Zapaść na rynku czytelniczym papierowych wydań gazet trwa od co najmniej dwóch lat i się pogłębia: największe dzienniki i tygodniki odnotowują stały spadek sprzedaży swoich tytułów, a niektóre redakcje decydują się na zamykanie tytułów z powodu ich zadłużenia. W USA, gdzie spadek sprzedaży prasy zaczął się już na początku lat 90., a w ostatnich latach się nasilił, niektóre dzienniki już w całości przeniosły swe wydania do Sieci, ponieważ stały się nie tylko niewypłacalne dla drukarni, ale przede wszystkim rozbudowane redakcje lokalne pochłaniały ogromne koszty utrzymania. Niektóre jednak decydują się na umieszczanie w Internecie tylko części artykułów, które nie pojawiają się w wydaniu papierowym, a przy kolejnym numerze uzupełniają stronę internetową periodyku o wszystkie artykuły poprzedniego wydania, tworząc jednocześnie zajawki tekstów z aktualnego. Inni zaś nie zmuszają czytelnika do kupna gazety i od razu udostępniają płatne wydanie aktualnego numeru. Tylko czy e-wydania gazet są popularne? Według najnowszych badań na polskim rynku gazetowym e-wydania są nadal mniej popularne od ich papierowych wersji – wolimy kartkowane wersje magazynów niż „klikalne” (więcej informacji znajdziesz tutaj). Mimo to sprzedaż prasy ciągle spada, a dziennikarze przyznają, że winny jest temu Internet – medium wtórne w stosunku do papierowej prasy i tak naprawdę czerpiące z niej niemal 90% informacji, ale jednocześnie szybsze i bardziej dostępne, a przede wszystkim darmowe.
Badania polskiego czytelnictwa wskazują, że z roku na rok czytamy coraz mniej książek, a zdarza się, że niektórzy z nas (aż 38%) nie sięgnęło w 2008 roku ani razu po jakiekolwiek dzieło. Co tutaj obwiniać za ten stan rzeczy: wysokie ceny książek? Słabą promocję? Objętość dzieł, która odpycha młodych czytelników na sam swój widok (co dopiero czytanie takiego tomiszcza jak „Lód” Jacka Dukaja na ekranie komputera w postaci e-booka)? Czy może Internet? A może coraz popularniejsze e-booki? Czyżby drukowana książka mająca ponad 500 lat historii przechodziła do lamusa, podobnie jak inne wynalazki ludzkości? Może trzeba jednak znaleźć inny sposób promowania słowa pisanego i właśnie elektroniczne wersje książek będą rozwiązaniem w dobie informatyzacji?
Głośna sprawa udostępniania zeskanowanych dzieł pisarzy z całego świata przez Google Book Search jako pierwsza podzieliła zagrożone kryzysem środowisko wydawców. Google, które bez porozumienia z wydawcami i autorami spoza USA zaczęło już w 2004 roku, wspierając się zasadą fair use, wprowadzać (tamtejsze prawo zezwala na kopiowanie książek obcych autorów mimo braku zgody wydawcy, mającego prawa majątkowe do opublikowanego dzieła) do swej przeglądarki książki twórców, jakie znajdowały się w amerykańskich bibliotekach, tłumacząc to szczytnym celem, jakim miałoby być przechowywanie i udostępnianie kulturalnego dorobku ludzkości w formie o wiele przystępniejszej i szybszej w przeglądaniu, jaką jest właśnie Google Book Search – baza dostępna dla każdego człowieka w każdym miejscu świata. Sprawa poruszyła wszystkich w dwojaki sposób: niektórzy twórcy byli oburzeni, że bez ich zgody kopiuje się ich dzieła, a oni sami nie mają z tego żadnych korzyści finansowych. Inni jednak byli zachwyceni „namiastką wieczności”, jaką miało dawać wprowadzenie dzieła do Internetu, dzięki któremu przeżyłoby swojego autora i zapewniło mu wielopokoleniową pamięć. Doszło jednak do ugody na tym polu i ci polscy pisarze, którzy zdecydowali się współpracować z Google, będą otrzymywać od firmy pieniądze za każde przejrzenie ich dzieła (a przynajmniej części, bo książki nie są zeskanowane w całości) przez internautę. Google tłumaczy, że idzie tym samym na rękę wydawcom, promując wydane przez nich papierowe książki w Internecie tylko przy pomocy fragmentów dzieł, choć... już przymierza się do uruchomienia płatnej usługi umożliwiającej czytanie książek w Sieci w całości.
Drugim gwoździem do trumny dla rynku książki są coraz popularniejsze audio- i e-booki: tych pierwszych można słuchać podczas podróży lub wypoczynku na plaży, nie martwiąc się, że „książka na uszach” zajmie dodatkowe miejsce w i tak już wypchanym po brzegi plecaku. Podobnie zresztą jest z e-bookami: są o wiele tańsze od książek, a co najważniejsze – dostępne w Internecie po chwili, dzięki elektronicznemu przelewowi z banku, znajdują się u nas na skrzynce mailowej, a stamtąd wędrują albo na ekran komputera, z którego je czytamy, albo na ekran poręcznego e-czytnika, prawdziwego elektronicznego cacka i z którym teraz modnie się jest pokazać. Na rynku e-czytników prym wiedzie amerykański Kindle, ale tuż za nim plasuje się mający kolorowy ekran Nook i produkty firmy Sony, a pod koniec grudnia miała miejsce premiera polskiego czytnika E-Clicto. Plusem tych produktów jest łączność z Internetem za pomocą WiFi, dzięki czemu – jeśli dana gazeta czy książka przestanie nas interesować – możemy na bieżąco kupować lub wypożyczać inne tytuły bez ruszania się z domu.
Czy za elektroniczną wersją papieru przemawia troska o środowisko naturalne? Nowa, elektroniczna wersja czytelniczej mody nie ma z tym raczej nic wspólnego, ale popularyzacja czytania za pomocą nowoczesnych gadżetów ma swoje zalety, szczególnie w obliczu zapaści na tym polu kultury.
Magdalena Mania