Marczuk-Pazura tłumaczyła się na antenie stacji z afery korupcyjnej, w którą została wplątana przez Małeckiego. Dziennikarze pytali byłą jurorkę show „You can dance” o to, jakim człowiekiem był mężczyzna, który przygotowywał wraz z CBA prowokację i jak to się stało, że prawniczka nie przewidziała efektów niepodziewanego prezentu, którym Małecki ją obdarował.
Sprawa wypuszczonej za 600-tysięczną kaucją celebrytki nabiera tempa: sąd utajnił większość materiałów dowodowych w tej sprawie. Jednak Marczuk-Pazura nie zamierza przyznawać się do winy i na oczach widzów postanowiła przedstawić własną wersję wydarzeń z dnia aresztowania, a także całą otoczkę, jaka im towarzyszyła.
Cała sprawa dotyczy prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych, a dokładniej kupna mieszczącej się w centrum Warszawy ich siedziby (więcej w artykule: Weronika Marczuk-Pazura wyszła za kaucją z aresztu). Agent CBA Tomasz Małecki miał „zająć się” Marczuk-Pazurą, doprowadzając ją do finalizacji przekazania łapówki w wysokości 100 tysięcy złotych. Właśnie o tym „zajmowaniu się” opowiadała prawniczka we wczorajszym „Teraz MY!”, ukazując Małeckiego jako pewnego siebie biznesmena i uwodziciela, obdarowującego ją co rusz drobnymi, ale drogimi upominkami w postaci perfum, fundującego obiady i kolacje w ekskluzywnych restauracjach i sprawiającego wrażenie bywalca europejskich salonów, do których miał często wyjeżdżać.
Ta inwigilacja Marczuk-Pazury trwała półtora roku i w tym czasie, jak zapewnia celebrytka, nie udało się Małeckiemu jej uwieść, choć takie były prawdopodobnie jego zamiary, bo jak stwierdziła, „na mnie porsche nie działa”. Sam agent wydawał jej się człowiekiem wzbudzającym zaufanie, sympatycznym i umiejącym słuchać. Spotykali się trzy lub cztery razy w miesiącu, Małecki dzwonił do niej co tydzień. Zaprzyjaźnili się na tyle, że Weronika zaprosiła go do swego rodzinnego domu na Ukrainie, ale do niczego więcej nie doszło, choć jak twierdzi celebrytka, nie był zwykłym klientem jej firmy. Nic więc nie podejrzewając, wzięła od Małeckiego podczas kolejnego spotkania w restauracji torebkę z napisem Emporio Armani, w której – jak myślała – są kolejne perfumy od przyjaciela. W rzeczywistości Małecki umieścił w niej 100 tysięcy złotych, które miały być łapówką za reprezentację przez firmę Weroniki interesów firmy deweloperskiej zainteresowanej kupieniem budynku WNT i której przedstawicielem był właśnie Małecki. Marczuk-Pazura broniła się, twierdząc, że na wynagrodzenie za jej pracę umawiała się z agentem po sfinalizowaniu sprzedaży, ale Małecki nalegał na wręczenie jej pieniędzy wcześniej.
Na pytanie, czy Centralne Biuro Antykorupcyjne powinno dalej istnieć, Marczuk-Pazura stwierdziła, że nie, gdyż prowokacja, którą na nią przygotowano, była przekroczeniem procedur, jakie rządzą tego typu przedsięwzięciami i ogólnym sposobem traktowania drugiego człowieka. Co ciekawe, dziennikarze Morozowski i Sekielski było wczorajszego wieczoru wyjątkowo subtelni i ukrócili swój dotychczasowy sposób agresywnego atakowania zaproszonych do studio gości, jeśli byli pewni ich winy. Czyżby podziałał fakt, że Marczuk-Pazura była „osobą z TVN”? Pewnie tak. W każdym razie ocenę tego, co przydarzyło się prawniczce, trzeba pozostawić sądowi, który rozstrzygnie, po czyjej stronie – Marczuk-Pazury czy CBA – jest racja.
fot. MWmedia
Magdalena Mania