Wydaje się, że Święto Zmarłych to dzisiaj najbardziej aktualna granica oddzielająca przedbożonarodzeniowy pęd konsumpcyjny od normalnego, jeszcze nie zwariowanego trybu życia, w którym kolędy i przesłodzone girlandy światełek nie przesłaniają sklepowych wystaw. Po tych pierwszych pełnych zadumy nad światem doczesnym i wiecznym, w których większość z nas jest wyciszona i skupiona, stojąc nad grobem bliskich, szybko nadchodzą dni, które różnią się od tych z początku listopada dosłownie wszystkim. Nasza zaduma pryska niczym bańka mydlana, ustępując sklepowym maratonom i psychicznemu napięciu. Tylko czemu to wszystko musi trwać aż dwa miesiące przed właściwym świętem? A nawet trzy...?
Bo czas to pieniądz, więc kto pierwszy, ten lepszy
Tak naprawdę to „incydent”, jakim było znalezienie przez dziennikarzy jednej z gazet w jednym ze sklepów sieci Lidl czekoladowych mikołajów już we wrześniu poza granicami naszego kraju nie zrobiłby na nikim wrażenia. Między innymi w Irlandii przygotowania do Bożego Narodzenia ruszają już w październiku: wtedy już pojawiają się pierwsze ozdoby świąteczne w sklepach i oknach domów, a także można się już częstować przygotowywanym puddingiem ze śliwek i ciastem z suszonymi owocami i alkoholem. Sam zakupowy szał zaczyna się dopiero 8 grudnia, ponieważ ten dzień, Święto Niepokalanego Poczęcia, oficjalnie rozpoczyna czas przedświątecznego czuwania. Prawdziwymi jednak „ścigaczami” w bożonarodzeniowym wyścigu są Amerykanie – w ich wydaniu są to najbardziej skomercjalizowane święta w ciągu całego roku. Oficjalnie wszystko zaczyna się w ostatni czwartek listopada, ale z racji wielkości i ilości centrów handlowych, w których świąteczny materiał zalega już od września, zakupy zaczynają się już o wiele wcześniej „Normalnie”, czyli tak jak my – w listopadzie, startują z przygotowaniami do świąt Belgowie, bo dopiero na początku listopada: w centrum Brukseli pojawia się szkopka z żywymi postaciami oraz zwierzętami, a na ustawionym niedaleko kiermaszu można się poczęstować świątecznymi potrawami z całego świata. Ale to coraz rzadsze wyjątki w wyścigu o palmę czy też choinkę pierwszeństwa w organizacji świątecznego klimatu.
Lepiej (naj)wcześniej niż później
Listopad to dopiero rozgrzewka. Pierwsze symptomy zaczynają się w radio: stacje prześcigają się w wypuszczeniu do playlisty flagowego utworu, jakim jest „Last Christmas” zespołu Wham!. Niby nikt nie chce być pierwszy, bo nie wiadomo, czy nie będzie tym razem falstartu, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto naciśnie przycisk play w pierwszy tydzień listopada, a później jest już z górki. Już nie tylko słychać Georga Michaela, ale i inne popowe interpretacje kolęd, w tle pojawiają się charakterystyczne jingle z dzwoneczkami i rubaszny śmiech „pana z brodą w czerwonym”. Startują powoli konkursy na opowieści wigilijne, w telewizji pojawiają się pierwsze spoty reklamowe z ozdobami choinkowymi i przecenionymi towarami, które w sam raz będą nadawać się na prezenty. Galerie handlowe powoli obrastają w lampki i czerwono-złotą kolorystykę, na latarniach miasta wiszą już zamontowane przez specjalną ekipę ozdoby. Wszystko to jednak pojawia się powoli i ostrożnie, jakby nieśmiało, samych reklamowych akcji jest na razie mało, bo ludzi trzeba na razie przygotować wizualnie do nadchodzącej gorączki. Konkrety pojawią się dopiero w grudniu, ale za to w zmasowanej skali. Torby listonoszy pod koniec miesiąca zaczynają być obciążone dodatkowymi kilogramami kartek świątecznych, które co roku wysyłane są coraz wcześniej, by doszły na czas, bo grudzień to dla Poczty Polskiej istne zakorkowanie i masa niedoręczonych przesyłek, nie tylko tych z życzeniami. Ale to dopiero początek.
