Boom blogowy zaczął się kilka lat temu: pierwsze serwisy nieśmiało proponowały uwewnętrznianie się każdego, komu coś w duszy gra, i posłanie tego w świat. Proste szablony, samouczki „jak stworzyć własny blog”, opowiadanie znajomym o nowym blogu. Cel był jeden: podzielić się z innymi własnym życiem, zaproszenie do tego, by przez komentowanie uczestniczyli w nim choć odrobinę. Takie „małe królestwa”, dzięki którym każdy mógł zaistnieć w sieci, nie bawiąc się w naukę HTML-a, liczą dzisiaj niemal 3 miliony sztuk (tylko w Polsce), a blogosfera dawno wyszła z cienia prymitywnej oprawy graficznej. Teraz przyznaje się tytuły bloga roku w różnych kategoriach, a wygranym proponuje się wydanie zapisków w formie książkowej. A sam dział blogowy każdego portalu to świetny sposób na kolejne źródło dochodów – niemałe zresztą – dzięki „przyklejanym” do każdego bloga reklamom.
Kochany blogu…
Blog to specyficzna forma komunikacji – nie pisze się w próżnię, ktoś trafi kiedyś na wpis o urodzinach czyjejś mamy czy melancholicznym stanie ducha. Większych korzyści to innym nie przyniesie, może jedynie natchnąć do czegoś – ale dla osoby, która w ten sposób się uwywnętrzniła, znaczy to bardzo dużo. Choć i takie obdzieranie się z własnej prywatności mimo stosowania nicka zaciera coraz bardziej ludzką – pozytywną – potrzebę pielęgnowania swej prywatności. Blogi wyewoluowały już jednak ze swej początkowej fazy amatorskich zapisków każdego, kto miał dostęp do Internetu i chciał się podzielić ze światem przemyśleniami na temat swego życia.
Piszą wszyscy: politycy, aktorzy, publicyści, zwykli zjadacze chleba. Piszą o partyjnych potyczkach, nowych autorskich spektaklach teatralnych lub koncertach, pierwszym słowie, jakie kilkumiesięczny synek wypowiedział przy śniadaniu. Internetowy gatunek blogerów to często czysta amatorszczyzna tematyczna i słowna, ale nie da się zbagatelizować rosnącej w siłę nowej grupy – poważnych komentatorów, ludzi, którzy specjalizują się w danym zawodzie i lubią o nim pisać, fachowców – po prostu ludzi, których wpisy na ich blogach nie mają nic wspólnego ze złamanym sercem czy przeprowadzką do nowego mieszkania i związanymi z tym mniej lub bardziej głębokimi przeżyciami.
Nowe blogowe gatunki
Pojawiają się więc blogowe fałszywki, tzw. fakeblogs – to nic innego jak zakamuflowana reklama a to firmy kosmetycznej lub producenta bielizny, który ustami – czy też palcami stukającymi po klawiaturze – anonimowego konsumenta zachwala swoje własne produkty. Bloger komplementuje dany wyrób zazwyczaj dość subtelnie, bo przesada to brak profesjonalizmu, ale zdarzają się i kampanie, które aż obciekają od fałszywego lukru. Fakeblogs wykorzystują jednak bardzo ważną cechę konsumentów - wpływ opinii o produkcie, jaką znajdą wśród internetowej społeczności. Nazywa się to social shopping – i nikomu tak naprawdę to zjawisko nie szkodzi, w końcu taka formuła jest niczym innym jak przeniesieniem zwykłej reklamy telewizyjnej do sieci, tylko że lekko podkoloryzowaną i trochę zakłamaną jej wersją. Bo aneczka_18, która zastosowała nową maseczkę danej firmy, nigdy nie istniała i tym samym specyfiku nigdy nie użyła. Ale nikomu to nie przeszkadza – najważniejsze jest przecież to, co konsument chce przeczytać, a jak jest to pozytywna opinia, to tym bardziej mu to odpowiada, znalazł przecież to, co chciał. Efekt więc jest – o ile inni internauci nie zapragną zdemaskować nielojalnego producenta, co może się dla niego skończyć prawdziwą „śmiercią w Internecie”.
Obok fałszywek istnieją jednak blogi, które za zadanie mają lojalnie i bez ukrytej reklamy informować i polecać nowości na rynku telefonicznym, elektronicznym czy książkowym – i, co najlepsze, piszącym do nich blogerom płaci się jak za normalną wierszówkę w gazecie. Blogowanie stało się więc już codzienną pracą wykonywaną przez specjalnie do niej wynajętych ludzi, którzy tym, o czym i jak piszą, wyrabiają markę i blogowej stronie, i sobie samym. Autopromocja, nastawienie na zysk, komercjalizacja – to już nie jest to sama niezobowiązująca pisanina po godzinach, którą można było uprawiać bez jakichkolwiek niemal konsekwencji. I czy jest to więc ta sama blogerska moda co kiedyś?
Śmierć blogosfery?
Hasło śmierci zwykłych blogów, które coraz częściej przypominają profesjonalne serwisy informacyjne niż typowe pamiętniki o tematyce zazwyczaj bardziej przyziemnej niż analiza wyborów do parlamentu Unii Europejskiej – słychać o nim coraz częściej. I coraz częściej zarzuca się blogerom pisanie „pod czytelników”, porzucając poruszanie spraw osobistych a nawet intymnych w notkach bez zwracania uwagi na ortografię, a poruszanie tematów będących na czasie. Blogi to teraz poligon dla umiejętności pisarskich każdego, miejsce dyskusji, zderzenia poglądów – słowem: życie. Cieszące się coraz większą poczytnością.
Czy blog marketingowa to to samo co wpis 13-letniej Uli o piątce ze sprawdzianu? Nie, ale nie warto kruszyć kopii o potrzebę rozdzielenia tych pojęć – blogerzy sami zdecydują, który gatunek przetrwa, lub czy powstanie może coś zupełnie nowego – tak jak w przyrodzie. Ale pogłoski o śmierci blogosfery są na pewno mocno przedwczesne.
Magdalena Mania