna prokrastynacja?

Złodziejka czasu
Zacznijmy do zalet, których – o dziwo – jest całkiem sporo, jeśli chodzi o bycie uzależnionym odwlekaczem. No więc na pewno prokrastynator ma więcej czasu na wszystko, a szczególnie na przyjemności: na zapchanie sobie grafika pracowniczego wszystkim, co pozwoli zepchnąć myśl o wykonaniu pracy na szary koniec kolejki rzeczy „niezbędnych” do wykonania przed tą mission impossible. No więc można wyjść gdzieś do miasta (co wieczór, co popołudnie, bo do domu nie ma po co wracać, skoro nie ma się nic do roboty), wyjechać na kilka dni poza jego granice, można też w domu siedzieć, czytać książki, surfować godzinami po internecie, umawiać się na wizyty u fryzjera i kosmetyczki (dobry look przy planowanej pracy nie zaszkodzi), znajdować sobie masę innych zaległych mini zadań, które warto zrobić wcześniej, przed tym wielkim eventem jakim jest to odwlekane zlecenie. Można też nad projektem zwyczajnie myśleć. Opracowywać tzw. koncepcję czy też strategię. Planować. To nam daje pewność i poczucie, że się uda – bo jednak coś już w kierunku wykonania tej pracy robimy i to jest coś bardzo ważnego przecież! Takie podejście wbrew pozorom nie ma jednak dużo wspólnego oszczędność czasu, gdy odwleka się coś, co można robić po trochu każdego dnia na ostatni dzień – to jest zwyczajne marnotrawienie czasu w pełnym wymiarze godzin właśnie.

Dlaczego tak się dzieje? Otóż zwyczajnie nie mamy – wbrew chęciom i wielkim planom – ochoty wykonywać danego zadania. Czy więc maksymalne odwlekanie go w czasie zapewnia tzw. kreatywne przyspieszenie? Praca pod presją deadline'u sprawia, że zwoje mózgowe niektórych z nas przegrzewają się w takim stopniu, że prokrastynaci czują, jakby spłynęła na nich łaska niemal boskiej kreatywności i wpadają w tym czasie na masę świeżych i jakże fenomenalnych pomysłów. Takie myślenie jest jednak błędne: badania przeprowadzone przez Bruce'a Tuckmana na Ohio State University w Stanach Zjednoczonych na grupie takich kreatywnych prokrastynatorów obaliły mit o „kreatywnych na szybko” – wcale nie osiągnęli oni lepszych wyników niż ci, którzy odpowiednio wcześniej i systematycznie pracowali nad danym projektem.

Fakt, może praca typu last minute daje niesamowitego kopa z pomysłami, bo udaje się wtedy zmotywować mózg do większej aktywności, ale w natłoku świetnych pomysłów i małej ilości czasu ich realizacja nie przekłada się na efekty. Bo prostu... brakuje na nie czasu. I projekt wypada o wiele bladziej niż w sposób, w jaki planowało się go zrobić przez tak długi, długi czas. A co najgorsze, według wyliczeń amerykańskich badaczy, błędy, jakie popełnia się podczas wykonywania zadania na ostatnią chwilę kosztują nas niemal 400 dolarów. Warto więc tak odwlekać?

Chorzy z perfekcji
Nie każde wcielenie prokrastynacji jest równe innemu. Wśród odwlekaczy można znaleźć i takich, którzy owszem, zabierają się do danej rzeczy odpowiednio wcześniej, ale co rusz zaprzestają robienia tego, nad czym już zaczęli pracować – bo wydaje im się to zwyczajnie bezwartościowe i nieoryginalne. I wciąż zaczynają od nowa ten sam etap, aż w końcu docierają do deadline'u tak naprawdę z niczym. Czy ten domniemany perfekcjonizm jednak nie jest to kolejna wymówka dla uzależnionych od odwlekania, tak samo jak obawa przed tym, że jeśli zrobi się coś w czasie i na czas, to okaże się to tak dobre, że zaleją nas kolejne zadania, równie wymagające? Paradoksalnie zadania, które wywołują w niektórych z nas zadania o cechach prokrastynacji, są najtrudniejszymi do wykonania i boimy się, że zwyczajnie im nie podołamy, dlatego odwlekamy ich wykonanie. A poza tym zniechęca nas także termin ich ukończenia – jest dość oddalony w czasie, dlatego tym bardziej nas nie motywuje jeszcze bardziej odłożona w przyszłość nagroda za powodzenie. Czyli perfekcjonizm, strach przed porażką oraz buntownicza (mylona często z indywidualnością), neurotyczna wręcz osobowość – oto przyczyny, które prokrastynacko nas blokują. Czy jednak da się z kolei w jakiś sposób je zablokować?

Syndrom studenta

Mistrzami prokrastynacji są najczęściej studenci, a szczególnie w czasie przedsesyjnej gorączki. Mieszkanie, które do pory egzaminów nie miało styczności – mimo grafiku – z odkurzaczem, szmatką do kurzu lub płynem do czyszczenia połogi tuż przed studyjnym deadline'em zaczyna błyszczeć. Nagle każdy ma czas na to, by pucować to, co nie było czyszczone przez cały semestr, czyścić lodówkę z psujących się i lekko ruszających się już produktów spożywczych. Nagle łaskawym okiem patrzy się na brudne lustro w łazience, na zapchany włosami i innymi karbami odpływ w wannie, na przyklejające się rzeczy do zalanego niejednym piwem i niewytartego na czas blatu stolika. A jaka radość jest wtedy, gdy brud jest na tyle „przyczepny”, że nie schodzi od razu i trzeba mu poświęcić więcej czasu niż zwykle! „Brudne” usprawiedliwienie jest gotowe. Byleby tylko nie siadać do książek.

