Na żółwia: czyli zwyczajnie zakopać się pod kołdrą, z laptopem lub książką pod ręką, objadać się czipsami, kolorowymi misiami-żelkami, lodami (co kto kalorycznego lubi pochłaniać, niech wpisze), nigdzie nie wychodzić, nie odwiedzać stron głównych największych polskich i zagranicznych portali, które ociekają właśnie w ten dzień od słodko-mdlącego różu (podobnie jak zresztą programy telewizyjne i radiowe, szczególnie stacji komercyjnych), miłosnych bajerów i „lepszych” porad dla singli, jak przetrwać 14 lutego. Nie zaszkodzi też wklepywać w siebie jedną ręką upiększających ciało różnych specyfików (bo na drugą połówkę najlepiej polować wtedy, gdy medialna, różowa nagonka się skończy i równie singlowa jak my zwierzyna wyjdzie z ukrycia, poczuwszy się bezpiecznie), pozapalać świece zapachowe, bo słodkie aromaty podnoszą poziom deficytowych w tym czasie endorfin, zrobić sobie bardzo odprężającą i głęboką kąpiel. Wszystkie te rzeczy wykonywać w swojej skorupce, czyli w domu, a na dźwięk dzwonka (choć pewnie graniczącego w signlowskim mieszkaniu tego dnia z cudem) nie wstawać od malowania paznokci.
Na Spartanina: czyli odważnie wyjść z domu (koniecznie wyglądając jak drugie wcielenie Angeliny Jolie czy Brada Pitta) i iść w tłum zakochanych, nie wymiotując na widok całujących się par, usiąść w knajpie, w której umówiliśmy się z parą, która Walentynek nie obchodzi tak hucznie i słodko jak inne sparowane osobniki ludzkie, zamówić ulubiony napój i gadać o wszystkim, nawet o niespełnionej czy niedostępnej miłości, bez chowania się za kurtynę „a, bo jestem brzydka/ki, niezbyt inteligentna/y, faceci/kobiety to niewdzięcznicy” itp. TEGO ROBIĆ NIE WOLNO: Zerkanie w stronę połówek płci przeciwnej, które zajęte są obściskiwaniem i okazywaniem miłości swoim wybrankom serca, nie jest wskazane – aż taka odwaga nie wchodzi w grę. Odważnie to trzeba być w tym momencie singlem, a nie podrywaczem.
Na beksę: ci, którzy kategorycznie odmawiają wymazania wspomnień poprzedniej, nieszczęśliwej miłości, z którą wiązaliśmy (jak z każdą niemal w życiu) bardzo poważne – mężate czy dzieciate – plany, a teraz pozostało nam tylko ją wspominać i strasznie po niej się mazać czy wzruszać, mają dwa sposoby: albo rozgrzebywać w ten dzień zranione uczucia na modłę „ja go/ją dalej tak bardzo kocham...”, rozczulając się ze szklanką (a najlepiej butelką) wina nad albumem ze wspólnymi zdjęciami, albo palić – dosłownie. Wszystkie pamiątki, jakie mamy, wystarczy zebrać w jeden stosik (najlepiej w zlewie, by nie spowodować ewentualnego pożaru, gdy stosik przejdzie niezauważalnie w sięgający sufitu stos), zastanowić się dwa razy, czy chcemy, by poszły z dymem i dzięki temu zakończyć ten pełen upokorzeń sentymentalny okres wspominkowy, wrzucić tlącą się podpałkę na rzeczy i oglądać, jak twarz naszego przystojniaka na zdjęciu zwija się z palącego ognia, przypominając bardziej ogra niż naszego Romeo. Dla tych, którzy boją się, że jednak w trakcie pożaru rzucą się w dym i zaczną ratować żarzące się pamiątki, radzimy zaopatrzyć się w przyjaciela, który powstrzyma nas od nierozważnej próby reanimacji (nawet w mocno osmolonej już formie) dawnych „dowodów miłości”. A płakać można (a nawet trzeba) przy tym cały czas.
Na single party: imprezy dla singli, którzy już nie mogą wytrzymać w stanie pojedynczym, organizowane są bardzo często w różnych miastach Polski, także w okresie przedwalentynkowego szaleństwa. Jeśli więc nie masz zamiaru ani kisić się we własnej pościeli z lepiącym się od upiększającego mleczka ciałem, ani nie chce ci się ze znajomymi akurat w ten dzień spotykać, ani płakać nas swoim zmarnowanym życiem w akompaniamencie skwierczących w ognisku pamiątek po dawnej miłości, możesz się z lekkim sercem wybrać na taką niezobowiązującą imprezę. Poczujesz się jak ryba w wodzie: każdy, kto wpadnie na taką imprezę, podobnie jak ty szuka kogoś albo tylko na ten wieczór, albo na dłuższą znajomość – wystarczy, że się uważnie rozejrzysz dookoła, dojrzysz na ramieniu interesującej cię osoby odpowiedni kolor opaski, którą nosi (zazwyczaj są to dwa kolory: czerwony oznacza potrzebę znalezienia kogoś na dłużej, niebieski – szukanie towarzystwa tylko na jeden, a biały – że nie należy przeszkadzać, bo obiekt naszych westchnień już sobie kogoś znalazł) i do dzieła.
Na antyglobalistę: zwyczajnie nic nie rób. Ot, kolejny, normalny dzień w roku, podobnie jak wszystkie te, podczas których nic się nie świętuje. W sumie takich jest niewiele w roku, więc może wymyślisz własne święto z tej okazji braku okazji. A co.
Na zakochanie się: jeśli naprawdę nie masz pomysłu, jak przeżyć ten dzień, nie popadając w depresję i nie zaliczając następnego dnia kaca z powodu wypitych z powodu uczczenia samotnego żalu butelek wina, radzimy zwyczajnie – zakochaj się. Wszystkie chwyty podczas szukania obiektu miłości są dozwolone (o ile nie uciekniesz się do stalkingu, co przyniesie w efekcie skutek odwrotny, a w drastycznych przypadkach zakaz zbliżania się na 500 metrów do „ukochanego”): wypatrywanie w knajpach samotnych kobiet lub mężczyzn, którym brakuje towarzystwa lub którzy tak jak ty szukają drugiej połowy w oparach papierosowego dymu i dźwiękach klubowej muzyki, pomaganie w szukaniu książek w bibliotece, zatrudnianie w pracy praktykantek (lub praktykantów), których zwolnienie – jeśli okażą się zajęte i to już podczas wstępnej rozmowy o praktykach – nic nie kosztuje, organizowanie kółek zainteresowań lub warsztatów, na które przyjdą ciekawe tematyki osoby płci pożądanej, odwiedzanie portali randkowych i umawianie się z tamtejszymi samotnikami, słowem – sposobów jest wiele, wystarczy (tak, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić) wyjść do ludzi i z nimi rozmawiać. To daje zawsze efekty. Ostrzegamy jednak: do tego kroku trzeba się przygotować odpowiednio wcześniej, długo przed 14 lutego, a dodatkowo zastany, czyli zakochany stan rzeczy, utrzymać do i – jeśli nam zależy – jeszcze po Walentynkach. Bo do tego zobowiązuje właśnie zakochanie - do bycia z kimś. Czasem nawet wtedy, gdy się nie ma ochoty. A bycie singlem właśnie do niczego nie zobowiązuje.
Magdalena Mania