Zbliża się zima, jednak biura podróży nie śpią. Radzą, aby już dziś wykupić najatrakcyjniejsze letnie wakacje. Piękne widoki, dzika przyroda, luksusowe hotele, wspaniała kuchnia – to standardowy opis wakacyjnego raju. Jednak często pod warstwą cudownych widoczków, eleganckich mundurków obsługi hotelowej i uśmiechów recepcjonistek ów raj skrywa brudne, niewygodne tajemnice, spychane poza granicę tego, o czym się mówi. Pewne tematy ponownie stają się tabu. Tak stało się z problemem rasizmu.
Według oficjalnych statystyk Włochy od dawna cieszą się niesamowitą popularnością wśród polskich turystów. Już od trzech lat plasują się na pierwszym miejscu w rankingu na najpopularniejsze cele wakacyjnych wojaży. Sprzyjający klimat, pyszne jedzenie, antyczne zabytki – czego tam nie kochać? Jednak nie wszystko jest tak piękne jak na obrazku. Na początku 2010 roku w mieście Foggia, w południowej części kraju, zapłonęły samochody. Wybuch zamieszek był reakcją imigrantów na ostrzelanie grupy afrykańskich robotników przez członków miejscowego gangu. Skąd ta agresja – nie wiadomo. Mieszkańcy miasta, są niesamowicie przyjaźni i hojni. Otworzyli nawet dla imigrantów specjalną linię autobusową 24/i, żeby miejscowi, z którymi wcześniej dzielili autobusy linii 24 nie zabierali im miejsc siedzących. Nikt nie powinien narzekać, w końcu więcej autobusów oznacza większy komfort podróży. Tym sposobem uprzywilejowani imigranci mogą dotrzeć z domu do miejsca pracy i z powrotem niemalże unikając kontaktu z włoską częścią społeczeństwa. Nie jest to absolutnie wyraz segregacji rasowej, a sposób na uniknięcie niepotrzebnych „spięć”. Przynajmniej tak mówią władze.
Problem nie występuje tylko w jednorodnej rasowo Europie. Podobna sytuacja jest w Stanach Zjednoczonych – kraju imigrantów, w którym spełniają się marzenia. I to właśnie kolejny punkt wycieczki. Co prawda Ameryka Północna, nie jest tak popularna jak Włochy – bilety lotnicze są drogie, podróż długa, jednak przez swoją „ekskluzywność” w rankingach pnie się w górę.
W USA największą grupę nielegalnych imigrantów stanowią Latynosi, co zapewne wiąże się z położeniem geograficznym obu Ameryk. W państwie, w którym można pozwać każdego o wszystko, ludzie jak ognia boją się oskarżeń o rasizm. Najlepszym wyjściem jest więc chowanie głowy w piasek. Imigranci przybywali, przybywali, i przybywali. Nikt nie był w stanie ich powstrzymać, aż pojawiła się republikańska gubernator Arizony, stanu w którym 90% nielegalnych imigrantów to Latynosi. Jan Brewer, niczym komiksowa Wonderwoman w wersji blond, powiedziała temu złu „dość”. W kwietniu tego roku podpisała ustawę zobowiązującą policję do legitymowania ludzi, których funkcjonariusze podejrzewają o nielegalny pobyt. Podejrzenia te muszą być oczywiście uzasadnione, ale co je uzasadnia? Przecież nikt nie ma na czole pieczątki „jestem tu nielegalnie”. Może „nielegalnych” obowiązuje określony dress code, bo owym czynnikiem wzbudzającym podejrzenia nie może być przecież kolor skóry. Ameryka, to kraj tolerancji!
Sytuacja, która miała miejsce w RPA – kolejnym kraju będącym celem wycieczek marzeń – sugeruje jednak, że to nie inny kolor skóry jest źródłem konfliktu między tubylcami, a nowoprzybyłymi. Nie tylko zwierzęcy mieszkańcy sawanny muszą tam walczyć o swoje życie. Fala przemocy, która przetoczyła się przez kraj w 2008 roku zmusiła kilkadziesiąt tysięcy imigrantów z Mozambiku, Malawi i Zimbabwe do ucieczki z RPA. Finałem zamieszek, które rozpoczęły się na przedmieściach Johanesburga, a zakończyły na ulicach Kapsztadu, była interwencja wojska. Wszystko to w kraju, którego czarnoskórzy obywatele przez wiele lat cierpieli na skutek panującej polityki apartheidu. Wniosek z tego taki, że możemy się nienawidzić nawet jeśli nie różnimy się kolorem skóry. Swoją nienawiść należy wtedy umotywować wzrostem bezrobocia i przestępczości, które są wynikiem napływu imigrantów. Kiedy jednak wykurzy się już wszystkich obcych, a poziom bezrobocia nie spadnie, przyjdzie czas na refleksję – jak ukryć ten fakt, bo przecież nie można przyznać się do błędu.
W pięknych zakątkach naszego globu, za krajobrazami jak z widokówki kryją się brudne slumsy, osiedla "domów" budowanych z kartonowych pudeł i śmieci. A w nich ludzie pragnący szczęścia – spokojnego miejsca, w którym będą czuć się bezpiecznie, inni nie będą patrzeć na nich z pogardą, a ich kolor skóry, czy pochodzenie nie będzie miało dla nikogo znaczenia.