MWmedia
Zacznę od tego, że Kasię Nosowską lubię. Bo to sympatyczna kobieta, która ani nie wyskakuje mi z płatków kukurydzianych z rana, ani z kawałka gazety, jakiejkolwiek bym właśnie nie czytała, ani znikąd. Jako osoba znana i lubiana praktycznie nie istnieje w show-biznesowym półświatku, od czasu do czasu da jakiś wywiad w telewizji (zazwyczaj w „Maglu towarzyskim”), ale kilkustronicowych elaboratów na temat jej życia nie znajdzie się ani w „Gali”, „Vivie!” czy innym „Naj”. Głośniej o niej jest, gdy wypuszcza na rynek jakąś solową płytę lub razem z Heyem wracają z artystycznego niebytu. I tylko wtedy, poza tym cisza, jak śliwka w kompot, grochem zasiał – Nosowskiej nie ma dla nikogo, zaszywa się Bóg wie gdzie, może coś tworzy, może nie, nie wiadomo, za co żyje, bo w reklamach się nie pojawia. Nie narzuca się nikomu, a wręcz niemożliwością jest dobicie się do niej w sprawie wywiadu – jej skromność, inteligencja i brak parcia na szkło czy membranę mikrofonu można by już wyświęcać na ołtarzach szołbizu jako przykład klasy i mistrzostwa dla gwiazd i gwiazdeczek.
Ale to, że jest Nosowska fajną babką, nijak się ma do tego, jak pisze teksty piosenek. No i teraz pewnie popełnię felietonowe samobójstwo wśród fanów Hey i Nosowskiej, ale po prostu muszę to z siebie wydusić. Dla mnie teksty piosenek Hey są w większości niezrozumiałe. Więcej – są po prostu grafomańskie. Ale od początku.
Wydaje mi się, że w polskim przemyśle muzycznym najbardziej ceni się to, co jest bardzo zagmatwane i wydumane. Nie dziwię się, w świecie, gdzie wszystko zalewa tandeta, która nie wymaga większego wysiłku intelektualnego, to każda mieszanka słów, której nie można zarzucić sensowności (przynajmniej na pierwszy rzut oka), zastanawia. Skłania do myślenia, a przynajmniej jakiejś refleksji, która wcale nie musi iść w żadnym konkretnym kierunku – ważne, że ktoś dojdzie do wniosku, że skoro czegoś nie rozumie, to znaczy, że jest to coś mocno wysublimowanego i fajnie jest tego słuchać, bo w towarzystwie uchodzi za muzykę inteligencką. Fajnie. Tylko tak naprawdę ani to nie jest tak uduchowione, ani inteligenckie, jak się może wydawać. Może niekoniecznie trzeba przyczepiać od razu łatkę bełkotu, ale na pewno nie można tutaj mówić o fenomenie świeżej i zrozumiałej zabawy słowem.
Nosowska jakby czasem pisze sobie a muzom. Mam wrażenie, że siada przed pustą kartką późnym wieczorem, wygląda przez okno i to, co tam zobaczy, przelewa na papier w formie dziwnych metafor, zbitek pojedynczych słów i prostych rymów, które na dodatek sprawiają wrażenie tworzonych na siłę, tak, by pasowały „do poprzedniej linijki”. Oto jeden, według mnie, tekst, który powstał w wyniku takiego męczenia kubka gorzkiej herbaty podczas kolejnej bezsennej nocy:
Sen, czmychnąć weń, zbiec jak tchórz/ W Fazę Delta cicho. Jak mam spaść? Od twych rąk, od twych ust/ Obojętnych tu na jawie.https://polki.pl/we-dwoje/ Spać, Przespać rok, siedem lat/ Krasnoludy w końcu świata.https://polki.pl/we-dwoje/ Śnić/ Bo tu nic/ Tylko śmierć […]/ Nanozgon,/ W prześcieradłach moszczę się jak ptak,/ Księżyc hak, Gwoździe gwiazd, Przytrzymują niebo, co na głowę chce mi spaść [...].
Trochę tutaj modernistycznego wyobcowania, trochę romantycznego zafascynowania naturą, szczypta naśladowania Gałczyńskiego, odrobina psychodelii i trochę poezji początkującej wierszokletki, która na jakimś blogu stara się znaleźć jak najwięcej rymów do poszczególnych słów, które wykorzysta jeszcze w jakimś innym utworze. Taka blogerka dostałaby z pewnością „baty” za szerzenie poetyckiego śmiecia, albo zachętę, by pisała więcej i tym samym ćwiczyła, bo pewnie – wynika to z poziomu jej pisaniny – jest młoda duchem i znajduje się dopiero na początku poetyckiej drogi. A Nosowska dostaje za takie właśnie teksty pochwały pełne takiego samego uniesienia poetyckiego, jakie stara się przekazać w swych utworach. Ale co w nich odkrywczego i wzniosłego? Dziecinna zabawa słowem, która nijak się ma do najbardziej cenionych poetów, nie tylko polskiego pochodzenia? Faktycznie, jak kiedyś Kaśka śpiewała w „Teksańskim” – piosenka musi posiadać tekst, ale czy za wszelką cenę? I w takiej formie?
MWmedia
Hey „leci” na opinii ambitnego zespołu, który gra swoje w sposób, trzeba przyznać, fajny i zazwyczaj w przyjemny dla ucha. Ale czy szczególnie odkrywczy? Na tle dokonań zespołów europejskich, które zawsze są przed nami o krok w muzycznych innowacjach, szczecińska kapela wydaje się trochę zacofana, a jeśli chodzi o trwający już dobrych kilka lat wysyp nowych, polskich formacji, które muzycznie podobne są właśnie do Heya, to ten od dawna nie stanowi konkurencji pod względem dźwiękowych nowości i tekstów. Przykład Comy, która muzycznie jest naprawdę świetna, tekstowo – trochę mniej, ale ludzie lubią ich słuchać. Hey jednak nie ma z tym problemu, robi swoje, podobnie jak Nosowska, wiedząc, że i tak się sprzeda.
Wcale jednak nie uważam, że wszystkie teksty autorstwa Nosowskiej są złe – większość z nich naprawdę daje do myślenia i powoduje u ludzi jakąś konkretną reakcję. Ale są to właśnie teksty napisane językiem prostszym niż oniryczne porównania księżyca do haka lub innych narzędzi ze skrzynki ojca. Gdy jest bezpośrednia, wtedy to ma sens, gdy zawoalowana – czuję, że muszę zmienić stację radiową.
Czy dzisiaj miarą i klasą artysty jest jego niezrozumienie? Rozmowa ze słuchaczem za pomocą urodzonych w swojej głowie przenośni nie jest dialogiem, a na pewno nie zrozumiałym dla obu stron. Jeśli tak ciągle będzie, to proszę wybaczyć, wolę już Dodę – u niej wszystko jest różowo na białym, jasne jak słońce. Zrozumiałe, choć banalnie proste. Przynajmniej wiem, kiedy mogę ją wyśmiać za bzdury, a jeśli naskoczę na autorytet formatu Nosowskiej, to nagle usłyszę, że się nie znam, jestem za głupia na sztukę, nie rozumiem jej, więc jakim prawem się rzucam. No właśnie, NIE ROZUMIEM. Ale to na pewno nie jest wina mojej głupoty.
Fot. z zajawki: last.fm
Magdalena Mania