Gorący grudzień zakupów
Grudzień jest już „konkretnie” bożonarodzeniowy. Wtedy już w sklepach widać nie tylko ozdoby, ale centra handlowe urządzają specjalne siedziska przy ozdobionych choinkach i stosach prezentów dla przebranych za Świętych Mikołajów ludzi, którzy wysłuchują życzeń siedzących na ich kolanach dzieci. Przy kasach zjawiają się harcerze, którzy w zamian za pomoc w pakowaniu toreb proszą o oddanie jakiejś części zakupów na charytatywny cel. Robi się głośniej, a nam samym udziela się radość kupowania, bo to jedyny okres w roku, w którym dzięki dużym zakupom możemy uszczęśliwić także innych. Z bonami, które dostaliśmy od pracodawców, realizujemy podstawowe zapotrzebowanie, głównie na artykuły spożywcze z promocyjną, specjalnie obniżoną na ten okres ceną, a za własne zaoszczędzone pieniądze kupujemy choinkowe ozdoby (co roku nowe, choć te z zeszłego roku są nadal dobre do zawieszenia na zielonym drzewku) i wyłowione z listopadowych reklam w telewizji konkretne prezenty dla bliskich. W koszyku lądują więc uniwersalne kosmetyki, ubrania, skarpetki, naczynia, obrusy, książki. Wszystko po to, by pokazać, jak bardzo nam zależy na innych, ale także to, że stać nas na więcej i przynależymy tym samym do tej „lepszej”, bardziej zamożnej grupy, choć często na takie zakupy zaciągamy specjalne pożyczki i kredyty, o których spłatę nie martwimy się przynajmniej do pierwszych dni poświątecznej rzeczywistości.
Świąteczne spoty reklamowe bombardują nas w zmasowanej ilości, chcąc nam jak najgłębiej zapaść w pamięć, bo przecież sam okres Bożego Narodzenia będzie martwym okresem w telewizji, której nikt w tym czasie nie będzie oglądał z taką uwagą. Operatorzy zaczynają nas kusić nowymi ofertami abonamentów i telefonami nawet za jeden grosz. Telewizje cyfrowe również nie pozostają w tyle: wykupienie u nich oferty świątecznej zaowocuje 3-miesięcznym zwolnieniem od płacenia za możliwość oglądania największych kinowych hitów na ekranie telewizora. Promocje w sklepach perfumeryjnych, przeceny sprzętu fotograficznego i komputerowego, spotkania szczęśliwej rodziny przy reklamowanej kawie – wszystko to ma na celu wbić nam do głowy, jak powinny wyglądać święta, właśnie w otoczeniu tych produktów.
Kogo łatwiej złapać na bombkę, czyli zakupowa walka płci
I jeszcze jedna ciekawostka czy raczej zakupowa zagadka: kogo łatwiej złapać na pachnący piernikiem sklep i kolorowe wystawy? Kobiety. Płeć piękna jest wyjątkowo „słaba”, jeśli chodzi o nieuleganie niepotrzebnym zakupom i promocjom świątecznym. To kobiety lubią wydawać pieniądze niemal na wszystko, empatia łączy się u nich z podatnością na wizualne atrakcje, jakie je otaczają w sklepie. Są bardziej praktyczne, dlatego wybierają produkty, które przydadzą się obdarowywanemu zawsze i po prostu są mu potrzebne. Z kolei mężczyźni zwracają na wiszące bombki i aniołki mniejszą uwagę, skupiając się na tym, co stoi na półce sklepu a nie w jego witrynie. To oni zajmują się zakupem bardziej wysublimowanych i droższych produktów, które zaspokajają ich poczucie ojców rodziny, tych, którzy są w stanie zaspokoić potrzeby bliskich w bardziej luksusowym wydaniu. Jeśli więc dostaniesz nowy sweter pod choinkę, to na pewno od mamy, a jeśli perfumy – od męża lub ojca.
A gdzie w tym wszystkim bożonarodzeniowa zaduma? Brak na nią zwyczajnie czasu w trakcie taszczenia toreb pełnych prezentów, sprzątania domu i przygotowywania potraw na wigilijny stół. Może po prostu lubimy to napięcie, jakie towarzyszy nam w ciągu całego roku, a już szczególnie w wydaniu „merrychristmasowym”. Napięcie planowania listy gości, wystukiwania PIN-u przy zakupach, radości, jaka maluje się na twarzy obdarowanego, gdy prezent zostanie otwarty. A może w tym szaleństwie jest metoda i im wcześniej się "załapiemy" na tę nagonkę, tym wcześniej ją skończymy i czas na zadumę może się znajdzie.
Magdalena Mania