Nieważne, czy to, co w nich można wyczytać, to prawda lub wyssane z palca bzdury początkującego gryzipiórka. Papier zniesie wszystko, człowiek łyknie nawet więcej. Ale może warto czasem po swojemu zweryfikować wyczytane „hot news” na temat małżeństwa Edyty Górniak, porodu Cichopek czy trójkąta Pitt-Jolie-Aniston z zimną krwią i przejrzystym umysłem, nie dając się karmić najzwyczajniejszym – w 99 procentach – niby-rewelacjom?
fot. vanelsas.files.wordpress.com
Twoje nieszczęście moją satysfakcją
Lubimy to. Trzeba przyznać, że ludzie chętniej przyswajają wiedzę o czyimś nieszczęściu niż o tym, że komuś się dobrze powodzi, dzieci rosną zdrowe, a w pracy kolega odnosi same sukcesy. Nieszczęście jest ciekawsze, bo pozwala domniemywać i tworzyć piramidę mrocznych tajemnic i tym samym plotek, w których generowaniu nasza wyobraźnia nie ma sobie równych. Szczęście jest nudne, bo go zazdrościmy i nie czujemy się dobrze, gdy o nim słuchamy (szczególnie gdy sami nie odnosimy większych sukcesów w życiu), a już na pewno nie wtedy, gdy o nim rozmawiamy. Natomiast pech i porażka to coś, co działa przeciwnie: komuś jest gorzej niż nam, czyli jest dla naszej frustracji jakaś nadzieja. Wtedy do akcji wkracza właśnie wyobraźnia i jej własne prawa – nawet najbardziej absurdalne. A wystarczy do jej rozpalenia jedynie mała iskra, czyjś niewyraźny uśmiech zauważony w przelocie, nieodbieranie telefonu. I gotowe. Komuś życie się wali na łeb, na szyję, a my na tym korzystamy.
Mechanizm plotkarskich gazet jest identyczny: wystarczy, że paparazzi zauważy przypadkiem, jak Rihanna wychodząc, potyka się o próg kawiarni, zrobi przy tym serię zdjęć, a otoczką historii, tego zwykłego potknięcia, zajmie się zespół redakcyjny. Burza mózgów, jaka ma wtedy miejsce, jest swoiście twórcza: bo co można doczepić do tego potknięcia Rihanny? Mąż ostatnio ją bił. Może być, co dalej? Ot, wyszedł z więzienia po ostatnim zatrzymaniu, jednak wrócił do jej domu i ją nadal katuje, tym razem psychicznie. Jest zmęczona (na zdjęciach, które zostały zrobione wczesnym rankiem i gwiazda nie wyglądała ani na wyspaną, ani na umalowaną), pewnie znęcał się nad nią do rana. Świetnie, jedziemy, podretuszujcie jeszcze trochę jej cienie pod oczami, dorzućcie coś o domniemanej, zagrożonej ciąży i lecimy z tematem „Piekło w domu Rihanny!”.
Złamany paznokieć a rozwód stulecia
Ze zwyczajnego, niezauważalnego przypadku robi się historię o rwącej fabule. Tytuł krzyczy z okładki o nowych perypetiach piosenkarki, choć prawdziwa geneza wydarzenia, zbyt błaha, nieefektowna (wyszła rano z domu, by zwyczajnie napić się kawy z siostrą), gdzieś zanika w gąszczu insynuacji, domniemań i przekłamań. Zmyślona historia jest o tyle ciekawsza, bo po prostu fikcyjna – jak w książce. A ludziom takie historie są potrzebne. „Umagicznienie” codzienności kolorowym zdjęciem i wydumaną historią o gwieździe pozwala jakoś przełknąć uporanie się z upierdliwym szefem, zrobienie prania, umycie okien czy ugotowanie obiadu dla rodziny.
fot. mediabistro.com
Co jeśli tabloid nie ma fotograficznych dowodów na czyjś skok w bok, zero historii, słowem – grozi mu puste kilka stron gazety? Wtedy szpera w przeszłości celebryty, bazuje na dawnych plotkach, wymyśla na ich podstawie nowe, wynajduje „zaprzyjaźnioną” z rodziną gwiazdy osobę lub jej „pracownicę” – anonimową informatorkę, która obwieszcza na łamach tygodnika w wielkiej tajemnicy o problemach w małżeństwie X i Y i artykuł jest. Jeszcze jakieś zdjęcie, nieważne, czy aktualne – najlepiej, by pochodziło z różnych ujęć, by lepiej zobrazować rozdarcie w związku. Dobry opis, jeszcze lepsze zdjęcie. Bez potwierdzenia, że wiadomość jest prawdziwa, idzie ona do druku. Nie ma na to czasu, dzień w dzień trzeba mieć świeży materiał i to najlepszy na rynku.
Show must go on
Tak naprawdę w życiu gwiazd nie dzieje się na co dzień tyle rzeczy, ile mogłoby wynikać z wyczytanych sensacji – to są mimo wszystko normalni ludzie, mający swoje własne, zwyczajne problemy, z którymi nie obnoszą się przed większą publicznością. Tabloidy jednak dorabiają historie, bo muszą zapełnić wierszówką numer. Bo bez tego by po prostu zginęły. Tworzą swym bohaterom dodatkowe „życia”, zaś gwiazdy, które chcąc nadążyć za informacjami o sobie, musiałyby codziennie składać kilka pozwów o przekłamanie lub zniesławienie, przemilczają wymysły, w ostateczności tylko sięgając po pomoc prawną, gdy jakiś magazyn przekroczy pewną granicę, ale ogólnie nie traktują brukowców poważnie, uznając je za prasę niższej rangi zgodnie z nazwą. Czasem udzielają jednak wywiadu – na wyłączność, ekskluzywnego, prostującego dotychczasowe plotki i ukazującego życie gwiazdy w dobrym świetle, ale jest to rozwiązanie na krótką metę. Milczenie daje przyzwolenie na masową kreację niby-rewelacji, a czytelnicy nie weryfikują, na ile ich pojęcie o światowych sławach jest manipulowane. Czytają tak naprawdę wciąż o tym samym (zdrada, rozwód, ciąża, adopcja, romans – przeważnie są to, jak już wyżej wspomniano, wydarzenia o zabarwieniu negatywnym), tylko w innych barwach i w innych, osobowych wydaniach. I nikomu to nie przeszkadza, show must go on.
Wierzyć czy nie? Dawać się porwać pseudo-historiom o sławnych tego świata? Wciągać się w wir plotek, o których można pogadać z sąsiadką dla zabicia czasu? Zweryfikować gwiezdnych sensacji zwykły czytelnik nie ma szans, dlatego daje się porwać ich magii mimo wszystko. Można i tak. Jednak trzeba to czytać bez przesadnej wiary i zaufania w to, co według redaktora „jest najprawdziwszą prawdą”. Czytajmy plotki z głową i nie traktujmy ich poważnie. W 99 procentach.
Magdalena Mania
na podstawie "The Guardian"
na podstawie "The Guardian"