Czym jest kalendarz Pirelli? Jak mówią krótko twórcy: pochwałą kobiecego piękna, które można wydobyć tylko dzięki dobrze sfotografowanemu aktowi – to on wydobywa tę kobiecą esencję. Tylko dobre zdjęcie jest w stanie ją wychwycić, dlatego do tworzenia kolejnych kart kalendarza zapraszani byli zawsze profesjonalni i najbardziej znani fotografowie świata: Robert Freeman, Bruce Weber, Annie Leibovitz czy Herb Ritts. To ich nazwiska w połączeniu z nazwiskami supermodelek świata i aktorek – Kate Moss, Heidi Klum, Cindy Crawford, Malgosia Bela (nasza rodaczka) czy Naomi Campbell oraz Hilary Szwank, Sophii Loren, Laetitii Casty – powodują, że sposobów interpretowania kobiecego piękna może być nieskończenie wiele. A przynajmniej tak dużo, dopóki ten kalendarz będzie się pojawiał.
Wychodzący od 1964 roku kalendarz przechodził przez wszystkie trendy fotografii, stając się swoistą kroniką historii tej sztuki: początkowo celowano w romantycznych, skromnych ujęciach (widać to szczególnie zdjęciach autorstwa Harriego Peccinottiego i jego kontynuatorów: Sarah Moon i Normana Parkinsona), następnie w bardziej zmysłowych, postmodernistycznych pozach (m.in. u Arthura Elgorta). Każdy z artystów miał pewną swobodę do ukazania swojej wizji kobiecości, łącząc ją z naturą, modą czy sztuką, uwypuklając wspólne cechy, ale i różnice, które jeszcze bardziej podkreślały wyjątkowość kobiecej natury. Co ciekawe – najczęściej do robienia zdjęć zapraszano mężczyzn (jedynym wyjątkiem była Annie Leibovitz, która jest lesbijką), jakby rzucając im wyzwanie poprzez misję zrobienia sesji: kim tak naprawdę jest kobieta? I jakby obserwowano, czy raczej wciąż się obserwuje, bo wizji było już kilkadziesiąt, który z nich najbardziej zbliży się do odkrycia tej tajemnicy.
fot. pb.pl
W roku 1967 i latach 1975-1983 kalendarze jednak nie ukazały się w druku – problemem był niedopięty budżet, a raczej jego brak. Powodem był kryzys paliwowy, który zmusił firmę Pirelli do wstrzymania na kilka lat promocji kobiecej urody, a tym samym własnej marki. Jednak jeszcze kilka lat po rozpoczęciu zdjęć kalendarz cierpiał na brak przewodniej idei na zapełnienie tych dwunastu kart miesięcy czymś wyjątkowym, o czym mówiłby cały świat. Zatrudnienie Herba Rittsa w 1994 roku do poprowadzenia sesji na Bahamach odświeżyło męskie, ale wciąż nieidealne spojrzenie na kobiecość.
Gisele Bundchen - Kalendarz Pirelli 2008
|
Gisele Bundchen - Kalendarz Pirelli 2008 |
Egzotyczne scenerie, ale i zwykłe studio w Londynie, pikantne pozy, zmysłowość i nagość – oto recepta na sukces kalendarza. Piękno modelek, nawet niezbyt urodziwych na pierwszy rzut oka, ukazanych w dobrym świetle, z piaskiem i oceanem w tle, w odkrywających całe ciała lub w ukrywających je skrzętnie ubraniach z powodzeniem poruszają wyobraźnię i sprawiają, że od zdjęć nie można oderwać wzroku, co rusz odkrywając w nich coś nowego. I nie ma w tym mowy o uprzedmiotowieniu kobiet jak pań na rozkładówce świerszczyków – w kalendarzu Pirelli są ukazane jako wyjątkowe, pełne tajemniczości i po prostu piękne istoty.
Ekskluzywność i nieosiągalność kalendarza dla zwykłych śmiertelników (wydawany jest zawsze w limitowanej ilości do rąk tak zwanych VIP-ów: najsławniejszych ludzi show-biznesu, przedstawicieli kultury czy głów państw, a także kilka jego egzemplarzy trafia nieraz na aukcje – w tym charytatywne) jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę wokół niego, która i tak w okresie noworocznym, a nawet jeszcze długo przed Bożym Narodzeniem jest podsycana przez ciągłe nowinki na temat tego, czyje tym razem akty będzie można podziwiać na zdjęciach.
W tym roku miejscem sesji była Afryka – najwidoczniej ciepłe rejony służą chętniejszemu odkrywaniu przez modelki swoich wdzięków. Na zdjęciach autorstwa Terry’ego Richardsona wybrani będą mogli ujrzeć m.in. Mirandę Kerr, Lily Cole, Rosie Huntington-Whiteley i Catherine McNeil - następczynie pierwszych gwiazd kalendarza. Takiego zaszczytu żadna z nich nie mogłaby sobie odmówić, jeśli nie wiązałaby z byciem modelką dalszej kariery.
Jak mówią producenci: kiedyś kalendarz Pirelli ozdabiał ściany garaży, dzisiaj – muzeów. Może to i lepiej, że jest tak niedostępny, dzięki temu jego legenda pogłębia się z roku na rok. Stał się symbolem niedostępności, w tym czegoś, czego nigdy nie będzie dane w pełni poznać mężczyźnie – właśnie kobiety.
Magdalena Mania