Prokrastynacja wbrew pozorom powoduje też nie tylko masę „ostatniochwilowego” stresu, który wpływa m.in. na pracę naszego serca, ale także problemy ze zdrowiem. I to dość poważne. Bo skoro potrafimy odwlec to, nad czym musimy pomyśleć i samemu popracować, to tym bardziej przeniesiemy na bliżej nieokreśloną przyszłość wizytę u ginekolog w dobie coraz częstszych zachorowań na raka szyjki macicy, albo u dentysty, albo innego przedstawiciela służby zdrowia. A prokrastynacja powoduje częste osłabienie organizmu, które jest źródłem przeziębień i innych zachorowań, z jakimi odwlekacze też nie chcą iść do lekarza – to przecież taka strata czasu, gdy deadline się zbliża, mogą przecież zwykły katar kurować w domu i jednocześnie „pracować”... Ponadto częstsze są także wypadki w domu z prokrastynatorami w rolach głównych: a tutaj jeden stwierdził, że sprawdzi w tak zwanym „prokrastynackim międzyczasie”, czy gaśnica działa tak, jak powinna i przez przypadek kieruje wylot piany w stronę swojej twarzy albo sprawdzając, że alarm przeciwpożarowy działa i wodne kurtyny uruchamiają się w odpowiednim momencie (to nic, że przy okazji spięcia kopał ich „przypadkiem” prąd z zalanych wodą wież CD czy telewizorów).

Co zrobić, gdy nic się nie robi
Czy niektórzy z nas mają większe predyspozycje do bycia prokrastynatami niż inni? Oczywiście. Na przykład mężczyźni odkładają zadania częściej niż kobiety, a młodzi ludzie bardziej niż starsi. Poza tym u perfekcjonistów odwlekactwo pojawia się rzadziej niż u innych ludzi, jednak popadają częściej w martwienie się o to, jak uda im się wykonać zadaną pracę i czasem robi się z tego koło zamknięte. Ważne są też cztery czynniki, jakie wpływają na to, czy ulegniemy „lastminutowemu” podejściu do pracy: pewność siebie osoby i tego, czy uda jej się zakończyć zadanie sukcesem, jak łatwo potrafi ją coś rozproszyć innymi „przeszkadzajkami”, jak nudne jest zadanie i jak szybko można otrzymać nagrodę za jego wykonanie. Suma wypadkowych tych czynników daje albo świetny przepis na odwlekacza, albo wręcz przeciwnie – człowieka, który w odpowiednim czasie i bezstresowo wykona zadaną pracę (istnieje nawet specjalny wzór, dzięki któremu można wyliczyć, jak dużo z prokastynata w sobie mamy). Jeśli jednak będzie t ta pierwsza osoba, to jak ustrzec się przed stresem związanym z odwlekactwem?

Na początku oczyścić miejsce pracy z wszelkich odciągających od pracy naszą uwagę rzeczy. Odłączyć internet od komputera (jeśli nie jest nam niezbędny), sprzątnąć wszelkie czasopisma i książki i inne zabawki (np. iPhone'a), które moglibyśmy ot tak, przeglądać sobie lub używać za długo podczas zaplanowanej pięciominutowej przerwie po godzinie pracy (tyle czasu potrzeba nam na regenerację). Następnie podzielić pracę na etapy: najlepiej nie za duże, bo przytłoczy nas ogrom zaplanowanej pracy, i nie za małe, bo rozwleczemy przygotowania w czasie. Racjonalnie oceńmy nasze możliwości pod względem zobowiązań wobec pozapracowniczych zajęć (które najlepiej w tym czasie ograniczyć do minimum) i zaplanujmy sobie robotę cząstkowo, a także postawmy konkretne cele. Nie wstydzić się i nie bać efektów pracy – podejść do niej pozytywnie, nastawić się na sukces, który przy takim trybie pracy jest możliwy. Jeśli zaś chodzi o zwiększenie skuteczności terapii antyprokrastynackiej, trzeba w nią, jak w każdy odwyk, zaangażować bliskie nam osoby: powiedzieć całej rodzinie o naszym zadaniu tak, by mogła nas pilnować na każdym kroku, pytając – i tym samym motywując nas – co rusz, czy już skończyliśmy to, co mieliśmy robić (irytacja jest w tym przypadku zalecana), a za każdy wykonany fragment pracy niech cię w jakiś sposób nagradzają (lub ty sam obiecaj sobie odpowiedni bonus). Może przy okazji trochę pocierpimy, ale przynajmniej nauczymy się samodyscypliny – tak bardzo potrzebnej w pracy. Jeśli nam się w ogóle zechce to robić i nie potraktujemy też tej pracy nad sobą jako kolejnego powodu do uprawiania prokrastynacji...

Magdalena Mania

Redakcja poleca

REKLAMA